Moon
Duncan Jones
‹Moon›

Opis dystrybutora
Sam Bell pracuje dla firmy Lunar Industries. W ramach kontraktu od 3 lat samotnie przebywa w stacji kosmicznej na Księżycu. Jego jedynym towarzyszem jest superinteligentny komputer Gerty. Sam nie ma bezpośredniego kontaktu z Ziemią. Raz na jakiś czas otrzymuje jedynie krótkie wiadomości video od swojej ukochanej żony Tess.
Misja Sama zbliża się do upragnionego końca. Zanim jednak wybije godzina powrotu na Ziemię, Sam dokona szokującego odkrycia. Wszystko wskazuje na to, że oprócz niego i Gerty’ego w stacji przebywa ktoś jeszcze. Pewnego dnia, podczas prac w terenie, Sam ulega wypadkowi i traci przytomność. Po przebudzeniu zyskuje coraz większą pewność, że stał się obiektem cynicznej manipulacji. Przekonany, że nikomu nie może ufać, zaczyna szukać odpowiedzi na dręczące go pytania. Krok po kroku zbliża się do odkrycia prawdy, która może się okazać znacznie bardziej niebezpieczna niż podejrzewa.
Inne wydania
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Filmy – Publicystyka

Książki – Wieści

Filmy – Wieści

Utwory powiązane
Filmy

Wspaniała moonodrama Sama Rockwella, jednak całość zbyt moonotonna jak na mój gust. Z całego serca życzę utalentowanemu reżyserowi-debiutantowi, by przed następnym projektem przyswoił sobie takie pojęcie jak moontaż.
BH – Błażej Hrapkowicz [8]
Wybitna, podwójna rola Sama Rockwella, którego bohaterowie obdarzeni są niemożliwym spojrzeniem – widzą duplikat samych siebie, znajdujący się w dodatku na zupełnie innym etapie życia. Psychologiczne i filozoficzne konsekwencje, jakie wyciąga z tego pomysłu Duncan Jones, nie dorównują może przemyśleniom Dicka (ani najlepszej adaptacji jego prozy – „Blade Runnerowi” Scotta), jednakże zasługują na 90 minut uwagi. Film broni się ponadto jako kino polityczne i melodramatyczne, a Jones opowiada kameralnie i bez tremy nowicjusza, pilnie przyglądając się Rockwellowi i przestrzeni, w której tenże się porusza. Jedyne, czym 39-letni debiutant grzeszy, to przesadna powściągliwość – kilka scen aż prosi się o dywersyfikację pozycji i ruchów kamery, przełamanie zasady kompozycyjnej, odrobinę estetycznego ryzyka. Ale to drobiazg – „Moon” jest klasowym filmem w stylu SF lat 70., o którego inspiracjach Kubrickiem czy Tarkowskim można mówić bez większej ujmy dla szacownych klasyków.
MO – Michał Oleszczyk [4]
Pomysłu starcza na dwadzieścia minut. Kiedy tylko Sam Rockwell się rozdwaja, scenariusz paradoksalnie traci orientację i zaczyna dryfować to tu, to tam. Paranoja? Jasne. Korporacyjny spisek? Oczywiście. Filozoficzne sci-fi? No chyba. Do wyboru, do koloru. Brakuje jednoczącej wszystko wizji – i przez to film jest trochę jak ta buzia na nowym wcieleniu HALa-9000. Kilka min, ale wymiar tylko jeden.
KW – Konrad Wągrowski [8]
Cóż, „Odyseję kosmiczną” uważam za najlepszy film wszech czasów, kocham klasyczną SF z problemem, wybaczam jawne nawiązania do innych dzieł gatunku, cenię precyzję scenariusza i mądre wykorzystanie małej przestrzeni – „Moon” to z pewnością film dla mnie.