Jestem Legendą
(I Am Legend)
Francis Lawrence
‹Jestem Legendą›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Jestem Legendą |
Tytuł oryginalny | I Am Legend |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 11 stycznia 2008 |
Reżyseria | Francis Lawrence |
Zdjęcia | Andrew Lesnie |
Scenariusz | Mark Protosevich, Akiva Goldsman |
Obsada | Will Smith, Alice Braga, Charlie Tahan, Salli Richardson, Willow Smith, Dash Mihok, Joanna Numata, Paradox Pollack, Emma Thompson |
Muzyka | James Newton Howard |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 101 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, groza / horror, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Robert Neville to ostatni człowiek na Ziemi... towarzystwa mu jednak nie brakuje. Wszyscy inni, mężczyźni, kobiety i dzieci, zamienili się w wampiry żądne krwi Neville′a. Za dnia bohater przeobraża się w myśliwego tropiącego śpiące potwory w opuszczonych ruinach cywilizacji. Nocą barykaduje się w domu i modli o nadejście świtu. Jak długo samotny człowiek może przeżyć w świecie wampirów?
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
Kuriozum. Całkiem udany film, który udało się spieprzyć. Bo przecież zomboidalne wampiry musiały w finale przypominać zorganizowaną mafię i mieć indywidualnego przewódcę, piękny Will musiał mięć szansę zginąć w imię ludzkości i siwy starzec musiał z niebios strzelić piorunem z palca, żeby sprytnie zapiąć scenariusz. Szkoda, bo udało się zbudować bardzo ładny klimat. Will jest nie tylko piękny – w ogóle nieźle radzi sobie w ciasnych kadrach – ale do zagrania nie ma zbyt wiele. Jego rolą jest odgrywanie freaka, a nie bycie freakiem – a to wstrzemięźliwość jak na ostatniego człowieka na Ziemi dość podejrzana. Mimo wszystko warto sprawdzić samemu w kinie.
To jest show jednego aktora, takie postapokaliptyczne „Cast Away”, i mało który aktor ma tyle charyzmy, by dźwignąć tego typu film na barkach. Will Smith na szczęście zalicza się do tych „mało których”. Dzięki jego hipnotyzującej osobowości fabułę, w której praktycznie dzieje się niewiele, śledzi się z rosnącym zainteresowaniem. Odbiega ona od powieści Mathesona jeszcze dalej niż w dwóch poprzednich ekranizacjach, więc puryści będą narzekać, szczególnie na zakończenie. Ale cóż, od tego są puryści, ja tam wolę, gdy film ma własną tożsamość. Bardzo dobra robota.
WO – Wojciech Orliński [7]
Ej, Kamila, nie czepiaj się tego prądu – wyraźnie pokazane było, że Smith odpala własny generator. Poza tym jednak niespecjalnie zamierzam się wykłócać, rzeczywiście jedynym atutem są tutaj postapokaliptyczne pejzaże (też zresztą naciągane – przez trzy lata nie wyrosną aż takie krzaczory na asfalcie).
KS – Kamila Sławińska [5]
Owszem, są w filmie rzeczy skłonne napełnić słodyczą serce nowojorczyka, umęczonego nieustannym obcowaniem z hordami świątecznych turystów. Jednak nawet malowniczy widok puściusieńkiego Union Square lub Park Avenue bez jednego człowieka nie jest w stanie skłonić mnie do przyznania większej ilości punktów. No sorry, ale jakoś nie kupuję historii, na samym początku której ktoś mi próbuje wmówić, że pracownicy firmy ConEdison, zaopatrujący moje miasto w prąd, są co do jednego odporni na najbardziej zabójczy wirus znany ludzkości i nie ustaną w pracy nawet po globalnej katastrofie. Owszem, potrafię wykazać dobrą wolę i zawiesić niewiarę na wysokim kołku – ale tylko wtedy, gdy twórcy potrafią zaproponować mi historię na tyle emocjonującą, bym przestała zwracać uwagę na takie drobiazgi. Niestety, wszystko, na co było stać scenarzystów tego dzieła, to chaotyczny ciąg naparzanek z mutantami, monotonnie przemieszanych ze scenami, w których Will Smith wykłada swojemu wilczurowi podstawy wirusologii. Na takie rzeczy to ja już jestem trochę za duża.
Rzeczywiście, rola Willa Smitha, tak jak i jego muskulatura, obudziła we mnie szacunek do tego gościa. Nowy Jork zarośnięty chwastami też niczego sobie. Tyle że z biegiem czasu lepsza wersja „Cast Away” przemienia się w inną wersję „Residenta”. No i ten patos w zakończeniu, przy którym opadają ręce. Mistrzowskie marnotrawstwo potencjału.
MW – Michał Walkiewicz [5]
Najdonioślejszymi dokonaniami w karierze Francisa Lawrence’a pozostają: teledysk do hitu Pussycat Dolls „Buttons” i doskonała adaptacja „Hellblazera” – „Constantine”. Will Smith z kolei nie powinien zbytnio narzekać. Jako ostatni człowiek na ziemi ma prąd, bieżącą wodę, wilczura, trendziarską kurtawę i karabin. Jest też wybitnym naukowcem, twardym wojakiem, spogląda na siebie z archiwalnej okładki „Time’a”. Im bliżej końca, tym bardziej niezłe SF staje się akademią na cześć tego nadczłowieka. Poluzuj sobie guziki, Frank…
KW – Konrad Wągrowski [5]
Wielki pojedynek: Smith kontra Goldsman. Jeden z najbardziej charyzmatycznych współczesnych gwiazdorów kina kontra jeden z najbardziej wziętych scenarzystów hollywoodzkich, znanych z tego, że bardzo wiele filmów potrafił rozłożyć właśnie… słabym scenariuszem (pomimo tego dostaje wciąż nowe zlecenia). Niestety, pan G. chyba może namalować sobie na skrzydle kolejne zestrzelenie… Smith robi, co może, by udźwignąć samotną rolę, tworzy sugestywną kreację, a Goldsman jednym ruchem wykańcza jego wysiłki, znienacka wprowadzając nowe postacie, kolonię, uduchowione teksty etc. Ech, gdyby ktoś tu się odważył by pozostawić wątek Jedynego Człowieka na Ziemi, który wciąż walczy, choć nie widzi już krztyny nadziei… Niestety, ostatnie pół godziny filmu jest już rodem z Costnerowskiego „Wysłannika przyszłości”.