Życie na podsłuchu
(Das Leben der Anderen)
Florian Henckel von Donnersmarck
‹Życie na podsłuchu›

Opis dystrybutora
We wczesnych latach 80-tych znany dramaturg Georg Dreyman wraz ze swoją partnerką - Christą Marią Sieland - popularną aktorką tworzyli parę intelektualista-gwiazda w socjalistycznym państwie. Jednak ich poglądy i styl życia nie zawsze zgadzały się z doktryną partii.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
Filmy

MC – Michał Chaciński [4]
Fantazja 30-letniego Niemca urodzonego w RFN o tym, jak mógł wyglądać system komunistyczny. A że pojęcia pan reżyser wielkiego o systemie nie ma, za to czytał Orwella, więc rozgrywa film w najprostszych zgranych wielokrotnie schematach. Film chwilami żenuje (ach ta muzyka, przy słuchaniu której każdy musi stać się dobrym człowiekiem!), a chwilami każe tylko kręcić głową nad lenistwem riserczerów w projekcie, w który włożono przecież tyle wysiłku technicznie (do roboty filmowej nie mam żadnego zarzutu). W głowie reżysera nie mogło się pewnie pomieścić, że panowie ze Stasi byli zwykłymi członkami społeczeństwa, z rodzinami i przyjaciółmi, więc robi z nich niemal sektę samotników, których obsługują nawet wewnętrznie utrzymywane w sekcie prostytutki. Ujmujący jest też moment, gdy dziennikarz z RFN uczy konspiracji pisarza w NRD. Film do postawienia obok Zielonej pożywki i paru innych mniej ważnych fantazji orwellowskich.
Chwyta za serce, chwyta za gardło, a po drodze zdąża jeszcze uruchomić mózg. Właściwie nie ma się tu do czego przyczepić – na pochwałę zasługuje i precyzyjny scenariusz, i solidne aktorstwo, i znakomita realizacja. Imponujący debiut, po którym można mieć żal jedynie z powodu, iż ojciec Floriana Henckela von Donnersmarcka musiał wyjechać z Polski w ‘45 – może gdyby został, to teraz my, a nie Niemcy, chwalilibyśmy się filmem rozliczeniowym na światowym poziomie?
Pomysł genialny w swojej prostocie. Bohater z „451 stopni Fahrenheita” wrzucony w realia NRD. Nie mogłem początkowo przekonać się do kapitana STASI, który zachowywał się i wyglądał jak skrzyżowanie Ellinga z Lecterem, jednak z czasem kupiłem go, a nawet (o, zgrozo, bo postawa to w dzisiejszych czasach wielce niepoprawna politycznie) zacząłem mu współczuć. Debiutant von Donnersmarck szlifował swój scenariusz przez dobrych kilka lat i widać, że się chłop napracował. Historia jest przemyślana i podana z suspensem, którego nie powstydziłby się hollywoodzki spec od thrillerów. Dodatkowe punkty za znakomicie rozegrane zakończenie i za polski akcent – siepacze ze STASI jeździli na akcje pojazdem marki Żuk (my mieliśmy czarną Wołgę, Niemcy… szarego Żuka;-)
WO – Wojciech Orliński [9]
"Kiedy was słucham, mam wrażenie, że mówicie o czterech różnych filmach” – powiedziała koleżanka przysłuchująca się zaciekłej dyskusji na temat tego filmu przy stoliku w agorowej stołówce. A to już jest bardzo dobra rekomendacja: to film tak wieloznaczny i tak wielopłaszczyznowy, że można go odczytywać na wiele sposobów. Wcale niekoniecznie jako film o NRD. To także film o sztuce, o aktorstwie, o teatrze, o literaturze, o procesie twórczym Jako Takich. No ale najfajniejsze jest to, że także o NRD…
KS – Kamila Sławińska [9]
Może to i prawda, że wizja von Donnersmarcka z prawdziwą rzeczywistością NRD nie ma wiele wspólnego – ale emocje bohaterów, dramatyzm ich wyborów, desperacja i nieoczekiwane przypływy bohaterstwa są przejmujące i prawdziwe. Bo aktorzy znakomici; bo dramaturgia zgrabna. Może autor nie odkrywa Ameryki, pokazując zimnego szpicla, cudownie „nawróconego” na drogę prawości przez piękno teatru i literatury, ale za to przekonująco opowiada o desperackich próbach bycia prawym człowiekiem w czasach zbydlęcenia i bezprawia. I mnie to rusza. I uważam, że to jest mądre i potrzebne. Bo chociaż beznadzieję i rozpacz komuny pamiętam jak przez mgłę, pamiętam doskonale, jak niewielu było tych, co umieli w strasznych czasach przechować w sobie to, co najlepsze – i dzielić się z innymi. Nawet więc, jeśli kraj, w którym prawie pół miliona ludzi było donosicielami, wyglądał dużo mroczniej niż u von Donnersmarcka, przyznaję punkty za przesłanie tego filmu, i za wiarę, że są ludzie zdolni do rzeczy wielkich nawet wtedy, gdy wszyscy wokół godzą się na podłość i małość twierdząc, że „wszyscy tak robią”.
KW – Konrad Wągrowski [8]
Debiutującemu tu twórcy o dźwięcznym nazwisku Florian Henckel von Donnersmarck udała się tu sztuka nie lada. Stworzył ważny film o czasach komunistycznych, pokazał system w całym swym koszmarze, wraz z jego szarością (niebieskie filtry na kamerze nie bez przyczyny) i ponurością, absurdalnością, idiotycznym okrucieństwem, a przede wszystkim pozbawianiem wszystkich godności i prywatności, przez ciągłe śledzenie najbardziej z pozoru lojalnych obywateli kraju. Ale to jedna strona medalu – bo „Życie na podsłuchu” ma też trzymający w napięciu scenariusza, wzruszającą historię miłosną i plejadę kapitalnie nakreślonych postaci – pierwszo- i drugoplanowych. Okazuje się, że można zrobić film ważny, rozliczeniowy, jednocześnie nadając mu atrakcyjną formę, pozwalając na dotarcie do szerokiego widza. Szkoda, że od lat nikt tego nie wie w Polsce. Poza owym ukazaniem komunistycznego koszmaru zwracają uwagę subtelne nawiązania do klasyki antyutopii. Zaangażowany funkcjonariusz systemu zaczyna przeżywać wątpliwości, jak bohater „My” Zamiatana”, czy „Fahrenheita 451”. Tak jak dla każdego z nich (a także dla Winstona Smitha z „1984”), inspiracją będzie kobieta. Oficer STASI, tak jak Guy Montag w „Fahrenheicie”, kradnie książkę z przeszukiwanego mieszkania i zaczyna ją czytać – sztuka odblokuje w nim skrywane emocje, pozwoli, jak w „Potędze smaku” Herberta, spojrzeć na siermiężność własnego świata z nowego punktu widzenia. Antyutopie istniały naprawdę na naszej planecie – jedna była tuż za naszą zachodnia granicą, a w łagodniejszej wersji również i u nas. Świetny film.
Film o wartości edukacyjnej i artystycznej – połączenie nieczęsto występujące. Przy tym zrealizowany jak klasyczny thriller – zgodnie z Hitchcockowskim rozumieniem suspensu. Mistrz mawiał, że suspens jest wtedy, gdy widz zna tajemnicę, której nie znają bohaterowie filmu, i niepokoi się (lęka) o ich los. Tu mamy co najmniej kilka takich sytuacji. A bohaterowie są niejednoznaczni i dobrze zagrani. Opowieść o państwie totalitarnym, gdzie wszyscy na wszystkich donosili, ma dwa poziomy. Pierwsza ma walor historyczny, pokazuje działanie tajnej milicji Stasi, która władała obywatelami NRD. Orwellowsko-kafkowska inwigilacja była powszechna i dogłębna. Doskonałym reprezentantem systemu jest wzorowy funkcjonariusz Stasi Gerd Wiesler „HGW XX/7”, który śledzi pieszczoszka systemu, wybitnego dramaturga Georga Dreymana. Pomiędzy aparatczykiem a intelektualistą tworzy się dziwna, jednostronna więź. I tu jest poziom drugi – relacja kata i ofiary oraz twórcy i odbiorcy. Zderzono ascetyczny, wyprany z emocji świat ubeka ze światem ludzi, którym wydaje się, że – w ramach systemu oczywiście – zachowują swobodę. Nic ani nikt nie jest tu jednoznacznie dobry, ani zły. Frapujący spektakl.