Incredible Hulk
(The Incredible Hulk)
Louis Leterrier
‹Incredible Hulk›

WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Incredible Hulk |
Tytuł oryginalny | The Incredible Hulk |
Dystrybutor | TiM Film Studio, UIP |
Data premiery | 13 czerwca 2008 |
Reżyseria | Louis Leterrier |
Zdjęcia | Peter Menzies Jr. |
Scenariusz | Edward Norton, Zak Penn |
Obsada | Edward Norton, Liv Tyler, Tim Roth, William Hurt, Tim Blake Nelson, Christina Cabot, Robert Downey Jr., Lou Ferrigno, Stan Lee |
Muzyka | Craig Armstrong |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Marvel Cinematic Universe |
Czas trwania | 112 min |
Parametry | Dolby Digital 5.1; format: 2,35:1 |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Doktor Bruce Banner (Edward Norton) szuka lekarstwa, które pozwoli mu uleczyć się z niezwykłego stanu, w jakim się znajduje. Banner zmienia się w olbrzymiego zielonego mutanta pod wpływem emocjonalnego stresu. Podczas ucieczki przed wojskiem, które chce go schwytać, Banner coraz bardziej zbliża się do lekarstwa. Jednak wszystko może zostać utracone, kiedy pojawi się nowa postać...
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
Porządna naparzanka. Zielony daje mniej szans na zadziałanie uzdrowicielskiej mocy ironii, ale za to trzyma hardą minę do końca, a do tego potrafi przypieprzyć.
Ang Lee przegrał, bo kazał Bannerowi mierzyć się głównie z własnym ojcem, a nie z samym sobą. W „Inkredebilnym Hulku” (brawa dla dystrybutora za trzymanie się złotej zasady „tłumaczyć, kiedy nie trzeba; zostawiać, kiedy wypadałoby przetłumaczyć”) mamy wreszcie należycie wygrany motyw „Doktora Jekylla i pana Hyde’a” (ze świetną sceną w jaskini, jakby żywcem wyjętą z „King Konga”), poza tym film ma dużo lepsze efekty, jest krótszy, bardziej dynamiczny i dowcipniejszy od poprzednika, a Norton zdaje się lepiej wczuwać w dramat tej postaci, niż Bana. No i cameo innego superherosa w końcówce, sprawiające, że już nie mogę się doczekać „Avengersów”!
Dobra passa Marvela trwa. Podobał mi się „Hulk” Anga Lee, pasuje mi się też wersja Leterriera, który sprawę historii narodzin zielonego osiłka załatwia w szybkim montażu wycinków prasowych i materiałów TV przy napisach tytułowych, no i od razu przechodzi do rzeczy. Jego „Hulk” to dynamiczne kino akcji – „analogowe”, sprawnie zmontowane pościgi w stylu Bourne’a przeplatane zmaganiami cyfrowych monstrów – solo, potem w duecie. Do tego mamy mnóstwo smaczków dla fanów komiksów – w epizodach pojawiają między innymi się Stan Lee – współtwórca Hulka i Lou Ferrigno – bohater serialu o jego przygodach.
KS – Kamila Sławińska [3]
Niesamowite, jak nużący może być film, w którym tyle się dzieje. Przeskoki akcji są tak częste, że nie ma najmniejszych szans, by widzowie wczuli się w sytuację, zanim wstawka w napisach przeniesie ich na drugi koniec kontynentu. Gdzie się podział Zak Penn? Niespójność całości wskazuje, że nie siedział na reżyserskim krzesełku przez całość produkcji. Mimo że udział Nortona sugerowałby, że twórcom zależało na tym, by widzowie interesowali się skomplikowaną psyche bohatera, jakoś nie wyszło to zupełnie. Poza tym dwa Hulki w barszcz to stanowczo za dużo: wbrew powiedzeniu, od takiego przybytku głowa boli jak wszyscy diabli. Utalentowani skądinąd aktorzy sprawiają straszliwie zagubionych w ogromie produkcji: i wspomniany już Norton, i Tim Roth, i Hurt, i Blake Nelson, i Liv Tyler niemal w każdej scenie wyglądają, jakby zaraz mieli wstać, przeprosić i wyjść. Do listy narzekań dopisać wypada również wygląd i ruch animowanych postaci – brzydki, niewiarygodny, kostropaty. W zasadzie wszystkie punkty przyznaję za ostatnią scenę, w której nieoczekiwanie pojawia się… nie, nie powiem. W każdym razie najwyraźniej producenci obiecują nam dość niezwykły i nieoczekiwany sequel.
Niby jest to film lepszy niż narcystyczny, niby-ironiczny „Iron Man”, ale tak wysokiego stężenia patosu wybaczyć mu nie mogę.
MW – Michał Walkiewicz [8]
Dokładne odwrócenie pierwszego „Hulka”. Równie udane (tak, jestem zwolennikiem obrazu Anga Lee). W filmie z 2003 roku mieliśmy odważne decyzje scenariuszowe (jak wyciągnięcie z historii Bannera nośnych wątków pokoleniowo-egzystencjalnych), personalne (raczej eksperymentalna obsada z pierdołowatym Baną i przechlanym Nolte’em na czele) oraz narracyjne (przenisienie nieruchomych kadrów komiksu na ruchomy język kina). Leterrier nakręcił przygody Hulka „po bożemu”. Skupił się na jednym wątku, bez zbędnych ceregieli wrzucił widza w sam środek nagonki na bohatera, zebrał „bezpieczną” obsadę (ile razy Liv Tyler będzie musiała żegnać ukochanego pocałunkiem? Co na to Ben Affleck? Co na to Aragorn?), podmienił adwersarzy „Sałaty” (Emil Blonsky/Abomination dźwiga rolę badassa bez trudu, generał Ross nie jest już poczciwym wujaszkiem, tylko chłodnym, militarnym psycholem). Całość doprawił szczyptą modnej stylistyki à la Bourne. Widać w jego filmie szczerą chęć zwrócenia zielonego stwora panteonowi superherosów. Solidna robota.