Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej [Andriej Tarkowski „Solaris” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Wokół filmu Andrieja Tarkowskiego urosła legenda. Plotkowano o kłótniach na planie, do jakich miało dochodzić pomiędzy rosyjskim reżyserem a Stanisławem Lemem, twórcą literackiego pierwowzoru. Przebąkiwano nawet o rękoczynach. Lem ponoć nie potrafił pogodzić się z tym, że twórca „Andrieja Rublowa” postanowił uczynić z jego powieści dzieło… głęboko religijne. Niesnaski te i niechęć Lema do ostatecznej wersji obrazu nie zmieniają jednak faktu, że kinowy „Solaris” to arcydzieło science fiction.
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej [Andriej Tarkowski „Solaris” - recenzja]Wokół filmu Andrieja Tarkowskiego urosła legenda. Plotkowano o kłótniach na planie, do jakich miało dochodzić pomiędzy rosyjskim reżyserem a Stanisławem Lemem, twórcą literackiego pierwowzoru. Przebąkiwano nawet o rękoczynach. Lem ponoć nie potrafił pogodzić się z tym, że twórca „Andrieja Rublowa” postanowił uczynić z jego powieści dzieło… głęboko religijne. Niesnaski te i niechęć Lema do ostatecznej wersji obrazu nie zmieniają jednak faktu, że kinowy „Solaris” to arcydzieło science fiction.
Andriej Tarkowski ‹Solaris›EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Solaris | Tytuł oryginalny | Солярис | Dystrybutor | Filmostrada | Data premiery | 29 października 2018 | Reżyseria | Andriej Tarkowski | Zdjęcia | Wadim Jusow | Scenariusz | Friedrich Gorensztejn, Andriej Tarkowski | Obsada | Donatas Banionis, Natalia Bondarczuk, Anatolij Sołonicyn, Nikołaj Grinko, Władysław Dworżecki, Jüri Järvet, Tamara Ogorodnikowa, Sos Sarkisian, Gieorgij Tejch, Olga Barnet, Julian Siemionow | Muzyka | Eduard Artiemiew | Rok produkcji | 1972 | Kraj produkcji | ZSRR | Cykl | Klasyka Kina Radzieckiego | Czas trwania | 165 min | Gatunek | dramat, SF | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kiedy Stanisław Lem publikował w 1961 roku „Solaris”, był już uznanym autorem science fiction. Miał wtedy na koncie – pozostając na razie jedynie przy powieściach – między innymi socrealistycznych „Astronautów”, „Obłok Magellana” i „Eden”; w tym samym co „Solaris” roku, światło dzienne ujrzały natomiast „Powrót z gwiazd” oraz „Pamiętnik znaleziony w wannie”. Jeśli dodać do tego jeszcze kilka zbiorów opowiadań („Sezam”, „Dzienniki gwiazdowe” i „Inwazja z Aldebarana”), fantastycznonaukowy dorobek Lema w początkach lat 60. ubiegłego wieku rysuje się całkiem pokaźnie. Powieść o psychologu Krisie Kelvinie i jego wyprawie na pokrytą cytoplazmatycznym Oceanem planetę stała się jednak przełomem w karierze pisarza, czyniąc z niego gwiazdę światowego formatu. Wkrótce doczekała się też licznych tłumaczeń, w tym na język rosyjski (1964). Rosjanie zachwycili się książką, szybko też zaczęli myśleć o jej adaptacji. Pierwszej dokonano w 1968 roku – powstał wtedy spektakl telewizyjny wyreżyserowany przez Borisa Nirenburga przy współudziale Lidii Iszymbajewej. W tym samym roku do pracy nad filmem kinowym przystąpił Andriej Tarkowski. Zgodę na ekranizację otrzymał już wprawdzie trzy lata wcześniej; najpierw jednak musiał uporać się z „ Andriejem Rublowem” (1966), tocząc zażarte boje z cenzurą i władzami sowieckiej kinematografii, które zdecydowały o odesłaniu obrazu na półkę. „Solarisowi”, którego scenariusz Tarkowski napisał we współpracy z Friedrichem Gorensztejnem, reżyser mógł się poświęcić całkowicie dopiero w 1971 roku, kiedy to rozpoczęły się zdjęcia do filmu. Kręcono je w kilku miejscach: podmoskiewskim Zwienigorodzie (willa Kelvina), na Krymie, wreszcie – w studiach „Mosfilmu”; kilkuminutowa scena przejazdu Bertona przez miasto powstała natomiast w Tokio. Przez jakiś czas obecny był na planie nawet Stanisław Lem, ale szybko doszło między nim a twórcą obrazu do poważnych sprzeczek, które zakończyły się dezercją pisarza i jego wyjazdem z Moskwy do Krakowa. Później, aż do samej śmierci, nasz rodak, wypowiadając się o dziele Tarkowskiego, konsekwentnie odmawiał mu wielkości. Lem uznał bowiem, że Rosjanin całkowicie wypaczył przesłanie powieści – i w zasadzie trudno nie przyznać mu racji. „Solaris” książkowy i filmowy to utwory może nie skrajnie odmienne (w końcu łączą je bohaterowie i miejsce akcji), ale na pewno – zwłaszcza w warstwie filozoficzno-teologicznej – bardzo różne. Różnice te mogły być zresztą jeszcze większe, gdyby reżyserowi udało się przeforsować pierwotną wersję scenariusza, która zakładała, że aż dwie trzecie akcji rozgrywać się będzie na Ziemi, a tylko jedna trzecia w przestrzeni kosmicznej.  Obraz miał swoją premierę w Moskwie 30 grudnia 1971 roku, niespełna pół roku później uhonorowany został dwoma wyróżnieniami na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes: Grand Prix, chociaż reżyser w skrytości ducha marzył o „Złotej Palmie”, oraz nagrodą Międzynarodowej Krytyki Filmowej – FIPRESCI. Potem doszły do tego jeszcze nagrody w Karlowych Warach oraz w Panamie (dla Natalii Bondarczuk za najlepszą rolę żeńską). Głównym bohaterem filmu jest psycholog Kris Kelvin, niemłody już naukowiec, dzierżący na swoich barkach tragiczne brzemię przeszłości. Poznajemy go w przeddzień lotu na stację kosmiczną, zakotwiczoną na orbicie planety Solaris, z której od dłuższego już czasu docierają na Ziemię nieprawdziwe dane. Kelvin ma sprawdzić na miejscu, co tam się wydarzyło i dlaczego prace nie postępują tak, jak powinny. Na podstawie jego raportu ma zostać podjęta w przyszłości niezwykle ważna decyzja – o likwidacji bądź kontynuowaniu misji. Krótko przed odlotem odwiedza go Henri Berton, który wiele lat temu zetknął się z tą bardzo nietypową, pokrytą bowiem w całości cytoplazmatycznym Oceanem planetą. Po traumatycznych przeżyciach, doznanych w czasie wykonywania akcji ratunkowej, kiedy to jego statek dostał się w solaryczną mgłę, popadł on w chorobę i wycofał się z lotów kosmicznych. Teraz postanawia ostrzec Krisa, z czym może się zetknąć i jakie mogą być tego konsekwencje.  Psycholog niewiele sobie jednak robi z jego rad; stara się zachować zdrowy rozsądek, licząc się nawet z tym, że ostatecznym skutkiem jego wyprawy może być rozkaz skażenia Oceanu promieniami Rentgena, co prawdopodobnie równałoby się z wyrokiem śmierci dla całej planety. Zanim jednak do tego dojdzie, Kelvin będzie musiał stawić czoło niezwykle tajemniczym i dramatycznym wydarzeniom. Rzeczywistość na stacji okazuje się bowiem znacznie bardziej skomplikowana, niż można było to sobie wyobrazić. Dość powiedzieć, że na orbicie Solarisa w jednostce przeznaczonej dla osiemdziesięciu pięciu naukowców pozostało ich zaledwie trzech: astrobiolog Sartorius, cybernetyk Snaut oraz szef misji Gibarnian. Ten ostatni krótko przed przybyciem Krisa popełnia jednak samobójstwo, w pożegnalnej wiadomości wideo przekonując go solennie, że… wcale nie oszalał. Co w takim razie pchnęło go do podjęcia tak drastycznego kroku? Psycholog bardzo szybko się o tym przekonuje. Pierwsze sceny rozgrywające się na stacji znakomicie wprowadzają w klaustrofobiczny klimat opowieści. Puste, zdewastowane korytarze i sprawiający wrażenie obłąkanych naukowcy – Snaut i Sartorius. Na dodatek ślady obecności innych osób, choć – według pełnej wiedzy Kelvina – nie powinno być tu nikogo więcej.  Film Tarkowskiego nasycony został symboliką, daleką jednak od poglądów Stanisława Lema. Przede wszystkim – choć akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej, a bohaterowie noszą uniwersalne imiona – jest dziełem na wskroś rosyjskim. Przekonują o tym już pierwsze sielankowe sekwencje. Samotny Kelvin spacerujący wśród bujnej, rozkwitającej przyrody, późniejsze przybycie gości (Bretona z synkiem), taras willi, na którym przed chwilą właśnie skończono pić kawę – to obrazy niemal żywcem przeniesione ze sztuk Antona Czechowa. Z kolei już na stacji kosmicznej, w czasie licznych dyskusji ze Snautem i Sartoriusem, bohaterowie odwołują się do dziewiętnastowiecznej literatury rosyjskiej – Dostojewskiego i Tołstoja. Nie na darmo sam Lem dostrzegał w „Solarisie” kolejną wariację na temat „Zbrodni i kary”, a Tarkowski wcale się od tego nie odżegnywał. Nieprawdą jednak jest, że reżysera „Solaris” nie interesował Kosmos. Obchodził go jak najbardziej, ale nie ten rozciągający się ponad ziemską egzosferą, lecz znajdujący się w duszy człowieka, swoiście pojęty Kosmos Wewnętrzny. W filmowym „Solarisie” elementy „science” sprowadzone zostały do niezbędnego minimum. Z perspektywy współczesnych filmów fantastycznonaukowych, Ocean wykreowany przez scenografa Michaiła Romadina i operatora Wadima Jusowa może co najwyżej przyprawić o atak śmiechu. Owszem, możliwości radzieckiej kinematografii w początkach lat 70. XX wieku były mizerne, ale prawda jest taka, że Tarkowski nie przywiązywał do wizji Oceanu większej wagi. Rolę Krisa Kelvina reżyser powierzył, zmarłemu nie tak dawno, bo w 2014 roku, Litwinowi Donatasowi Banionisowi; w Harey wcieliła się natomiast Natalia Bondarczuk („ Puszkin. Ostatni pojedynek”), córka słynnego reżysera Siergieja Bondarczuka. Znakomitą kreację – jako cybernetyk Snaut – stworzył Estończyk Jüri Järvet („ Król Lear”), podobnie Anatolij Sołonicyn („ Andriej Rublow”, „ Wniebowstąpienie”), który zagrał doktora Sartoriusa. Współscenarzystą filmu był pochodzący z Ukrainy Żyd Friedrich Gorensztejn – pisarz, który mając dość walk z sowiecką cenzurą, zdecydował się w 1980 roku na emigrację – najpierw zamieszkał w Wiedniu, później przeniósł się do Berlina Zachodniego, gdzie zmarł. Autorem zdjęć był stały współpracownik Tarkowskiego Wadim Jusow („ Oni walczyli za Ojczyznę”), a za bardzo oszczędną, ale przemawiającą do wyobraźni ścieżkę dźwiękową odpowiadał legendarny już dzisiaj kompozytor Eduard Artiemjew („ Syberiada”, „ 12”, „ Kurier”, „ Kierowca dla Wiery”). 
|