Życie, którego nie było
(The Forgotten)
Joseph Ruben
‹Życie, którego nie było›

Opis dystrybutora
Samotna matka, której 8-letni syn zaginął podczas katastrofy lotniczej, szuka pomocy u psychiatry. Podczas terapii dowiaduje się, że jej wspomnienia są tylko projekcją umysłu, a jej syn nigdy nie istniał. Kiedy spotyka mężczyznę podobnie doświadczonego przez los, utwierdza się w przekonaniu, że za zniknięciami dzieci kryje się tajemnica, którą wszyscy za wszelką cenę chcą zatuszować.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje

Utwory powiązane
Filmy

Pomysł oryginalny, odważny, dedykowany wąskiemu gronu fanów – wprowadzić do kin nieudane sceny „Z archiwum X”. Tylko nie wiem, czy dobrze zrobiono, podmieniając cyfrowo tą małą brzydulę z serialu na Julianne Moore – że obie rude, to niby nikt się nie kapnie?
To jeden z tych dziwnych filmów, które w połowie trwania zmieniają swoją przynależność gatunkową. Zaczyna się jako thriller z elementami dramatu, a kończy jako science-fiction z elementami horroru. W efekcie otrzymujemy hybrydę, która nie zadowoli nikogo. W zależności od przyjętej perspektywy jest to intrygująca, powoli rozwijająca się zagadka, zakończona budzącym gejzery śmiechu rozwiązaniem, lub też głupawy film science-fiction, w którym prawie godzinę trzeba czekać na pierwsze elementy fantastyczne i (mizerne) efekty specjalne. Pod względem głupoty scenarzysta "Życia, którego nie było" przebił nawet autorów niedawnego "Godsend", co próbuje się w końcówce nadrabiać efektami specjalnymi. I tylko Julianne Moore szkoda...
KS – Kamila Sławińska [3]
Nie mam nic przeciwko cwanym gierkom z kręceniem świadomością i pamięcią bohaterów, jeśli tylko twórca umie doprowadzić całą misternie zawiązaną w pierwszym akcie intrygę do finału, który nie zamieni filmu we własną karykaturę. To jednak najwyraźniej przerosło możliwości scenarzysty Geralda Di Pego. Także reżyser, pan Ruben, nie mógł się oprzeć pokusie skorzystania z dobrodziejstwa SFXów - i zamiast unikać pokazywania wprost pewnych rzeczy, zabrnął w kompletnie absurdalne pomysły realizacyjne, które zmieniają całkiem fajnie zapowiadający się horror SF w mimowolną humoreskę. Wnoszę o wysłanie reżysera na korepetycje do Szlajanomana, scenarzysty - na galery, a odtwórcy roli oberprześladowcy - tam, gdzie nie dadzą mu zagrać w niczym powyżej reklamy proszku do prania.