Eragon
Stefen Fangmeier
‹Eragon›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Eragon |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 26 grudnia 2006 |
Reżyseria | Stefen Fangmeier |
Zdjęcia | Hugh Johnson |
Scenariusz | Peter Buchman, Lawrence Konner, Mark Rosenthal, Jesse Wigutow |
Obsada | Edward Speleers, Sienna Guillory, Garrett Hedlund, Djimon Hounsou, Jeremy Irons, John Malkovich, Robert Carlyle, Gary Lewis, Rachel Weisz, Joss Stone, Alun Armstrong, Christopher Egan, Tamsin Egerton |
Muzyka | Patrick Doyle |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
WWW | Strona |
Gatunek | fantasy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Tytułowy Eragon to szesnastoletni chłopak, który znajduje smocze jajo. Gdy z jaja wylęga się mały smok, Eragon ucieka wraz z nim z domu i wyrusza w świat na spotkanie wielkiej przygody.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Co otrzymamy, gdy zripujemy fabułę z „Gwiezdnych wojen”, dodamy do niej trochę wątków ukradzionych z „Ostatniego smoka” i „Harry’ego Pottera”, kupimy na wyprzedaży kostiumy z „Władcy Pierścieni”, zbierzemy doborową ekipę aktorów, których jedynym zadaniem będzie deklamować z udawaną powagą infantylne, moralizatorskie banały, do głównej roli zatrudnimy młokosa tyleż urodziwego, co aktorsko żadnego, a na reżyserskim stołku posadzimy faceta od efektów specjalnych? Ni mniej, ni więcej, tylko „Eragona” – fantasy zrobione bez krzty fantazji, gdzie niemal każdy kolejny zwrot akcji widz może przewidzieć szybciej niż bohaterowie, nawet jeśli nie czytał książki Paoliniego. Z trylogią Jacksona nie ma sensu porównywać, film Fangmeiera pozostaje daleko w tyle nawet za „Opowieściami z Narnii” Adamsona i właściwie prezentuje się tylko nieznacznie lepiej (głównie za sprawą kapitalnie animowanej smoczycy) niż „BloodRayne” Uwe Bolla.
Gniot nad gnioty. Zestawienia Jeremy Irons plus fantasy unikam od czasów koszmarka pod tytułem „Dungeons and Dragons”, ale – lekceważąc traumę sprzed lat – dałem się zrobić w smocze jajo i produkcję pana Fangmeiera obejrzałem. Gwoli sprawiedliwości – akurat Irons wypada w „Eragonie” najlepiej. Biorąc pod uwagę, że produkcja kosztowała 100 milionów dolarów, zastanawiam się, gdzie utopiono ten monstrualny budżet. Dekoracje, szczególnie siedziba głównego czarnego charakteru – Galbatorixa (John „chyba potrzebuje kasy” Malkovich), przypominają siermiężnością scenografię z emitowanej przed laty „superprodukcji” telewizyjnej „Jazon z Gwiezdnego Patrolu”. Charakteryzację złego maga Durzy zerżnięto bezczelnie z „Władcy Pierścieni” (Grima). I tak dalej. Za centa oryginalności, scenariusz przewidywalny do bólu zębów i wielka kasa wywalona w błoto.
KS – Kamila Sławińska [3]
„Dragonheart” dla niepełnosprawnych umysłowo dziesięciolatków. Dużo lepszym pomysłem niż robienie tego filmu byłoby nie robienie go - pomysł ten popraliby szczególnie wielbiciele talentu Jeremy Ironsa, który mimo najlepszych chęci wygląda na mocno skonfundowanego i zawstydzonego swoim pojawieniem się w fantastycznym świecie, zaludnionym przez latające cyfrowe smoki oraz ludzi w strojach z worka po kartoflach, wygłaszające nieskończenie długie, durne i nadęte kwestie. Fatalny, napuszony scenariusz, pozbawiona wyobraźni reżyseria, denne aktorstwo drugiego, a nawet miejscami pierwszego planu, bezmierne dłużyzny i stuprocentowa przewidywalność fabuły - wszystko to sprawia, że zdobywca Oskara ma pełne prawo się wstydzić, że wziął udział w tej szopce. Najsmutniejsze, że wszystko wskazuje na to, że „Eragon 2” - w którym wstydził się będzie John Malkovich - jest nieunikniony.
Chciałoby się zanucić: "ale to już było!". I to w znacznie lepszej wersji. Rycerze, czarodzieje i smoki czarowali już wielokrotnie. Historia Eragona, biednego chłopaka, który jest wybrańcem predestynowanym do obalenia złego króla, jest bardzo podobna np. do opowieści o Luke'u Skywalkerze (polecam zabawę w wynajdywanie elementów wspólnych). Film może spodobać się 10-latkom, co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę, że autor literackiego pierwowzoru Christopher Paolini zaczął pisać historię smoczego jeźdźca, gdy miał 15 lat. Odtwórcę roli głównej wybrano podobno spośród tysięcy kandydatów i… chyba spece od castingu byli już zmęczeni, bo Edward Speleers jest po prostu "drewniany". Jeremy Irons jest ozdobą pierwszej części filmu, potem jego postać umiera i nudno się robi, choć z pozoru dzieje się dużo – bitwy, pościgi, mnóstwo efektów specjalnych i czarów różnych. Sympatyczna jest smoczyca Saphira. Gdyby tak z niej uczynić główną bohaterkę, może powstałby feministyczny "Ostatni smok"?