Głównym bohaterem filmu jest wojownik z klanu Szarych Psów, który po tym, jak udało mu się uniknąć rzezi w swojej rodzinnej osadzie, wyrusza z misją, której celem jest zemsta na zabójcach.
Nie dość, że nie „Wilczarz”, to nawet nie „Wołkodaw” – dystrybutor powinien za karę obejrzeć film, którym nas katuje. A kara to nadzwyczaj sroga – o ile jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że ruscy pragnęli mieć
swojego „Matrixa”, o tyle nie mogę pojąć, na cholerę im własny „Wiedźmin”. Co prawda „Volkodav” góruje w paru punktach nad filmem Brodzkiego (minimalnie lepsze efekty, brak Grażyny Wolszczak), ale całościowo to ten sam rodzaj niestrawnej kaszanki.
Panie i panowie, słowiańskie fantasy gorsze nawet od Wiedźmina – i to nie w sensie Sapkowskiego, tylko w sensie Szczerbica. Samo w sobie jest to już oczywiście pewnym ewenementem, ale polecam jednak tylko ludziom mającym za dużo wolnego czasu.