Aviator
(The Aviator)
Martin Scorsese
‹Aviator›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Aviator |
Tytuł oryginalny | The Aviator |
Dystrybutor | Vision |
Data premiery | 18 lutego 2005 |
Reżyseria | Martin Scorsese |
Zdjęcia | Robert Richardson |
Scenariusz | John Logan |
Obsada | Leonardo DiCaprio, Cate Blanchett, Kate Beckinsale, Adam Scott, Kelli Garner, Alec Baldwin, Gwen Stefani, Ian Holm, Alan Alda, Frances Conroy, Willem Dafoe, Jude Law, Josie Maran, John C. Reilly, Amy Sloan |
Muzyka | Howard Shore |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Japonia, USA |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Opowieść o słynnym milionerze Howardzie Hughesie, który stał na czele RKO Pictures, był znakomitym pilotem, przedsiębiorcą i ukochanym kilku słynnych gwiazd Hollywood - m.in. Avy Gardner oraz Katharine Hepburn.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [6]
Aviator-pawiator. Bardzo ładnie zrealizowany film o facecie opętanym różnymi pasjami. Tyle że nakręcony bez pasji. Ba, nawet bez zadawania sobie bardzo prostego pytania: kim był Hughes, co go motywowało, co w nim do cholery siedziało? Przez 2,5 godziny seansu Scorsese zdążył nam powiedzieć to, co wiadomo z każdego artykułu o Hughesie: że projektował, latał, ciurlał, kręcił i miał natręctwa. A nie, przepraszam - Scorsese dodaje też to, co musi mieć każda hollywoodzka biografia, czyli traumatyczne wydarzenie z dzieciństwa, wpływające później na całe życie bohatera. Niestety, nie mówi nam o swoim bohaterze wiele więcej. Nie mówi też jakie relacje miał np. z najwierniejszymi sobie ludźmi (księgowy, projektant), którzy w filmie przewijają się tylko wtedy, kiedy scenarzysta potrzebuje tego do popychania akcji. Brawo za realizację techniczną, wielkie brawo dla Blanchet za kapitalną personifikację Kate Hepburn. Szkoda tylko, że wyszedł film, który sprawia wrażenie, że jest jedynie pierwszą częścią większej opowieści - ledwie wprowadzeniem.
Nie rozumiem, po prostu nie mieści mi się głowie, jakim cudem tak zły film mógł zdobyć 11 nominacji do Oskarów. Chaotyczny, nudny, odegrany jak z podręcznika, niemożliwie wręcz nieangażujący, „Aviator” nie dorasta do pięt żadnemu wcześniejszemu obrazowi Scorsese. Wizualnością też wbrew pozorom nie ma się co za bardzo pochwalić – ładnie nakręcona jest tylko jedna scena wypadku samolotowego, ogółem zdjęcia, scenografia, wszelkie techniczne składowe nie dorastają takim „Gangom Nowego Jorku” do pięt; podobnie jak nie dorasta aktorstwo czy nawet – też przecież nie za olaboga w „Gangach” – fabuła. Nieistotne czy akademikami kieruje chęć nagrodzenia wielkiego niegdyś reżysera zanim mu się zemrze – jeśli „Aviator” dostanie choć jedną statuetkę w którejś z ważniejszych kategorii, będę czuł wielki, naprawdę wielki niesmak – jeszcze większy niż w przypadku „Zakochanego Szekspira” i „Angielskiego pacjenta” razem wziętych.
Bardzo hollywoodzki film kręcony z myślą o Oscarach. Perfekcyjny od strony technicznej, budzący uznanie od strony aktorskiej i reżyserskiej, ale kulejący na – najważniejszym przecież – poziomie scenariusza. Podobnie jak "Ray", film Scorsese jest właściwie o niczym. Wzloty i upadki postaci, których problemy rodzą się z nudów, ekstrawagancji i nadmiaru gotówki, średnio interesują widza. Denerwujący jest Di Caprio. Gra dobrze, może nawet bardzo dobrze, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego Scorsese uparł się, aby obsadzać go w rolach, do których nie pasuje. Tak jak w "Gangach Nowego Jorku", taki i tutaj aparycją zupełnie nie pasuje do odtwarzanej postaci.
WO – Wojciech Orliński [8]
Ja na przykład dopiero teraz dowiedziałem się, że istniał jakiś Howard Hughes - cóż, nigdy nie sklejałem samolocików z małego modelarza. Oglądałem to kompletnie olewając kwestię biograficzną czy historyczną - oglądałem to jako przykład opowieści o kimś, kogo nerwicowe zachowania pędzą zarówno ku wielkości, bo przecież z nerwicy bohater czerpie swój obłąkany perfekcjonizm, jak i w końcu ku zagładzie. I - kurczę - jednak te sceny, w ktorych Di Caprio pilotuje jakiś kolejny samolot w kolejnej na poły samobójczej wyprawie, mnie jednak wzruszyły.
KS – Kamila Sławińska [7]
Miała być Wielka Amerykańska Tragedia – ekranizacja biografii, która jak mało która ilustruje słynne twierdzenie Fitzgeralda, ze w amerykańskich żywotach nie ma drugiego aktu. Powstała zaś... Wielka Amerykańska Produkcja: z przepięknymi zdjęciami, wspaniałymi dekoracjami, niesłychaną dbałością o detal w odtwarzaniu historycznego tła. Niestety, sama postać Howarda Hughesa przez większość filmu jakby gubi się w tym przepychu - dopiero w ostatnich scenach, gdy wszystkie światła gasną, a nieoczekiwanie świetny w swojej roli Leonardo Di Caprio zostaje sam na sam z bezlitośnie przyglądająca się jego twarzy kamerą - widzowie mogą wreszcie zobaczyć to, co Scorsese chciał im pokazać: człowieka, którego zgubiła własna wielkość, ludzkiego robota, którego wielki niegdyś duch, zredukowany do cienia samego siebie, zamknięty jest w szarpanym obsesjami kruchym ciele. Gdyby cały film trzymał emocjonalny poziom ostatnich scen – mielibyśmy arcydzieło; a tak - wyszła jedynie piękna niedoróbka.
KW – Konrad Wągrowski [9]
Sam jestem zaskoczony jak bardzo spodobała mi sią ta opowieść biograficzna o człowieku, który do tej pory nie wywoływał żadnego mojego zainteresowania. Ale widać tu rękę mistrza, widać też o ile większym artystą jest Martin Scorsese od Olivera Stone'a, a aktorem Leonardo di Caprio od Collina Farrella (skojarzenie z "Aleksandrem" nieprzypadkowe - oba te filmy opowiadają o losach ludzi wielkich, łączących w sobie geniusz z szaleństwem), widać też, że Scorsese miał pomysł na biografię, nie popadając w oklepane chwyty. Od strony filmowej - znów mistrzostwo, a sceny lotnicze zapierają dech. Leonardo udowadnia po raz pierwszy od "Co gryzie Gilberta Grape'a?", że jest nie tylko aktorem dobrym, ale i znakomitym - cały prawie 3h film jest na nim oparty, a on dzielnie to dźwiga, pokazując swą postać w całej mnogości nastrojów i zachowań. Świetna Cate Blanchett, inni aktorzy dotrzymują kroku. Jedyne co można filmowi zarzucić, to pewną emocjonalną pustkę - bo wzruszeń nie spowoduje. Ale jako dzieło filmowe jest to z pewnością najwyższy światowy poziom.