Sen Kasandry
(Cassandra's Dream)
Woody Allen
‹Sen Kasandry›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Sen Kasandry |
Tytuł oryginalny | Cassandra's Dream |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 25 kwietnia 2008 |
Reżyseria | Woody Allen |
Zdjęcia | Vilmos Zsigmond |
Scenariusz | Woody Allen |
Obsada | Colin Farrell, Ewan McGregor, Mark Umbers, Tom Wilkinson, Hayley Atwell, Sally Hawkins, Tom Fisher, Richard Graham |
Muzyka | Philip Glass |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 108 min |
WWW | Strona |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Fabuła filmu skupiała będzie się na dwóch braciach, którzy wpadają w poważne kłopoty finansowe. Jeden z ich znajomych proponuje im wejście na drogę przestępstwa. Kiedy tak się staje, sprawy się nieco komplikują, a bracia, z największych przyjaciół, stają się zajadłymi wrogami.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Filmy – DVD i Blu-Ray

Utwory powiązane
Nowy Allen to taki teatr tv. I naprawdę uważam, że jest mu z tą konwencją bardzo do twarzy. To trochę mniej udana kontynuacja tego, co wypracował Woody we „Wszystko gra”. Trochę Hitchcocka, trochę Dostojewskiego, trochę Agathy Christie i mnóstwo Allena… Mi ta stylowa mieszanka bardzo odpowiada, fascynuje i strasznie imponuje – facet robi filmy od prawie pół wieku i odchodzi od swojego bezpiecznego stylu! A ci, którzy chcą nowego „starego, dobrego Allena”, niech sami go sobie nakręcą.
Dostojewski napisał około 15 powieści, zaś Allen nakręci jeszcze pewnie z 15 filmów o tym, dlaczego Dostojewski był wielki. Nie mam nic przeciwko, ale niech ktoś wreszcie uświadomi temu nudziarzowi, że Dostojewski był wielki również dlatego, iż potrafił mistrzowsko budować dramatyzm…
Woody’emu na wygnaniu spada forma. Podobną historię – zbrodnia dla pieniędzy – opowiedział niedawno w zaskakującym „Wszystko gra”. Tam były: suspens, przewrotność, pomysłowość scenariusza. A tu wszystko przewidywalne i nudne, pozbawione zwyczajowej allenowskiej błyskotliwości dialogów, opatrzone za to tandetną końcówką rodem z Hallmarku. W dodatku filmowa femme fatale Hayley Atwell, „odkryta” przez Allena w brytyjskiej TV, to – urodziwe, trzeba przyznać – aktorskie drewno. Woody, pobudka!
WO – Wojciech Orliński [4]
To po prostu nie może się udać – postacie są płasko stereotypowe jak w farsie czy sitcomie, ale udają, że grają dramat. Nie można się przejąć intrygą, gdy człowiek ciągle czeka na wybuch śmiechu z taśmy.
Nic kupuję tych allenowskich historii o współczesnym człowieku bez właściwości podlanych sosem z Dostojewskiego. Miałkie to i pretensjonalne. Na wszystkie mądre głosy, które wskazują, że w dzisiejszych smutnych, ponowoczesnych czasach tylko podszywając się pod telewizyjną formułę można opowiedzieć o śmierci Boga i o zbrodni bez kary, odpowiadam frazą D. Keaton z wczesnego Allena: la di da, la di da…
MW – Michał Walkiewicz [4]
To już trzeci film Allena zrealizowany w Londynie i zaczynam się zastanawiać, czy to miasto, w przeciwieństwie do Nowego Jorku, nie odbiera mu potencji. Tetryk Darek tu i ówdzie przekonuje, że jeśli komuś nie podoba się „Sen…”, oznacza to, że Allen jest dla niego zasuszonym, starym dziadem, który nie ma prawa do artystycznej ewolucji. Litości, na takiej samej zasadzie mógłbym obwieścić, że „Sen…” jest testem na pretensjonalność i założyć się o moją kolekcję „Obcego”, że gdyby połowa ludzi zachwyconych „Snem..” nie wiedziała, kto stał za kamerą, pożałowałaby pieniędzy wydanych na bilet. Niech się facet rozwija jak chce, byle tylko efektem tego procesu było dobre kino. Z drugiej strony śmieszą mnie głosy, że to pastisz filmów hallmarkowych. Jasne, tylko żeby coś było pastiszem, musi BYĆ PASTISZEM, a nie czymś zupełnie odwrotnym.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Dużo sobie obiecywałem po tym filmie, mającym nawiązywać do naprawdę niezłego „Wszystko gra”, ale efekt jest co najwyżej średni. Nie ma może tu takiego rozczarowania, jakie dostarczył mi zeszłoroczny „Scoop”, ale obiecujący przecież temat został tu jakoś rozmyty. Główny problem chyba polegał na tym, że – pomimo niezłego w sumie aktorstwa – naprawdę trudno było uwierzyć w główne postacie i ich dylematy, naprawdę ginął gdzieś obiecujący temat erotycznej fascynacji i lęku przed utratą kobiety jako motoru zbrodni. Co nie zmienia faktu, że momentami Allen potrafi wzbudzać emocje – scena zabójstwa i scena finałowego wybierania ciuchów przez dwie nieświadome kobiety miały w sobie siłę. Szkoda, że nie było takich więcej.
Kryminał psychologiczny. To, że nakręcił go Woody Allen, właściwie pozostaje bez znaczenia. Jasne, że są tu motywy, które u Allena powracają – tzn. nieuchronność losu rodem z greckiej tragedii. Opowieść o dwóch braciach, ścierających się przeciwieństwach, którzy nierozważnie, z chęci zysku, przekraczają „cienką czerwoną linię zbrodni”, jest chłodna. Bohaterom brak wewnętrznej siły. Między grającymi braci Colinem Farrellem i Ewanem McGregorem nie iskrzy, konflikt wydaje się wymyślony. Są bezwolnymi kukiełkami, uwikłanymi w sytuację bez wyjścia. Koniec przynosi ulgę, aczkolwiek połowiczną, bo główny prowodyr zbrodni kary żadnej nie ponosi. Bezkarność zbrodniarzy zdaje się od jakiegoś czasu Woody Allena bawić (np. „Wszystko gra”). Fascynacja reżysera Londynem i praca z wybitnym operatorem Vilmosem Zsigmondem zaowocowała świetnymi zdjęciami.