Ukryta strategia
(Lions for Lambs)
Robert Redford
‹Ukryta strategia›

Opis dystrybutora
W gabinetach Kongresu zaufany prezydenta, senator Jasper Cruise przekazuje sensacyjną wiadomość o nowej strategii wojennej dziennikarce telewizyjnej – prowadząc z nią zabawę w kotka i myszkę, pełną dowcipu, wdzięku i wykrętów. W tym czasie na West Coast University idealistyczny wykładowca, dr Malley, przekonuje znudzonego studenta o potrzebie zaangażowania.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
Filmy

Ale dał sobie poużywać Redford krytykom! Wiele efektownych rzeczy można napisać o jego filmie: że socrealizm, że agitacja, że głupota, że „Przygoda na Mariensztacie"… A wszystko to prawda. Przez większość czasu reżyser nawet nie udaje, że jego odezwa do narodu jest filmem. Po prostu zbiera przedstawicieli narodu (polityk, człowiek mediów, intelektualista, ideowiec, bezideowiec) i wygłasza ex cathedra słuszności. Plus niesmaczna scena śmierci dwóch półgłówków (pewnie dlatego potrzebował ich aż dwóch), skąpana w patetycznym sosie. Coś jak moralitetowa powieść edukacyjna przed Zolą. Najgłupsze, że centralny problem, (czyli: czy polityka jest mała, bo mali są jej przedstawiciele) wcale głupi nie jest. „Rzym płonie, synu!” Ale problem jest w was, Redford.
Kto ma ochotę na kolokwium u profesora Redforda? Ja nie. Najsłynniejszy scjentolog też już chyba nie będzie miał nigdy więcej, bo profesor Redford zafundował mu pierwszą porażkę w karierze. A miało być tak ambitnie, co, Tom?
KS – Kamila Sławińska [2]
Niektórym filmowcom powinno się robić badania na poziom dobrych intencji i kategorycznie zabraniać pracy, jeśli ich poziom przekroczy magiczną czerwoną kreseczkę. Generalnie zgadzam się z tezami postawionymi przez Redforda, rozumiem powagę tematu i tak dalej – ale od dydaktycznego smrodku, unoszącego się nad tą produkcją, poddusiłam się już po pierwszych trzydziestu minutach. Gdyby nie przyjemność patrzenia na fenomenalną w każdym kadrze Meryl Streep, której nieprawdopodobny talent jest w stanie wlać życie w nawet najbardziej drewnianą postać, jak pragnę zdrowia – wyszłabym. Może następnym razem Redford zamiast silić się na zaangażowane kino po prostu wystartuje w wyborach?
Wyszedłem z tego filmu potwornie zmęczony i zaraz zacząłem obmyślać bezwzględną notkę do „Esensji”. Jednak po jakimś czasie emocje mi opadły i teraz już patrzę na najnowszy film Redforda bardziej przychylnym okiem. Jasne, że formalnie jest to katorga. Ale nie da się ukryć, że zadaje on tu ważne pytania: co się stało z pokoleniem studenckiej rewolty roku 1968? Czy rzeczywiście jedyną winą za stan świata można obarczać polityków? I wreszcie: czy człowiek Zachodu, który, używając określenia niemieckiego filozofa, żyje w „szklanym pałacu”, myśląc tylko o przyjemności i wygodzie, potrafi jeszcze znaleźć jakiś imperatyw, który nada jego życiu sens?
KW – Konrad Wągrowski [5]
Mimo wszystko daleki jestem od potępienia w czambuł tego propagandowego filmu. Oczywiście – ilość spraw, które próbuje upchnąć Redford w osiemdziesięciominutowym filmie, jest zbyt wielka (umyka zwłaszcza wątek medialny). Cała akcji militarna jest zupełnie niepotrzebna, a postaci żołnierzy i ich zachowanie co najmniej irytujące. Jednak mimo wszystko po seansie zostają w głowie pewne pytania. Pomimo wszystko w trakcie filmu nie da się nie myśleć o złożoności całej tej współczesnej środkowowschodniej polityki, o tym jak – i czy – można jeszcze z tego wybrnąć. Dajcie mi przykład rodzimego filmu politycznego, który zmuszałby do jakiegokolwiek myślenia.
Robert Redford solidnie odrabia lekcję z amerykańskiego patriotyzmu. Opowiada o tym, co wszem wobec jest wiadome i oczywiste, czyli Ameryki nie odkrywa. Trzy splatające się w tym filmie historie – nauczyciela akademickiego przekonującego jednego ze studentów do aktywności społeczno-politycznej; młodych żołnierzy, którzy giną w Afganistanie, i sprawnego polityka-manipulanta, wykorzystującego w swych grach wojennych media – zręczne, patetyczne i zbyt oczywiste.