Między „Dybukiem” a „Weselem” [Marcin Wrona „Demon” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Po obejrzeniu „Demona” już nie dziwi tak bardzo decyzja, jaką podjął 19 września 2015 roku reżyser filmu. Myśl o samobójstwie podobno dojrzewała w nim już od jakiegoś czasu. Opowiedziana na ekranie historia Piotra i Żydówki Hany mogła stać się jej katalizatorem. Szkoda jednak, że Marcin Wrona wybrał na swoje opus magnum obraz tak nierówny. Powinien wciąż żyć. Powinien nakręcić jeszcze przynajmniej kilka lepszych dzieł.
Między „Dybukiem” a „Weselem” [Marcin Wrona „Demon” - recenzja]Po obejrzeniu „Demona” już nie dziwi tak bardzo decyzja, jaką podjął 19 września 2015 roku reżyser filmu. Myśl o samobójstwie podobno dojrzewała w nim już od jakiegoś czasu. Opowiedziana na ekranie historia Piotra i Żydówki Hany mogła stać się jej katalizatorem. Szkoda jednak, że Marcin Wrona wybrał na swoje opus magnum obraz tak nierówny. Powinien wciąż żyć. Powinien nakręcić jeszcze przynajmniej kilka lepszych dzieł.
Marcin Wrona ‹Demon›EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Demon | Dystrybutor | Kino Świat | Data premiery | 25 lutego 2016 | Reżyseria | Marcin Wrona | Zdjęcia | Paweł Flis | Scenariusz | Marcin Wrona, Paweł Maślona | Obsada | Itay Tiran, Agnieszka Żulewska, Andrzej Grabowski, Tomasz Schuchardt, Katarzyna Herman, Adam Woronowicz, Włodzimierz Press, Tomasz Ziętek | Muzyka | Marcin Macuk, Krzysztof Penderecki | Rok produkcji | 2015 | Kraj produkcji | Izrael, Polska | Czas trwania | 93 min | Napisy | angielskie | Parametry | Dolby Digital 5.1 | Gatunek | dramat, thriller | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kto oglądał „Demona” krótko po kinowej premierze (nie licząc pokazu na festiwalu w Gdyni) i tym samym mniej więcej miesiąc po samobójczej śmierci reżysera, powinien po kilkunastu miesiącach wrócić do tego filmu. Oglądając go z perspektywy czasu, patrzy się bowiem na niego już trochę inaczej. Bez emocji. Na chłodno. Co niestety samemu obrazowi nie wychodzi na dobre. Było to trzecie pełnometrażowe dzieło Marcina Wrony (rocznik 1973) – po „Mojej krwi” (2009) i „Chrzcie” (2010). Między premierami drugiego z wymienionych a „Demona” minęło pięć lat. Nie był to jednak dla autora czas stracony. Wręcz przeciwnie. Wypełniony był pracą nad spektaklami teatralnymi na podstawie sztuk Gabrieli Zapolskiej („Moralność pani Dulskiej”, 2013; „Ich czworo”, 2015) oraz „chałturkami” na planie seriali „Ratownicy” i „Lekarze”. Być może właśnie to zaangażowanie w adaptacje tragikomedii młodopolskiej pisarki sprawiło, że przygotowując się do kolejnego filmu kinowego, Wrona postanowił sięgnąć po tekst dramatyczny. Oparł się na sztuce „Przylgnięcie” (2008) autorstwa Piotra Rowickiego. I to „oparł się” jest w pewnym sensie kluczowe do zrozumienia, dlaczego „Demon” nie stał się dziełem na miarę nakręconego trzy lata wcześniej „ Pokłosia” Władysława Pasikowskiego, chociaż miał zadatki. Dramat Rowickiego wypada lepiej niż scenariusz „Demona”, który napisali Paweł Maślona (w tej roli był to jego wielkoekranowy debiut) i Marcin Wrona. Zupełnie niepotrzebnie postanowili oni uwspółcześnić i tak przecież współczesny tekst. Na czym zaś to „uwspółcześnienie” polegało? Literacki „Pyton” (Piotr) to małomiasteczkowy gangster, który postanowił ustabilizować się, biorąc ślub i otwierając – za szemrane pieniądze – legalny biznes (komis samochodowy). W filmie przerobiono go na przybysza z zagranicy (konkretnie z Anglii), którego do Polski sprowadza miłość do Żanety, siostry poznanego w Londynie Polaka, „Jasnego”. Filmowy „Pyton” nie ma więc nic wspólnego z półświatkiem; ziemię i stary dom (do remontu) dostaje od swego przyszłego teścia. W ślad za zmianą narodowości głównego bohatera poszła jeszcze jedna kontrowersyjna decyzja – o obsadzie tej roli. Wrona zdecydował się na izraelskiego aktora Itaya Tirana (syna Żydów pochodzących z Węgier i ze Szwecji), który nie znając języka polskiego, nauczył się swoich kwestii na pamięć. Można go za to podziwiać, ale tak naprawdę cała para poszła w gwizdek. W efekcie bowiem lekko kaleczy język, na dodatek można odnieść wrażenie, że dość często jego mimika i „mowa ciała” rozjeżdżają się z wypowiadanymi kwestiami. Ale tak już bywa, gdy nie rozumie się tego, co się mówi. Można zastanawiać się także, czy zasadne były postmodernistyczne zabiegi podejmowane przez reżysera. „Demon” – koniec końców – okazuje się bowiem zlepkiem dwóch innych dzieł filmowych, które same w sobie były już przeróbkami. Chodzi oczywiście o przedwojenny obraz Michała Waszyńskiego „Dybuk” (1937), oparty na napisanym w 1914 roku dramacie Szymona An-skiego (w rzeczywistości Szlojmego Zajnwela Rapoporta), oraz o „Wesele” (2004) Wojciecha Smarzowskiego, będące wariacją na temat tekstu Stanisława Wyspiańskiego (z 1901 roku). Efekt jest taki, że widz – zwłaszcza mający w pamięci obraz Smarzowskiego – skupia się na tropieniu podobieństw (stary Wojnar i Zygmunt Jasiński, ojciec Żanety, są zdjęci praktycznie z jednej matrycy), w efekcie czego umyka to, co przyświecało autorowi pierwowzoru literackiego, czyli refleksja nad odpowiedzialnością za zbrodnie popełniane przez Polaków na ich żydowskich sąsiadach (dokładnie tak, jak to miało miejsce w „ Pokłosiu”). Dla „Pytona”-Polaka nie była to rzecz obca, choć całkowicie zapomniana, „Pyton”-obcokrajowiec kompletnie nie rozumie kontekstu wydarzeń, nie pojmuje, jak zresztą większość gości weselnych, co się z nim dzieje. Odarłszy głównego bohatera z jego przeszłości i (nie)pamięci, co mu pozostawił Wrona? Głównie bezrozumne zdziwienie. Pozbawiając film żydowskiego mistycyzmu, reżyser poszedł w stronę horroru. I trzeba przyznać, że początek jest pod tym względem jeszcze całkiem udany. Moment kiedy „Pyton” znajduje w ogrodzie szczątki ludzkie, które potem znikają – robi wrażenie, trzyma w napięciu. Ale później jest już tylko gorzej. Epileptyczny taniec głównego bohatera ociera się o karykaturalność, nie ma w nim tej groteskowej surrealistyczności, jaka cechowała dziwaczne pląsy granego przez Zbigniewa Cybulskiego bohatera „Salta” (1965) Tadeusza Konwickiego, który w swym dziele również odwoływał się do Wyspiańskiego. Nastrój wraca jeszcze tylko raz – gdy stary nauczyciel rozpoznaje w słowach wypowiadanych przez pogrążonego w letargu „Pytona” język jidysz i myślami wraca do dramatycznych zdarzeń sprzed kilkudziesięciu lat. Mimo ewidentnych minusów „Demona”, należy pochwalić aktorów, których trudno przecież winić za to, że wizja reżysera okazała się nie do końca trafiona. A są to przede wszystkim: Agnieszka Żulewska w roli Żanety, Tomasz Schuchardt („ Miasto 44”, „ Karbala”) jako jej brat czy Andrzej Grabowski („ Pod Mocnym Aniołem”) jako ojciec. Wyróżnić należy także Włodzimierza Pressa, który wcielił się w będącego archetypem „starego Żyda” nauczyciela Szymona Wentza, oraz Adama Woronowicza („ Czerwony pająk”, „ Sługi Boże”), który użyczył swej twarzy lekarzowi. 
|
A jak ktoś się chce pośmiać, to zapraszam tu:
http://poliszmuwi.blogspot.com/2017/02/demon-2015.html