Bardzo długie zaręczyny
(Un long dimanche de fiançailles)
Jean-Pierre Jeunet
‹Bardzo długie zaręczyny›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Bardzo długie zaręczyny |
Tytuł oryginalny | Un long dimanche de fiançailles |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 11 lutego 2005 |
Reżyseria | Jean-Pierre Jeunet |
Zdjęcia | Bruno Delbonnel |
Scenariusz | Jean-Pierre Jeunet, Guillaume Laurant |
Obsada | Audrey Tautou, Gaspard Ulliel, Dominique Pinon, Albert Dupontel, Marion Cotillard, André Dussollier, Jean-Paul Rouve, Jodie Foster, Julie Depardieu, Tchéky Karyo, Rufus |
Muzyka | Angelo Badalamenti |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Francja |
Czas trwania | 134 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, wojenny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Film łączy w sobie elementy opowieści wojennej i romansu. Historia rozpoczyna się w momencie, kiedy pięciu francuskich rekrutów próbuje przedrzeć się przez teren pomiędzy dwiema walczącymi ze sobą armiami - francuską i niemiecką - i najprawdopodobniej wszyscy zostają skazani na śmierć za próbę dezercji. Dwa lata później Mathilde, ukochana najmłodszego z żołnierzy, rozpoczyna żmudne poszukiwania, w wyniku których dowiaduje się, że jej narzeczony wciąż żyje.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
Matylda jest Amelią czasów I wojny – podobne dziwactwa, maniery – Tautou gra tę postać na identycznej nucie. Wszyscy ważniejsi bohaterowie mają swoje dossier, w zbliżonej roli pojawia się Dominique Pinon, mnóstwo chwytów formalnych przypomina jako żywo poprzedni film Jeuneta. I znów zastanawia mnie to samo, co przy „Amelii” – jak to możliwe, że człowiek obdarzony tak niesamowitą wrażliwością wizualną jak Jeunet, nie potrafi zmusić widza do jakichś większych emocji, kolejny raz serwując obraz perfekcyjny plastycznie i jednocześnie zaskakująco mało angażujący.
Film porównywany jest do "Amelii" i rzeczywiście obrazy mają ze sobą wiele wspólnego, ale podobieństwo nie tyle dotyczy głównych bohaterek (Matylda i Amelia to jednak osoby mocno od siebie różne), co ze sposobu opowiadania Jeuneta. Opartego na szczegółach i szczególikach, do których wraca w ciągu trwania filmu, nieustannej zmiany miejsca akcji, retrospekcjach, dygresjach, ukazywaniu snów i marzeń bohaterów oraz charakteryzowaniu ich poprzez śmieszne dziwactwa. W "Amelii" ten sposób prowadzenia narracji wynikał z postaci głównej bohaterki (widz oglądał świat oczami Amelii), w "Zaręczynach..." jest inaczej – tu wszystkie postacie są dziwne, a wydarzenia układają się w nieprawdopodobny splot wypadków, ponieważ tak widzi je reżyser, a nie Matylda. I to pierwszy problem filmu - owa romantyczno-humorystyczna poetyka jakoś nie pasuje do tematyki wojennej. Problem drugi, to że te zachwycające formalnie i wizualnie obrazy niosą w sobie wiele różnych opowiastek, ale sumarycznie składają się w dość banalną całość. Śledztwo Matyldy po godzinie seansu nuży, a całość jest zbyt barokowa, aby wzbudzić jakieś prawdziwe emocje.
WO – Wojciech Orliński [10]
Znakomity rewers do "Amelii". "Amelię" krytykowano za pokazanie przesłodzonego portretu Francji, "Długie zaręczyny" pokazują, jak narodziła się ta Francja, którą można tak przesłodzić. Narodziła się w koszmarze pierwszej wojny światowej, który dopiero przeistoczył oligarchiczną trzecią republikę w coś z grubsza przypominającego nowoczesną demokrację - ale do ostatecznego urzeczywistnienia tego dzieła trzeba było jeszcze "zabić Petaina" (to fantastyczne, że w tym filmie pojawia się ten wątek!). Niezwykle widowiskowo odtworzono tutaj pejzaże Francji, których już nie ma - na przykład paryskie Hale (zastąpione nowoczesnym centrum handlowym), dworzec Orsay przed przerobieniem go na muzeum, a nawet otoczenie wieży Eiffla przed wybudowaniem kolumnady Trocadero z okazji wystawy światowej w Paryżu w 1937. A jeszcze nie zdążyłem nic napisać o fantastycznej grze Tautou i wzruszającym wątku miłosnym!
KŚ – Kamil M. Śmiałkowski [8]
"Jak Amelia poszła na wojnę". Jeunet w zadziwiająco umiejętny sposób połączył słodycz swego poprzedniego filmu z brutalnością "Szeregowca Ryana", a może nawet poszedł w tej brutalności dalej niż Spielberg. Kino dla miłośników filmowych koktajli, tych dobrze wstrząśniętych (nie zmieszanych).
KW – Konrad Wągrowski [8]
Przerost formy nad treścią, a ta forma jednak jest już nam znana - bo chwyty z "Amelii" pojawiają się tu w formie bardzo zbliżonej. Ale jednak nie jest to "Amelia", to film dużo bardziej ponury i drapieżny, a sama forma to znów mistrzostwo świata. Co ważniejsze ta forma jednak ani na chwilę nie przysłania całościowej wymowy filmu. Zestawienie przerysowanego świata bitwy pod Verdun z przerysowaną arkadią powojennego spokoju powoduje dokładnie to o co chodziło reżyserowi - podkreślenie okropieństw wojny. Zawiła intryga oparta na pomyśle śledztwa jednak wciąga i powoduje chęć dowiedzenia się prawdy. A każdy laur należy się Tatou, która stworzyła postać wiarygodną, nie kopiując swych poprzednich ról. Na uwagę zasługuje także poruszający epizod Jodie Foster. I co tu dużo gadać, parę razy się wzruszyłem.