Upiór w operze
(The Phantom of the Opera)
Joel Schumacher
‹Upiór w operze›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Upiór w operze |
Tytuł oryginalny | The Phantom of the Opera |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 14 stycznia 2005 |
Reżyseria | Joel Schumacher |
Zdjęcia | John Mathieson |
Scenariusz | Joel Schumacher, Andrew Lloyd Webber |
Obsada | Gerard Butler, Emmy Rossum, Patrick Wilson, Miranda Richardson, Minnie Driver, Ciarán Hinds, Simon Callow |
Muzyka | Andrew Lloyd Webber |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 143 min |
WWW | Strona |
Gatunek | musical |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Straszliwie oszpecony mężczyzna, znany jako Upiór, uwielbia wzbudzać strach w umysłach pracowników Paryskiej Opery. Pewnego dnia Upiór przychodzi do młodej śpiewaczki Christine Daae i oferuje jej pomoc w ćwiczeniach nad głosem. Upiór zakochuje się w Christine i chce mieć ją wyłącznie dla siebie. Dziewczyna, zakochana do szaleństwa w Raoulu Viscount de Chagny, nie podziela jego uczucia. Upiór, rozgniewany i zawiedziony postanawia porwać Christine i w swojej mrocznej kryjówce spędzić z nią resztę życia.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [2]
Po prostu upiorne. Śmiertelnie nudny spektakl, ciągnący się jak flaki z olejem. Wygląda to na wymarzony film geja-scenografa, który zaczął parać się reżyserią, ale zapomniał zadać sobie pytanie jak zaciekawić widza. No tak, ale przecież reżyserował Joel Schumacher, czyli gej-scenograf, który zaczął parać się... itd. Do tego morderczo kiczowata muzyka Webbera, którą sprzedać dałoby się wyłącznie puszczając oko, że świadomie sprzedajemy kicz. A w "Upiorze" obaj panowie sprzedają całość na poważnie. O ile "Upiór" oglądany na scenie broni się m.in. tym, że widzimy zywych ludzi odgrywających spektakl w naszej obecności, w kinie wychodzi z tego czerstwa buła, która sprawia wrażenie, że powstała jedynie dla pokazania scenografii, kostiumów i ładnych zdjęć.
Gdyby tak skrócić to o połowę, wyrzucić irytujące zaśpiewy w rodzaju „Hooooow aaaareee yoooouuuuu toooooodaaaaayy?” i zostawić same piosenki – nadal byłby to kicz większy niż całe kino bollywoodzkie, ale chociaż kicz w miarę przyswajalny. Oczekiwałem musicalu, dostałem absurdalnie barokową operę, niemniej zdziwiony nie jestem – wszak przygotował ją facet, który wcześniej potrafił zrobić operę nawet z „Batmana”. I może dlatego, że bardzo chciał nakręcić swój trzeci film o przygodach Nietoperza, ale mu nie dano – wziął się za postać Upiora i perwersyjnie przerobił go na przystojniejszą i bardziej dystyngowaną wersję Harveya „Dwie Twarze” Denta, ubierającego się jednak jak Batman. W swej perfidii jest to pomysł całkiem intrygujący, ale z drugiej strony znajdźcie audytorium składające się z transwestytów zafascynowanych jednocześnie komiksem i Webberem. Mission impossible.
Dziełko zrealizowane w konwencji zmanierowanej i sztucznej, i co gorsza podchodzące do tej konwencji na poważnie. Schumacher nakręcił bardziej jarmarczną operę niż film. Fabuła jest szczątkowa i naiwna, opowiedziana bez żadnej dbałości o płynność historii i dramaturgię - obraz całkowicie wyprany z emocji. Opowieść jest skromna i banalna, ale przez porażająco powolne tempo rozciągnięta na dwie i pół godziny seansu. Postacie to sztuczne twory, których ruchy i słowa podporządkowane są muzyce, a odtwarzający je aktorzy bardziej skupieni są na dopasowaniu się na playbacku niż grze. Jedyny plus to kilka rozpisanych na orkiestrę melodyjnych piosenek.
KS – Kamila Sławińska [2]
Kto narzeka na kiczowatość tego obrazu, nie rozumie podstawowej rzeczy – Andrew Lloyd Weber to uosobienie kiczu: tak było, jest i będzie. Prawdziwy problem leży w tym, że w oryginalnej historii piękna Christine miała wyraźny powód, by porzucić Upiora: facet był brzydki jak kupa. W filmowej wersji Gerald Butler, wcielający się w postać Upiora, wygląda dużo ciekawiej niż wymoczkowaty Patrick Wilson, więc widzowie nie mają innego wyjścia, jak zastanawiać się, w czym ta laska widzi problem? Po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że to ten głos: Upiór zawsze mówi z ciężkim pogłosem - i gdyby przy wspólnym stole, przy śniadaniu, zwrócił się takim piwniczno-grobowym głosem do Christine-żony „kochaaaaaaaanie, poooooodaj mi maaaasło” – ich dzieci zapewne uciekłyby w popłochu. Skoro ten dylemat został rozwiązany, pozostaje jeszcze jeden: po co w ogóle oglądać ten nieskończenie nudny i napuszony film, który daje widzowi mniej więcej tyle przeżyć, co ponaddwugodzinna reklama bielizny? Odpowiedź: dla kilku minut, kiedy na ekranie jest Minnie Driver, pyszna w burleskowej roli operowej włoskiej divy. Kiedy Driver zniknie z ekranu – można spokojnie wyjść z kina.