Zabójczy numer
(Lucky Number Slevin)
Paul McGuigan
‹Zabójczy numer›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Zabójczy numer |
Tytuł oryginalny | Lucky Number Slevin |
Dystrybutor | Best Film |
Data premiery | 18 sierpnia 2006 |
Reżyseria | Paul McGuigan |
Zdjęcia | Peter Sova |
Scenariusz | Jason Smilovic |
Obsada | Josh Hartnett, Morgan Freeman, Ben Kingsley, Lucy Liu, Bruce Willis, Stanley Tucci, Mykelti Williamson, Danny Aiello, Robert Forster |
Muzyka | Joshua Ralph |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 109 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia, sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Życie nie układa się Slevinovi. Budynek, w którym mieszkał uznano za niezdatny do zamieszkiwania, kieszonkowiec ukradł mu dokumenty, a do tego Slevin przyłapał swoją dziewczynę w łóżku z innym. Przeprowadza się do Nowego Jorku, ale jego niefart dogoni go i tu, a sprawy przybiorą dość nieoczekiwany obrót...
Utwory powiązane
Filisterski film gangsterski, czyli piąta woda po „Pulp Fiction”. To jeden z tych filmów, które tak bardzo starają się być cool, że stają się niemożliwie wręcz przestylizowane. Josh Hartnett akurat urodził się przestylizowany i on tu pasuje, ale wybitni aktorzy jak Freeman czy Kingsley nie dostali nawet możliwości – nie mówiąc już o jakiejś głębi czy pełnym wymiarze, bo w kinie rozrywkowym nie wnoszę o brak tegoż pretensji – wcielenia się choćby w postaci symboliczne, komiksowe, jednowymiarowe, acz dobrze napisane, jak to mieliśmy możliwość oglądać ostatnio np. w „Batmanie” Nolana. Nie – zostali oni zmuszeni do odgrywania swych ról po akademicku, recytując kwestie jak automaty, manekiny służące scenarzyście do wyrzucania z siebie pseudobłyskotliwych, pseudozabawnych one-linerów i niczego więcej. Negatywne wrażenie pogłębia jeszcze fakt, że przez większość czasu akcja rozgrywa się we wnętrzach, przy udziale 2-3 osób, których niby-takie-mądre-i-fajne dialogi ciągną się w nieskończoność. Rzecz jasna, nic tu nie jest takie, jakie się wydaje na początku, tylko co z tego, skoro po upływie pół godziny byłem tak znużony i rozczarowany, że przyjąłbym wzruszeniem ramion największą niespodziankę, a co dopiero tak przekombinowane, naciągane zwroty akcji.
WO – Wojciech Orliński [5]
Powinni to omawiawiać w podręcznikach dla młodych filmowców w rozdziale zatytułowanym "Jak unikać przefajnowania". W tym filmie wszystko jest bardzo fajne. Świetni aktorzy. Bardzo skomplikowana kryminalna intryga. Sytuacje komiczne. Błyskotliwe onelinery. Tutaj nawet każdy statysta musi mieć coś fajnego i zabawnego - w scenariuszu zapewne w ogóle nie widniały postacie typu "THUG #3", o nie, tutaj każdy jest co najmniej "THUG WHO DOES THE TALKING" albo "THUG IN YARMULKE". Tylko że tego wszystkiego jest za dużo. Człowiek rzucający dowcipem co dziesiąte zdanie to miły partner do rozmowy, ale człowiek rzucający dowcipem w każdym zdaniu to pretensjonalny natręt. Nadmiar fajności sprawia, że widz przestaje kibicować głównemu bohaterowi - a to, że rzekomy zaskakujący zwrot akcji jest do przewidzenia od samego początku, temu filmowi też nie pomaga.
KS – Kamila Sławińska [6]
Nie jest źle, ale mogło być dużo lepiej. Nie wiem, co mnie bardziej irytowało: narracja z offu, na którą powoli zaczynam mieć alergię - czy przekonanie scenarzysty, że wymyślił fabułę tak zakręconą i sprytną, że Tarantino i Guy Ritchie będą mu od dzisiaj buty czyścić. Zwłaszcza fascynacja tym ostatnim twórcą jest tak oczywista, że wręcz oczekuje się zobaczyć jego nazwisko w końcowych napisach. Niestety, tandemowi McGuigan-Smilovic brakuje istotnej wiedzy, jaką miął za dobrych czasów twórca Snatch - a mianowicie, że w dobrym scenariuszu, tak jak w życiu, najbardziej zabawne, zdumiewające i brzemienne w skutkach wydarzenia najczęściej zdarzają się przez przypadek. Wielopiętrowa, misterna intryga Slevin - mimo, że przez większość filmu dość wciągająca - okazuje się pod koniec wydumana, a motywy, którymi kierują się bohaterowie, niewspółmierne do podejmowanych przez nich działań. Jeśli jednak kazano by mi wymienić jeden powód, dla którego warto oglądać film McGuigana - bez wahania nazwę go po imieniu: Ben Kingsley. Każda minuta z nim na ekranie jest tak pyszna, że warto wysiedzieć w kinie półtorej godziny. Rozbrajają też trzecioplanowe postaci policjantów i bukmacherów oraz przeróżnego autoramentu ochroniarzy i pomniejszych bandziorów, pracujących na zlecenie przywódców skłóconych gangów. Symptomatyczne jest przy tym, iż mimo gwiazdorskiej obsady wielu z niepozornych aktorów, wcielających się w epizodyczne postacie, zapada w pamięć bardziej niż przestylizowani główni bohaterowie.
KW – Konrad Wągrowski [6]
Zgadzam się oczywiście, że film jest straszliwie przestylizowany. Logicznego sensu fabuła też nie ma. Nic jednak nie mogę poradzić, że bawiłem się na nim zupełnie przyzwoicie - przesadzone dialogi jednak mnie śmieszyły i wzięło mnie, jak lekka komedyjka sensacyjna zmienia się w mroczą historie zemsty. Plejada aktorów, ale jednak najbardziej w pamięć zapada fakt, że Lucy Liu gra wreszcie postać z założenia sympatyczną.