2012
Roland Emmerich
‹2012›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | 2012 |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 11 listopada 2009 |
Reżyseria | Roland Emmerich |
Zdjęcia | Dean Semler |
Scenariusz | Roland Emmerich, Harald Kloser |
Obsada | John Cusack, Thandie Newton, Amanda Peet, Chiwetel Ejiofor, Woody Harrelson, Chin Han, Danny Glover, Oliver Platt, Thomas McCarthy, Zlatko Buric, John Billingsley, George Segal, Stephen McHattie, Patrick Bauchau, Jimi Mistry |
Muzyka | Harald Kloser, Thomas Wanker |
Rok produkcji | 2009 |
Kraj produkcji | Kanada, USA |
Czas trwania | 158 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Przed wiekami Majowie pozostawili ludzkości kalendarz, który dokładnie wskazywał datę końca świata i mówił o zjawiskach, które miału mu towarzyszyć. Od tamtego czasu astrologowie odkryli starożytne teorie, numerolodzy wzory, które je potwierdzają, a geolodzy stwierdzili, że Ziemia od dawna jest skazana na taki scenariusz. Nawet rządowi naukowcy nie mogą zaprzeczyć faktom - w 2012 roku Ziemię czekają kataklizmy o niebywałej skali.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
Mam taki pomysł: niech ktoś przemontuje ten film i sklei dwie części. W jednej niech zmieści się całe CGI, w drugiej – jeśli można to tak nazwać – właściwa historia. A potem można to oglądać, jedno po drugim, bez większych obaw, że dramaturgicznie film wiele straci i będzie jeszcze bardziej niezbornym nudziarstwem. Zmęczyłem się tym cudem, a ja naprawdę lubię filmowe katastrofy, nawet w najbardziej sztampowym wydaniu. Inna sprawa, że główny bohater powinien na koniec objawić się jako Bóg, albo co najmniej Ostatni z Wielkich Majów. Przy takiej kumulacji szczęśliwych zbiegów okoliczności na sekundę, jak mu się przydarza, trudno uwierzyć, że jest on w stanie obawiać się, że cokolwiek może mu się nie udać. Gdzie nie zaparkuje samochodu, czy wyląduje samolotem – bankowo będzie to ostatnie miejsce na ziemi, gdzie dotrze eksplozja. Przy takiej opiece, kto by się trudził kibicowaniem mu? Bardzo to skuteczny zobojętniacz.
Ależ nudny ten koniec świata. I pisze to fan głupawych blockbusterów spod znaku Baya czy Emmericha. Ja naprawdę lubię nawet te nieprawdopodobne ucieczki przed śmiercią w ostatniej setnej sekundy, ale przebóg! – tutaj co kilka minut ktoś (przeważnie Cusack z rodziną) pakuje się w sytuację z szansą przeżycia jak jeden do miliarda. Powiedzieć, że Emmerich przeskoczył rekina to za mało, on nakręcił „dzieło”, przy którym „Dzień Niepodległości” wygląda na film dokumentalny.
MO – Michał Oleszczyk [2]
Knot, ale i swoiste osiągnięcie w dziedzinie kinowego oksymoronu: film jednocześnie rozdmuchany i niedowarzony. Jako wielbiciel kina katastroficznego nie jestem w stanie zaakceptować metody Emmericha, fetyszyzującego destrukcję i zarazem ignorującego prawidła budowania akcji, dramaturgii i postaci. Rozwałka nie jest rozwałką, jeśli już w punkcie wyjścia mamy tylko bajzel.
WO – Wojciech Orliński [4]
Ja naprawdę lubię głupawe filmy z efektami specjalnymi, ale powyżej pewnego natężenia głupoty już nie wyrabiam. Efekty są tutaj owszem, widowiskowe, ale powiedzmy sobie szczerze – w kategorii „walące się wieżowce z fruwającymi w powietrzu ludzkimi ciałami” trudno przelicytować znacznie ciekawsze filmy z 2001 r. Schematyczność zabija napięcie – skoro wiemy, że schemat nakazuje, by bohaterowie odlecieli samolotem na sekundę przed zagładą lotniska, to czym tu się w ogóle przejmować. A patetyczne dialogi o człowieczeństwie i te wszystkie „żegnaj, mój przyjacielu” są niestrawne, a wypełniają chyba większość czasu ekranowego.
Jeśli reżyser pozwala sobie na osobistą wycieczkę w kierunku gnębiącej go krytyki, zazwyczaj oznacza to, iż wie co czeka jego nowy film. Dlatego, gdy w nerwowym odruchu obronnym pada z ekranu kwestia „Krytycy? A co oni tam wiedzą?”, pozostaje tylko czekać. Czekać aż dwuipółgodzinna epopeja runie z hukiem, grzebiąc autora nagromadzoną masą. Taki jest właśnie „2012” – niczym nadmuchany do granic możliwości balon z wodą, długo wisi niespokojnie w powietrzu, by w końcu rozlać się swoim rozczarowaniem na lewo i prawo.
MW – Michał Walkiewicz [4]
Do pewnego momentu było w dechę, ale potem któryś z tych ognistych kamulców (albo to była fala powodziowa) dechę rozpieprzył. Kwintesencją tego filmu jest scena, w której kobieta traci swojego syna, ale prezydent USA ratuje sytuację, pozwalając jej zająć puste miejsce na sofie. Nic dodać, nic ująć.
KW – Konrad Wągrowski [5]
Oczywiście na „2012” nie idzie się po to, by cieszyć się spójnością i logiką, aczkolwiek przyznam, że pod względem logiki, a raczej jej braku, film chyba idzie dalej od „Dnia niepodległości” i „Pojutrza”. I nawet nie mówię o „zmutowanych neutrinach” czy jakiejkolwiek innej (pseudo)naukowej podbudowie zagłady Ziemi, ale o prostą logikę na poziomie rozwoju fabuły. Po prostu ani ludzkie działania, ani nagromadzenie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności jakiegokolwiek sensu w sobie nie mają. Ale w sumie nie o sens przecież chodzi. Chodzi o rozpierduchę, która bywa niezła, jak choćby w scenach rozwałki Los Angeles czy Yellowstone (Vegas już było leciutkim rozczarowaniem). Problem w tym, że Emmerich robi to po praz kolejny – źle konstruuje film. W „Dniu niepodległości” najpierw mieliśmy piękne sceny rozwałki miast, a w drugiej połowie już tylko spadające statki. W „Pojutrze” najpierw mieliśmy niszczące tornada i zalewające wody, a drugiej połowie już tylko mróz. I źle jest też w „2012”, w którym najpierw oglądamy sceny niszczenia całej planety, by kończyć film… „Tragedią Posejdona” w wersji prawie kameralnej. To już nie można było w wielkim finale przynajmniej Księżyca zrzucić na Ziemię? Tak dużo wymagam?