Zdarzenie
(The Happening)
M. Night Shyamalan
‹Zdarzenie›

Opis dystrybutora
Dla mieszkającego w Filadelfii licealnego nauczyciela fizyki Elliota życiowym priorytetem staje się ucieczka przed tajemniczym fenomenem. Chociaż jego małżeństwo z Almą pozostaje w stadium kryzysu, razem wyruszają w drogę – w towarzystwie przyjaciela Elliota, Juliana - nauczyciela matematyki - i jego ośmioletniej córki Jess – w stronę rolniczych terenów Pensylwanii, gdzie mają nadzieję uchronić się przed atakiem...
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
No siakoś nie zdecydowany, w którą stronę pójść ten pastisz? Bo to jednak chyba pastisz, co? No ale czy to hołd, czy zgrywa, czy film – bo na pewno nie wszystkie 3 naraz… Biedny Wahlberg całkiem przepada, jak nie może komuś nakłaść po mordzie i wrzucić kilka faków. Kiedy mówi do siebie i udaje proces myślenia wygląda niestety całkiem głupio. No i na koniec może jeszcze przydałoby się mimo wszystko jakieś zaskoczenie…
Trochę jak „Dzień Tryffidów”, trochę jak zaginiony odcinek „Twilight Zone”, ale najbardziej przypominał mi SF-y z lat 50. Toksyny radioaktywne zastąpiono roślinnymi, bo i trudno, żeby w XXI wieku wciąż straszyć atomówką, jednak całość skonstruował Shyamalan tak, jak to robili Gordon Douglas czy Jack Arnold przed półwieczem, bohaterem czyniąc oczywiście naukowca. Dialogi nie są złe – jak chce tego większość krytyków – są jak z lat 50., więc siłą rzeczy często brzmią afektowanie. Aktorzy też wbrew pozorom nie grają fatalnie – grają jak w latach 50. Wiem, co mówię, dzień wcześniej oglądałem „Tarantulę” i Wahlberg momentami jako żywo przywodził mi na myśl Johna Agara, tyle że mniej się szczerzył. Szacun dla Shyamalana za konsekwentne opieranie się koniunkturze na „Szósty zmysł 2” i nonszalanckie hołdowanie mistrzom dzieciństwa. Ach, żeby tak jeszcze nakręcił to na czarno-białej taśmie!
Shyamalan dał sobie wreszcie spokój z próbami tworzenia na siłę przekombinowanych szóstozmysłopodobnych historii z twistem i zrobił film staroświecki w stylu, w klimacie SF lat 50 (podobało mi się bardzo hitchcockowskie ujęcie, w którym kamera podąża za spluwą podnoszoną z asfaltu przez kolejnych samobójców). A drętwe aktorstwo i toporne dialogi to IMHO element konwencji.
KS – Kamila Sławińska [3]
Jak to ujął znajomy Jankes, „The Happening” is just not happening. Bardzo chciałam móc powiedzieć coś dobrego o tym filmie, ale Szlamajaman nie dał mi szans. Początek co prawda bardzo emocjonujący, ale rozpędu wystarcza może na dziesięć minut. Potem to już tylko męczarnia, tym większa, że reżyser nie panuje nad niczym prócz swoich firmowych „atmosferycznych” ujęć: im bliżej finału, tym mniej historia trzyma się kupy, a Wahlberg i Deshanel grają tak okropnie, że aż zęby bolą. Naprawdę, bardzo starałam się znaleźć jakiś powód, by dać więcej punktów — koncept buntu natury przeciwko uciążliwemu rodzajowi ludzkiemu bardzo do mnie trafia – ale nie da się, nie da i już.
Pamiętam jak dziś, jak zawlokłem się rano na film, bo musiałem na gwałt oddać z niego recenzję przed południem. To jak na razie zdecydowanie najsłabszy film autora „Szóstego zmysłu”. Ale, niech żywi nie tracą nadziei, wierzę, że jeszcze będzie gorzej.
MW – Michał Walkiewicz [4]
Wstałem wraz z pierwszym pieniem koguta, żeby udać się z tetrykiem Sochą na seans. Na sali siedziały trzy licealistki, które udawały, że puszczają gazy (albo naprawdę puszczały), ale i tak najgorsze było to, co pojawiło się na ekranie. Dawno nie widziałem filmu tak położonego aktorsko. Pół biedy, że scenariusz jest niekonsekwentny i kłuje w oczy dziesiątkami nielogiczności. Najgorzej, że ani Wahlberg, ani Deschanel nie dają sobie rady z zaleceniami reżysera, który rozpiął całość między kpiną, a totalną powagą.
KW – Konrad Wągrowski [6]
Nie jest to może w pełni udany film, ale wygląda na to, że moja miłość do Shyamalana jest nieuleczalna. Ten facet jednak zawsze czegoś szuka, stara się pokazać coś ciekawego, odmiennego, nie podąża za schematami. Zawsze widać jego rękę, jego osobiste podejście. Tym razem zobaczyłem solidny thriller SF, trzymający w napięciu, z kilkoma naprawdę znakomitymi scenami. Owszem, brak w tym jakiejś wyrazistej pointy. Owszem, nieco traci w drugiej połowie tempo. Owszem, aktorstwo (zwłaszcza Deschanel) pozostawia dużo do życzenia. Ale scena z robotnikami skaczącymi z dachu budowy na pewno będzie jedną z najbardziej przerażających w tegorocznym kinie.