50 pierwszych randek
(50 First Dates)
Peter Segal
‹50 pierwszych randek›

Opis dystrybutora
Henry Roth jest weterynarzem, mieszkającym na Hawajach, który spędza miło czas w towarzystwie odpoczywających na wyspie kobiet. Kiedy poznaje Lucy po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakochuje i porzuca życie playboya. Jest tylko jedna przeszkoda stojąca na drodze do pełnego szczęścia. Lucy cierpi na częste utraty pamięci i nie pamięta poprzednich dni. Henry’emu pozostaje tylko jedno - postanawia spotykać się z Lucy codziennie, mając nadzieję, że pewnego dnia dziewczyna przypomni go sobie i odwzajemni jego uczucie.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
Sandler wydoroślał. Tak, wiem jak to brzmi, ale nie żartuję. W tej, wbrew pozorom całkiem zabawnej komedii romantycznej, po raz pierwszy nie gra naiwnego kretyna o umyśle pięciolatka, tylko normalnego faceta, którego można nawet polubić. Tak, też się dziwię, ale to bezsprzecznie jego najlepszy film. Sandlerowego humoru klozetowego nie ma wcale tak dużo, a jeśli już się pojawia, to – kolejne zdziwienie – w wykonaniu Roba Schneidera; Sandler koncentruje się na podrywaniu Drew Barrymore. I świetnie, bo chemii między nimi sporo, a wdzięczny, zapożyczony z „Dnia świstaka” koncept ma dużo komediowego potencjału, który twórcy potrafili w większości przypadków wykorzystać. A że w dodatku, co też dla filmów z Sandlerem nietypowe, akcja rozgrywa się w pięknych, morskich plenerach Hawajów i jest znakomicie zilustrowana wiązanką przerobionych na reggae hitów, otrzymujemy niemal wzorcowy przykład wakacyjnej komedii (i jeszcze nieźle powinni się zdziwić ci, którzy Seana Astina kojarzą tylko z roli Sama we „Władcy Pierścieni”).
Gdyby wyrzucić drewnianego Sandlera i wszystkie autorskie pomysły, które z pewnością wniósł do scenariusza, film zyskałby punkt lub dwa. Twórcy mieli poważny kłopot z doborem konwencji – żarciochy o polucjach sąsiadują tu na równi ze scenami rodem z "Uwolnić orkę", gdy sympatyczne zwierzaczki pokazują, do czego je zmuszono tresurą. Ale i tak, czego zupełnie się nie spodziewałem, miejscami można się pośmiać.
KW – Konrad Wągrowski [4]
Adam Sandler potrafi rozłożyć każdy film, czy to dziwne, że rozłożył i ten? Tym razem nie tylko jest drewniany i głupkowaty, niestety przytył też niczym Morfeusz w Reaktywacji. A tu ma grać superpodrywacza i demona seksu! Konwencja filmu też niejasna - czasem wulgarnie i niesamcznie, zaraz familijnie i infantylnie. Całe szczęście, że pomysł główny w miarę nośny i przy dużej ilości dobrej woli, można się nawet nieco wzruszyć. Ale jako całość rzecz raczej nieudana.