Evan Wszechmogący
(Evan Almighty)
Tom Shadyac
‹Evan Wszechmogący›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Evan Wszechmogący |
Tytuł oryginalny | Evan Almighty |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 24 sierpnia 2007 |
Reżyseria | Tom Shadyac |
Zdjęcia | Ian Baker |
Scenariusz | Steve Oedekerk |
Obsada | Steve Carell, Lauren Graham, Morgan Freeman, John Goodman, Jimmy Bennett, Wanda Sykes, Molly Shannon, Harve Presnell, Bruce Gray, Jon Stewart |
Muzyka | John Debney |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 95 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Evan Baxter okazuje się być kolejną osobą wskazaną przez Boga do wypełnienia świętej misji. Właśnie wybrany do Kongresu, Evan wyjeżdża z Buffalo i wraz z rodziną przeprowadza się na przedmieścia Północnej Wirginii. Na miejscu, jego życie zostaje całkowicie wywrócone do góry nogami, kiedy pojawia się Bóg i nakazuje mu zbudowanie Arki.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
Drogi widzu. Jeśli masz 40 lat i jesteś fanem Steve’a Carella, to zrezygnuj z wypadu do kina i zapuść lepiej ponownie „40-letniego prawiczka” na DVD. Jeśli masz 30 lat i jesteś fanem Steve’a Carella, to zrezygnuj z wypadu do kina i zapuść lepiej „Małą Miss” na DVD. Jeśli masz 20 lat i jesteś fanem Steve’a Carella, to… coś z tobą nie tak – weź się, chłopaku, ogarnij – twoi kumple siedzą właśnie w kinie na „Transformersach”! Jeśli masz 10 lat… to nie możesz być fanem Steve’a Carella, ale śmiało możesz wyciągnąć babcię na „Evana Wszechmogącego” – całe morze prorodzinnych i proekologicznych wartości, dużo fajnych zwierzątek i taki nadekspresyjny, acz sympatyczny pan w roli głównej. To właśnie Steve Carell. Za często krzyczy i macha rękami? To prawda, ale proszę, nie zrażaj się do niego – za kilkanaście lat jeszcze go docenisz…
KS – Kamila Sławińska [2]
Niby-sequel „Bruce’a Wszechmogacego”, na którego narzekałam, a teraz wychodzi, że w porównaniu z najnowszym płodem pana Oedekerka był prawdziwym arcydziełem. Baaaardzo słabiutki, wodnisty scenariusz posypano dla niepoznaki masą efektów specjalnych; autorzy zapomnieli chyba, że taka praktyka uchodzi na sucho jedynie w kinie akcji, gdzie najważniejsze jest, żeby się fajnie strzelali, ale by utrzymać przy życiu komedię, potrzebny jest nie rumor, lecz HUMOR. Biblijny koncept, z początku zabawny, nudzi się już po piętnastu minutach, kiedy odkrywamy, że scenarzyści nie mają nic więcej w zanadrzu. Co gorsza, Steve Carell zupełnie nie nadaje się do swojej roli — albo kiepsko skrywa irytację wywołana faktem, że ktoś napisał mu takie drewniane dialogi. Spektakularna scena kulminacyjna, której realizacja pochłonęła większość olbrzymiego budżetu, jest faktycznie imponująca, ale po chwili zapomina się o niej, a chwilowe dobre wrażenie tonie w prawdziwym potopie gadek-szmatek, lukrowanego moralizatorstwa i ogólnego „kochajmy się”. Pozostaje mieć nadzieję, że wobec katastrofy finansowej o prawdziwie biblijnych proporcjach, jaką ten poroniony obraz był dla Universalu, podobna wpadka nieprędko się powtórzy.
MW – Michał Walkiewicz [2]
Byłem na seansie z kolegą z uczelni i chociaż miewamy okazyjnie przebłyski elokwencji, rozparci w fotelach w pustej sali rzucaliśmy co chwilę: „Co za pieprzone gówno!”. Nie chcę wiedzieć, kto wyłożył tryliony zielonych na ten chłam, nie chcę myśleć o furtkach i możliwościach dla kolejnych sequeli. Zastanawiałem się nad najniższą oceną, ale wiązałaby się takowa z uczynieniem sucharskiego humoru „Evana” na swój sposób wyjątkowym.
KW – Konrad Wągrowski [3]
Wielka wtopa za 175 milionów dolców – aż trudno uwierzyć, że ktoś po przeczytaniu scenariusza mógł zatwierdzić taki wydatek na ten niewypał. Efekt – komedia wyjątkowo nieśmieszna, bez pomysłu na fabułę, dopchnięta sztampowymi wątkami o nieuczciwych politykach i rodzinnym kryzysie. Szkoda tylko Carrella, aktora wszak dobrego, który z bliżej niewiadomych powodów zgodził się wziąć w tym udział, ale na planie wyraźnie się męczył.
Mało śmieszna komedia, naszpikowana morałami i hollywoodzkim dydaktyzmem, podparta wątpliwymi odniesieniami biblijnymi. Bardzo to wszystko naciągane. O ile pierwsza część miała swój urok i sens, to sequel wpisuje się w niechlubną tradycję sequeli – jest po prostu niedobry. Znamy Evana jako grającego nieczysto kolegę z pracy Bruce’a. Teraz urasta do rangi pozytywnego bohatera (bohater to za dużo powiedziane). A właściwie to nie ma powodu, by się o tym filmie rozpisywać.