Kopia Mistrza
(Copying Beethoven)
Agnieszka Holland
‹Kopia Mistrza›

Opis dystrybutora
Opowieść o wielkiej fascynacji i namiętności, jaka zrodziła się pomiędzy genialnym kompozytorem, Ludwikiem van Bethovenem, a młodziutką, utalentowaną kopistką, zatrudnioną do spisywania partytur wspaniałych kompozycji. Uczucie skomplikowane i gwałtowne, rodzi się i rozwija przy rozbrzmiewającej w tle słynnej IX Symfonii.
Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [2]
Koszmar. Najgorszy znany mi film Agnieszki Holland. Złośliwie można by powiedzieć, że sporym osiągnięciem jest nakręcić film o muzycznym geniuszu i nie trafić w nim ani jednej nuty, która nie zabrzmiałaby fałszywie, ale pod adresem Holland jakoś nie chce mi się być złośliwym. Może dlatego, że z tego filmu przebija straszna desperacja – widać w nim, że robota pani Agnieszce nie sprawia ani grama przyjemności, że nie chce jej się zmuszać Krueger do grania, ani kontrolować Harrisa tak, żeby nie przesadzał. Widać, że nie chciało jej się nawet uciekać od skojarzeń z innymi filmami o genialnych kompozytorach. Krótko mówiąc widać, że wykonała robotę na zlecenie i nie poczuła do niej serca. Ale jak miała poczuć, skoro producenci nie pozwolili jej nawet zatrudnić tych aktorów, których chciała w swoim filmie widzieć… Tylko czy warto tak psuć sobie filmografię, nawet za niezłe pieniądze?
Sztuczna postać – sztuczna aktorka – sztuczny efekt. Czy tylko mi się zdaje, czy Diane Kruger rzeczywiście wypada tu gorzej niż cała żeńska obsada „Wężów w samolocie”?
Myślałem, że będzie gorzej. Pozytywnie zaskoczył mnie Ed Harris w roli zdziwaczałego i prostackiego Beethovena. Historia dość banalna, ale dzięki inteligentnym dialogom i aktorstwu duetu Harris/Diane Kruger ogląda się całkiem znośnie. Za to niepotrzebny wątek ukochanego bratanka Beethovena – utracjusza, którego wuj próbuje na siłę uczynić muzykiem – razi lukrem rodem z opery mydlanej. Swoją drogą Agnieszka Holland ułatwiła sobie zadanie, bo jak ma się na ścieżce dźwiękowej najlepsze kompozycje Beethovena, nawet najbanalniejsza scena zyska choć pozory głębi. Podobno Andrzej Wajda, kiedy uznał, że film mu nie wyszedł, zwykł mawiać: „teraz wszystko w rękach kompozytora”. Holland oddała swój film w dobre ręce. Wydłużona sekwencja premierowego wykonania IX Symfonii robi wielkie wrażenie (no bo IX Symfonia zawsze robi wrażenie).
KS – Kamila Sławińska [7]
Holland opowiada tę historię tak przekonująco i z takim zaangażowaniem, że aż żal, że to wszystko nieprawda. Zwłaszcza, że Diane Kruger w głównej roli pokazała pazur i charakter, jakiej chyba nikt się po niej nie spodziewał. Jednak nie sama fabuła jest tu najważniejsza, i nawet nie bez dwóch zdań feministyczny wątek, który scenarzyści (o dziwo, dwaj panowie - Stephen J. Rivele i Christopher Wilkinson, autorzy znakomitego skryptu do filmowej biografii Nixona) wpleść próbują w zdominowaną przez mężczyzn historię muzyki. Nieco teatralny, ale pozbawiony nadmiernej pretensji dialog wyszedł bez dwóch zdań spod pióra melomana; brawurowa reżyseria (szczególnie świetnej kulminacyjnej sceny z prawykonaniem Dziewiątej) także mogła być dziełem tylko kogoś, kto kocha i rozumie muzykę Beethovena. Świetny Ed Harris w roli głuchego kompozytora - jednocześnie muzyczny Prometeusz i nieznośny prostak - jest nawet lepszy niż reszta tego, chwilami nieco zbyt przesłodzonego, obrazu. Znakomici są również budapeszteńscy filharmonicy, grający muzykę Beethovena z pasją, liryzmem i rozmachem, na jaki ona zasługuje.
Zachwyciła mnie kulminacyjna scena - pierwszego wykonania IX symfonii Beethovena, brawurowa, wzruszająca. Asystentka głuchego już mistrza, ukryta wśród orkiestry, podpowiada mu, jak dyrygować. Są w tym filmie bardzo dobre elementy, ale paradoksalnie ich suma nie daje bardzo dobrego wyniku. Ciekawy jest fikcyjny wątek młodej kompozytorki, kopistki utworów Beethovena - Holland ma "dobrą rękę" do tworzenia portretów wyemancypowanych kobiet ("Plac Waszyngtona"). Ed Harris jako podstarzały geniusz, rozkapryszony, nie pogodzony z losem tyran jest więcej niż przekonujący.