Mamma Mia!
Phyllida Lloyd
‹Mamma Mia!›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Mamma Mia! |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 29 sierpnia 2008 |
Reżyseria | Phyllida Lloyd |
Zdjęcia | Haris Zambarloukos |
Scenariusz | Catherine Johnson |
Obsada | Meryl Streep, Pierce Brosnan, Amanda Seyfried, Julie Walters, Christine Baranski, Stellan Skarsgård, Colin Firth, Rachel McDowall, Ashley Lilley, Benny Andersson |
Muzyka | Benny Andersson |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | Niemcy, USA, Wielka Brytania |
Cykl | Mamma Mia! |
Czas trwania | 108 min |
WWW | Strona |
Gatunek | komedia, musical |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Główną bohaterką „Mamma Mia!” jest młoda dziewczyna, którą wyzwolona i niegdyś zbuntowana matka wychowywała samotnie na greckiej wyspie. Dziewczyna nigdy nie dowiedziała się kto jest jej ojcem. Sama znajduje trzech mężczyzn, którzy mogliby nim być i zaprasza ich na swoje wesele.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Muzyka – Publicystyka

Utwory powiązane
Filmy

Mamma Mia zielona pietruszka! Tetrycy się przegięli. Ja zresztą też – po seansie jeszcze przez tydzień nie mogłem swobodnie rozewrzeć szczęk. Na filmach takich jak ten mam wrażenie, że ktoś nieustannie robi sobie ze mnie jaja. Próbuje mnie przekonać że ten dziwny zlepek piosenek, nieprzekonujących uśmiechów i gdzieś tak dwóch powtarzanych dowcipów to film. Mimo wirującego szaleństwa i świetnych aktorów harcujących ze swoim emploi – nic, ale to absolutnie NIC się tu nie dzieje. I naprawdę – ja lubię musicale. Usiadłem na sali ze skromnym oczekiwaniem słonecznego, naiwnego spektaklu, rozegranego z klasą i dowcipem. I poczułem się, jakby ktoś zaserwował mi talerz zepsutej kapusty. Jak dla mnie to absolutna padaka roku.
Głównie dzięki fenomenalnej jak zwykle Meryl Streep ten materiał wyrasta ponad kicz, z jakiego został ulepiony. Nigdy nie byłem wielkim fanem Abby – ot, tyle co na prywatkach – ale w interpretacji Streep przeboje szwedzkiej grupy zyskują świeżość i wyrazistość, o jakie trudno by podejrzewać kawałki tak do imentu, zdawałoby się, przeżute przez popkulturę. Brawurowy, podszyty jakby osobistą nostalgią, występ aktorki każe zobaczyć w „Mamma Mia!” nie tylko radosny, rekreacyjny film wakacyjny, ale także opowieść o ludzkich pragnieniach, ideałach i aspiracjach wciąż redefiniowanych przez życie. I o (po)godnym przyjmowaniu tego życia na klatę. Innego wszak nie będzie, a jedynie „zwycięzca weźmie wszystko”.
Czysta zABBAwa! Nawet mnie, zdeklarowanego musicalofoba, ten film rozruszał. Miałem wielką radochę oglądając popisy Meryl Streep i świetnie dobranego męskiego trio w składzie Brosnan, Skarsgard i Firth. W paru momentach – na przykład kiedy Streep przebiera córkę do ślubu – było nawet odrobinę wzruszająco.
WO – Wojciech Orliński [9]
Jak wiadomo z innych moich notek, ja w ogóle lubię współczesne reinterpretacje starych hiciorów, nie mam też alergii na musicale. A poza tym… dawno żaden film nie poprawił mi tak bardzo humoru. Gdy sie zastanowić nad tą opowieścią, to jest w gruncie rzeczy smutna – a i zakończenie nie jest takim trywialnym happy endem, jaki w naturalny sposób by się narzucał z tego układu genderowo-obsadowego. A mimo to ogólna wymowa jest bardziej budująca niż gdyby to jeszcze dosłodzono…
KS – Kamila Sławińska [5]
Pierwsze pół filmu – pretensjonalny romans dla kucharek po lobotomii. Irytująco piszczące dziewczęta, bezsensowne i bardzo źle wypowiadane dialogi, niedorzeczna akcja, fatalna reżyseria…Nawet nieśmiertelne piosenki Abby, słabiutko zaaranżowane, przez pierwsze czterdzieści minut brzmią w najlepszym razie poprawnie. Na całe szczęście później do akcji wkraczają Christine Baranski i Julie Walters, których wdzięk, żywiołowość i muzykalność przyćmiewają całą resztę obsady, z samą Meryl Streep włącznie (!!!). Od momentu pojawienia się tych dwóch pań muzyczne numery nabierają rozmachu, a zgromadzone na planie społeczeństwo wreszcie zaczyna się dobrze bawić… może za wyjątkiem Brosnana, który męczy się nieludzko, gdy każą mu śpiewać. Na plus zapisuję piękny głos Amandy Seyfried i piękne plenery; niestety filmowane w nich sceny zbyt często są żenująco źle sfotografowane i oświetlone. Generalnie – bardzo nierówno, a od takiej ekipy spodziewałam się dostać więcej; stąd niska ocena końcowa. Trzeba jednak przyznać, że warto było wysiedzieć do końca dla pysznych scen w napisach.
MW – Michał Walkiewicz [3]
Dostaję palpitacji na wspomnienie tego knota. Przeciwko takiemu stężeniu tandety, żenujących podskoków i grymasów nazywanych aktorstwem, fatalnie wyśpiewanych piosenek ABBY, sacharozy, maltozy i laktozy oraz innych cukrów pojedynczych i złożonych, buntują się moje wszystkie jaźnie. Nogą tupie nawet Wewnętrzne Dziecko i Udający Cynika Romantyk, który łaknie tej mięsistej prawdy o życiu i o związkach, chce ciągle i bez ustanku słyszeć, że „Winner takes it all” i inne takie. Nie będę się dalej pastwił. Ktoś już to zrobił i to w o wiele lepszym stylu.
KW – Konrad Wągrowski [9]
Parking 4 zł, dwa bilety do kina 28 zł, zobaczyć Meryl Streep jako „Dancing Queen” – bezcenne. A poza tym cały czas podskakiwałem w rytm muzyki (choć zasadniczo Abby nie lubię, a właściwie serwowana ze wszystkich stacji radiowych przejadła mi się dawno temu), śmiałem się w głos, a nawet nieco popłakałem. I podpisuję się pod wszystkim, co napisał Piotrek.
Klasyczny musical i filmowy odstresowywacz. Rozbawi i wprawi w taneczny, kolorowy nastrój. Meryl Streep potwierdza aktorską klasę i fantastycznie śpiewa. Jeśli nad tym filmem pochyli się surowy krytyk, to ocena może być kiepska. Bo fabuła naiwna, Pierce Brosnan i jego koledzy śpiewać nie potrafią, naciągane, ktoś już kiedyś podobną historyjkę opowiedział itp. Ale w kinie nie zawsze musi być poważnie i ambitnie. Kino to przecież przede wszystkim rozrywka. Co my tu mamy? Są przeboje ABBY, pocztówkowe greckie krajobrazy, mnóstwo tańca i krzepiącą opowieść o tym, że miłość gdzieś zawsze na każdego czeka (czasem drzemie i trzeba ją śpiewem głośnym obudzić).