John Rambo
(Rambo)
Sylvester Stallone
‹John Rambo›

Opis dystrybutora
John Rambo prowadzi spokojne życie w okolicach Bangkoku, gdzie pracuje przy starych łodziach. Pewnego dnia grupa chrześcijańskich misjonarzy zwraca się do niego z prośbą o przewiezienie ich do Birmy. Rambo zgadza się i przewozi ich na drugi brzeg rzeki. Wkrótce po dotarciu na miejsce misjonarze wpadają w ręce zbuntowanych żołnierzy pod wodzą sadystycznego majora Pa Tee Tint.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Utwory powiązane
Filmy

Przy szóstym „Rockym” czułem, że historia i bohater wiele znaczą dla Stallone’a; film był bardzo osobisty i nostalgiczny, przez co na swój prostolinijny sposób ujmujący. W czwartym „Rambo” wyczuwam już tylko chęć zgarnięcia grubych patoli na znanej marce. Historia jest tak idiotyczna, aktorstwo tak drewniane, dialogi tak kuriozalne, a przemoc tak groteskowa, że wszystko to może bawić co najwyżej kwadrans. Od momentu, kiedy Rambo dostaje od ładnej babki różaniec, doznaje retrospekcji i rusza do boju, już się tylko niecierpliwie wierciłem.
Piękna metafora kryzysu wieku średniego. Leciwy łapacz węży, otumaniony urodą blond-misjonarki, gania po lesie z łukiem i wielkim nożem. Pytanie za 100 punktów. Kto jest gorszy: Stallone-aktor, Stallone-reżyser czy Stallone-scenarzysta? Kolejny weteran kina akcji nie może zrozumieć, że pewne rzeczy już ram(b)olowi nie przystoją. Za to jatka, jaką zafundował widzom Sly, zadowoli najbardziej wymagających miłośników gore.
Nie wygląda to dobrze. John spuchł i się postarzał. Teraz jest już karykaturą siebie sprzed lat. W Tajlandii łowi węże, daje się zmanipulować blondynce, która jest nadgorliwą misjonarką, a potem goni z łukiem do Birmy, żeby ją oswobodzić. Magdalenka, która miała mnie przenieść do przeszłości, okazała się spleśniała. Całe szczęście, że była mała, tzn. metrażowo niedługa.
MW – Michał Walkiewicz [5]
To już nie ten Dżony co kiedyś, ale daleki jestem od dramatyzowania. Kontekst polityczny, w którym Rambo zawsze funkcjonował, już w drugiej części był naciągany i podejrzany, zaś trzeci obraz był w swojej antysowieckości irytujący. Stallone mógł filmować w najbardziej oczywistym z oczywistych miejsc, ale tego nie zrobił i doceniam fakt, że kręcąc głupawe kino akcji jednocześnie wyciągnął palec w stronę Birmy. Co do samej akcji – rzeźnia mi się podobała w swoim absurdalnym przebiegu, ale za scenariusz, dialogi i te koszmarne postaci najemników Slaj powinien zapłacić Maliną Malin.
KW – Konrad Wągrowski [2]
Masakra… I to w każdym znaczeniu tego słowa. Dużo, dużo krwi. Nie mam pojęcia po co, ale dużo. Dialogi, straszne dialogi. Nie dużo, ale naprawdę straszne – rany, komu mogły przyjść w ogóle do głowy??? Aha – jeszcze myśli filozoficzne. Głębokie. Konstrukcja całości prosta jak budowa cepa – dobrzy ludzie jadą do złych i są przez nich masakrowani, potem jedzie tam Rambo i masakruje złych. Koniec. ŻADNYCH zwrotów akcji. Zdradziłem za dużo? Ubaw miałem dwa razy. Najpierw gdy Rambo chwycił za karabin maszynowy i wystrzelał seriami wszystkich złych, nie tykając dobrych, czym przypomniał mi nieocenionego Chocolate Mousse z „Top Secret!”, a potem gdy zobaczyłem jak powraca do amerykańskiego miasteczka, bo już się spodziewałem złego szeryfa i że wszystko zaraz zacznie się od początku…