Żony ze Stepford
(The Stepford Wives)
Frank Oz
‹Żony ze Stepford›

Opis dystrybutora
Joanna, młoda mężatka, przenosi się z rodziną z Manhattanu na bogate przedmieścia Stepford. Wkrótce zaprzyjaźnia się z Bobbie. Obie kobiety stopniowo dochodzą do wniosku, że w ich okolicy dzieje się coś złego, a wszystkie sąsiadki sprawiają wrażenie zbyt idealnych i pozbawionych własnej woli.
Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [3]
Nieudany film, po którym widać, że najpierw miał być horrorem, ale przed premierą przerobiono go na komedię. Dla tropicieli katastrof filmowych jest tutaj fascynujące ćwiczenie: przyjrzeć się ile razy w normalnych scenach pojawia się nagle wklejka z czyimś żartem, zmieniającym wydźwięk sekwencji. To w ten sposób ratuje się filmowe katastrofy. Żarty są zresztą całkiem przyzwoite, ale niestety zabrakło ich w drugiej części, która nagle próbuje zmienić się w horror (whore-ror?). W rezultacie od połowy jest już prawdziwe dno.
Nie jest to aż tak złe, jak wszyscy mówią, bo ogląda się to bez większego bólu, ale tylko dzięki aktorstwu i kilku scenom, w których można się pośmiać. Cała reszta to rzeczywiście niewypał – film niespójny i nierówny, jakby nikt z ekipy do końca nie wiedział, o czym "Żony..." mają właściwie opowiadać.
KS – Kamila Sławińska [1]
Jeśli ktoś ma jeszcze wątpliwości co do tego, że poprawność polityczna zamordowała mainstreamowe komedie – poroniony remake "Stepford Wives" uświadomić mu rozmiary tej obyczajowej katastrofy. Oryginał miał co prawda sporo wad, ale przynajmniej zdradzał pokrewieństwo z mroczną prozą Iry Levina. W rękach jakiegoś Polańskiego miał szansę stać się arcydziełem na miarę "Rosemary’s Baby" - i pomimo jak najgorszych opinii o współczesnych remake’ach, miałam cień nadziei, że przy drugim podejściu do adaptacji tej powieści ktoś wykorzysta szansę, nieco zmarnowaną przez Forbesa w latach 70. Tymczasem jakiś kretyn nie dość, że dał reżyserię innemu idiocie (Frank Oz), który postanowił zrobić z tego komedię, to jeszcze powierzył główną rolę zupełnie pozbawionej vis comica Kidman, a pisanie scenariusza - półgłówkowi nazwiskiem Paul Rudnick (który z kolei wsławił się popełnieniem Marci X – jednego z największych knotów poprzedniego sezonu ogórkowego). Efekt jest żenujący: z jednej strony niby udaje „postępowy” film na miarę naszych czasów, kokietując gejów, z drugiej tymczasem przymila się do wyemancypowanych kobiet, a z trzeciej pieści wojujących bitch-bashers - ostatecznie zaś nikogo nie przekonuje i obraża wszystkich... a najbardziej inteligencję widzów. Żenująca, monumentalna porażka, której dałabym punkty ujemne, gdyby nie kilka sekund, w których Bette Midler udało się przemycić pół grama prawdziwego humoru.
KW – Konrad Wągrowski [4]
O dziwo, oglądało mi się bez przykrości. Jest tu kilkoro aktorów, których lubię, jest kilka zupełnie przyzwoitych żartów, niebrzydka scenografia. Gorzej jest po filmie (a właściwie już podczas końcówki), gdy człowiek próbuje się nad nim zastanowić jako nad całością. I wychodzi, że jest to zlepek bez większego sensu i pomysłu, z dziurami logicznymi wielkości Oceanu Spokojnego. Ani horror, ani komedia, ani satyra. Nie wiadomo w ogóle po co film powstał.