Elizabethtown
Cameron Crowe
‹Elizabethtown›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Elizabethtown |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 2 grudnia 2005 |
Reżyseria | Cameron Crowe |
Zdjęcia | John Toll |
Scenariusz | Cameron Crowe |
Obsada | Orlando Bloom, Kirsten Dunst, Susan Sarandon, Judy Greer, Jessica Biel, Alec Baldwin, Bruce McGill, Gailard Sartain |
Muzyka | Nancy Wilson |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 123 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Drew Baylor, młody, mający skłonności samobójcze mężczyzna, po śmierci ojca wraca do małego miasteczka (tytułowe Elizabethtown), gdzie się wychował.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
Filmy

„Elizabethtown” gloryfikuje te piękne chwile z życia, kiedy to czujemy, że cały świat leży nam u stóp, wszystko inne przestaje mieć znaczenie, liczy się tylko to, co tu i teraz, i pragnęlibyśmy, by ten stan ducha trwał wiecznie. Odbiór filmu zależy więc w dużym stopniu od osobistych doświadczeń i postaw danego człowieka – od tego, czy momenty podobne do tych na ekranie przeżywał, a nawet jeśli – to czy przywiązywał do nich wagę. Innymi słowy, wcale niedużo upraszczając – albo jesteś romantycznym idealistą z bezkrytyczną wiarą w potęgę miłości, przyjaźni, rodziny – i ci się spodoba; albo jajogłowym cynikiem wzruszającym się tylko na Kaufmanie i serbskich dokumentach – i uznasz to za sentymentalny bełkot.
KS – Kamila Sławińska [4]
Ładny temat - ale niestety słabiutkie wykonanie. Nowy film Crowe’a jest nudny tam, gdzie próbuje być liryczny, i zbyt dosłowny tam, gdzie powinien zachowywać delikatny dystans, bawić się niedopowiedzeniem. Kilka uroczych żarcików i naprawdę magicznych momentów ginie w powodzi zbędnych słów i niepotrzebnych kilometrów taśmy. W dodatku po raz kolejny okazuje się, że według Orlando Blooma aktorstwo w dramacie polega na mówieniu bardzo głośno przy jednoczesnym wymachiwaniu rękami.
Ciepły i przyjemny film o tych wszystkich rzeczach, które powinniśmy w sobie odkrywać od nowa, ale też na nowo. Niestety, trochę skrzywdzony na początku przez porównania do "Powrotu do Garden State", z którym łączy go tylko motyw powrotu. Pozostałe elementy zostały w "Elizabethtown" rozegrane o wiele lepiej. Crowe dostarcza sporo wzruszeń i radości, w czym pomaga mu bardzo dobrze dobrana para głównych aktorów. Bloom nie wygląda może na faceta, który miał możliwość stracenia miliarda dolarów, ale dobrze spisuje się jako chłopaczek, który ten miliard stracił. Dunst ładna nie będzie nigdy, ale jeśli się postara, to potrafi być bardzo wdzięczną stewardesą. Wszystko byłoby super, gdyby nie przedłużany w nieskończoność finał. Film spokojnie mógł się skończyć kilkanaście scen wcześniej, ale reżyser musiał jeszcze wcisnąć kilka drętwych dialogów i bezwartościową pocztówkę Ameryki. Po potencjalnie najlepszym finale następuje więc ciąg irytujących i potęgujących zniecierpliwienie obrazków. "Elizabethtown" nie może zauroczyć, ale ważne, że może się podobać... nawet takiemu jajogłowemu cynikowi jak ja.
KW – Konrad Wągrowski [7]
Nie jestem pewien co konkretnie chciał Cameron Crowe powiedzieć w tym filmie, ale odniosłem wrażenie, że chciał powiedzieć wszystko. Bowiem w ciągu 2 godzin seansu mamy zderzenie korporacyjnego wyścigu szczurów ze spokojem prowincji, dochodzenie do równowagi po życiowej katastrofie, szansę na nowy start, narodziny uczucia i odnajdowanie pokrewieństwa dusz, odbudowywanie kontaktu z rodziną, pogodne spojrzenie na współczesne USA, przegląd amerykańskich zwyczajów pogrzebowych i pewnie jeszcze wiele więcej. To przemieszanie raczej dobrze filmowi nie służy, powodując pewien chaos i trochę szkoda, że Crowe nie zdecydował się na spójniejszą formę. Ale z drugiej strony wszystko podane jest tak ciepło, tak pogodnie, z inteligentnym dowcipem, celnymi spostrzeżeniami, sympatycznymi postaciami, kapitalną muzyką, że naprawdę trudno tego filmu nie polubić i nie wybaczyć mu jego wad.