WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Miejsce | Kraków |
Od | 8 listopada 2010 |
Do | 14 listopada 2010 |
WWW | Strona |
Taste of Korea w kinie Pod Baranami. O replice festiwalu Pięciu SmakówKim Ki-duk znany jest z tego, że jest nielubiany. Im Kwon-teak nakręcił swój setny film. Joon-ho Bong natomiast zgromadził w kinach wielomilionową publiczność. O czym opowiadają mistrzowie kina koreańskiego mogliśmy się przekonać w krakowskim kinie Pod Baranami.
Artur ZaborskiTaste of Korea w kinie Pod Baranami. O replice festiwalu Pięciu SmakówKim Ki-duk znany jest z tego, że jest nielubiany. Im Kwon-teak nakręcił swój setny film. Joon-ho Bong natomiast zgromadził w kinach wielomilionową publiczność. O czym opowiadają mistrzowie kina koreańskiego mogliśmy się przekonać w krakowskim kinie Pod Baranami. ‹4. Festiwal Filmowy Pięć Smaków›![]()
Tematyka snu powróciła do kina za sprawą głośnej „Incepcjii” Christophera Nolana. Sukces frekwencyjny i znakomite recenzje skłoniły dystrybutorów do rozpowszechnienia go niemal na całym globie. Tymczasem Koreańczyka Kim Ki-duka, który zainteresował się podobną tematyką, zbojkotowali nawet rodacy. „Sen” to piętnasty film w dorobku twórcy. Anegdota głosi, że suma widzów wszystkich jego dzieł w Korei, jest nadal mniejsza niż liczba osób, które zobaczyły jeden jego film zagranicą. Z krytyką bywało różnie. Zachwyty nad „Łukiem”, „Pustym domem” czy „Samarytanką” zderzyły się z miażdżącymi komentarzami „Czasu” i „Oddechu”. Polaryzacja opinii kazała podejść do „Snu” ze szczególną ostrożnością. Uważna projekcja pozwala przypuszczać, że reżyser wraca do formy. Bohaterami „Snu” są, uwikłani w dziwną zależność, Jin (Jô Odagiri) i Ran (Na-yeong Lee). Kiedy Jin śni, Ran lunatykując realizuje jego wizje. Kiedy mężczyzna powoduje wypadek, to kobieta widoczna jest za kierownicą samochodu na obrazie z CCTV. Zupełnie nieświadoma popełnionych czynów Ran zaprzecza oskarżeniom funkcjonariuszy. Jin próbuje wziąć winę na siebie, jednak policja nie traktuje go serio. Dopiero psycholog diagnozuje ich dolegliwość, doszukując się przyczyny w niedawno zakończonych związkach. Kobieta odeszła, mężczyzna został porzucony. Nierozliczona przeszłość i wynikająca z niej samotność (jeden z ulubionych tematów Kim Ki-duka) spychają ich poza granice rzeczywistość. Bohaterowie próbują zachować racjonalny porządek świata. Przekonani są o odpowiedzialności za ciążące na nich winy. Jin najchętniej zrezygnowałby ze snu. Jest na tyle zdeterminowany, że poddaje ciało wymyślnym torturom. Ból (w końcu żeby sprawdzić, czy śnimy, należy się uszczypnąć) ma powiedzieć, czy nadal przebywa na jawie. Ran z komisariatu trafia do szpitala psychiatrycznego. Tu rozróżnienie między rzeczywistością a fikcją jest szczególnie niepewne. Uwieńczeniem będzie alegoryczne przeistoczenie się z człowieka w motyla. Kim Ki-duk zagwarantował widzom prawdziwą wizualną ucztę. Kolorystycznie kadry przypominają kolejne malarskie dzieła. Szczególnie sceny w szpitalu wzbudzają zachwyt. Z feerią barw idzie w parze mnogość dialogów. Koreańczyk przyzwyczaił nas do ich redukcji, tymczasem w „Śnie” bohaterowie chętniej ze sobą rozmawiają, co bynajmniej nie prowadzi ich do porozumienia. Interesującym posunięciem było obsadzenie w głównej roli Jô Odagiri. Mówiący po japońsku aktor nikogo nie dziwi, choć wszyscy dookoła posługują się językiem koreańskim. Taki zabieg jeszcze bardziej podkreśla jak mało zrozumiały jest język, ile ograniczeń niesie i jak niewiele można za jego pomocą wyrazić. Może właśnie to podskórne poczucie budzi u odbiorców niepokój w trakcie seansu. Podstaw do niepokoju nie zabrakło przy okazji projekcji najnowszego, setnego [sic!] już filmu Im Kwon-taeka zatytułowanego „Ponad czasem”. Reżyser w wielkim stylu powraca w nim do poruszanej we wcześniejszych dziełach tematyki pansori – tradycyjnej opery ludowej. Główny bohater próbuje odnaleźć przybraną siostrę – śpiewaczkę pansori. Postępującym na przestrzeni lat poszukiwaniom towarzyszą przemiany jakim ulegała Korea. Narracja posuwa się w zawrotnym tempie. Wraz z młodocianymi bohaterami gościmy w latach pięćdziesiątych, z których przenosimy się w kolejne dekady. Kwon-taeka interesują jedynie wyimki z rzeczywistości bohaterów. Zamiast linearnych przejść dostajemy obraz skutków, których przyczyny tłumaczą opowieści wypytywanych postaci. Każda z nich odkrywa przed Dong-ho nową stronę nieszczęśliwej siostry. Wytypowana przez ojca do przejęcia po nim wokalnej spuścizny, poświęciła dla spełnienia jego woli nie tylko wzrok (oślepiona miała kosztem jednego zmysłu lepiej rozwinąć wokalizę) ale całe życie. Bolesna opowieść Kwon-taeka świadczy o mistrzowskiej formie płodnego reżysera. Był to zdecydowanie najciekawszy film festiwalu, wzbudzający wiele emocji i skłaniający do refleksji. Odreagowaniem miała być czarna komedia Joon-ho Bong „Szczekające psy nigdy nie gryzą”. Bohater – sfrustrowany doktor nauk – nie znosi psów. Jest w stanie posunąć się do zrzucenia zwierzaka z dachu wielopiętrowego budynku, byle tylko pozbyć się szczekającego problemu. Horror zaczyna się, kiedy jego ciężarna żona decyduje się na zakup sympatycznego kundla. Kolorowa galeria postaci (cieć będący smakoszem gulaszu z psa, pracownica komisariatu, której marzeniem jest ująć przestępcę na tyle groźnego, by trafić do telewizji) sprawiają, że film potrafi wywołać śmiech w widowni. Nie wykracza jednak poza granicę komercyjnej przyjemności, dlatego próżno doszukiwać się w nim metaforyki czy próby wpisania w komediowe ramy głębszego przesłania. Tym ostatnim ociekała za to wydumana „Oaza” Chang-dong Lee. Opowieść o sprawcy samochodowej kraksy, który po odbyciu wyroku nawiązuje kontakt z ofiarą spowodowanego wypadku. Dziewczyna cierpi na niedowład mięśni. Jej ruchy są skrępowane, a niedomagające mięśnie krtani nie pozwalają na sprawną werbalną komunikację. Fizyczna dysfunkcja kobiety budzi w Jong-du potwora, który dopuszcza się na niej gwałtu. Czyn nie spotyka się z żadnymi konsekwencjami. Targające mężczyzną wyrzuty sumienia zbliżają go do dziewczyny. Rodzi się między nimi więź emocjonalna, która wypiera potrzebę seksualnego spełnienia. Kolejny stosunek jest już zainicjowany przez dziewczynę. Przyłapani przez nadopiekuńczego brata w niedwuznacznej sytuacji zostają potraktowani jako ofiara i gwałciciel. Chang-dong Lee starając się pokazać relatywizm oceny moralnej czynu, potknął się o zakumulowane nieszczęścia, jakimi uraczył swoich bohaterów. Niesłusznie odsiadujący wyrok Jong-du, szykanowany społecznie i pogardzany w rodzinie trafia ponownie za kratki za gwałt będący dopełnieniem miłości. Puszka Pandory otwarta w trakcie samochodowego wypadku sprawia, że film staje się będącym wyrazem współczucia, przerysowanym głosem w obronie nieprzystosowanych i niepełnosprawnych. Niestety głosem nawet w połowie nie dorównującym temu jakim śpiewała bohaterka „Poza czasem”. ![]()
Wyszukaj / Kup Dwa tytuły Banjong Pisanthanakuna i Parkpoom Wongpooma przypomniały, że tajlandzcy reżyserzy potrafią w swoich filmach wyjść od ciekawego problemu, i z różnym skutkiem go rozwiązać. W wypadku „Shutter – Widmo” punktem wyjścia stał się samochodowy wypadek. Porzucona na środku drogi ofiara powraca w głowach sprawców jako niesympatyczny wyrzut sumienia. Początkowo traktowana jak objaw paranoi, wizualizuje się na wykonywanych przez zawodowego fotografa Tuna zdjęciach. Uśmiercona (albo i nie) pod kołami samochodu kobieta okaże się mało zainteresowana wymierzaniem sprawiedliwości. Tej zapragnie przeszłość Tuna. Niestety równie nieciekawa jak omówiony wypadek. O wiele lepiej jest w „Alone”. Opowieść o syjamskich bliźniaczkach, których rozdzielenie doprowadziło do śmierci jednej z sióstr intryguje zagadkową fabułą. Podejrzane w azjatyckich horrorach tricki sygnalizują, że mamy do czynienia z kolejną nieciekawą tajemnicą z przeszłości. Tymczasem Pisanthanakun i Wongpoom wywracają fabułę do góry nogami przekształcając horror w psychologiczny thriller z dreszczykiem na plecach. Ciekawie wyjaśniona śmierć dziewczyny w połączeniu z wariacją na skradzioną tożsamość dała w efekcie zręcznie poprowadzone kino grozy, którego widzowie mają w większości wielkie oczy. Szkoda, że do szerokiej dystrybucji trafił w Polsce „Shutter – Widmo”. „Alone” byłby zdecydowanie lepszym pomysłem. Na zakończenie pokazano najnowszy film popularnego w Polsce Park Chan-wooka. „Jestem cyborgiem i to jest OK” zaskakuje i formą i treścią. Reżyser w trylogii zemsty przyzwyczaił nas do krwawej jatki, którą zachwycił się sam Quentin Tarantino. W „Jestem cyborgiem…” krew zastąpiła rzodkiew, a żądnych zemsty mścicieli kontestująca Young-goon, która została osadzona w szpitalu psychiatrycznym, po tym jak odkryła, że jest cyborgiem. Jej celem staje się nawiązanie kontaktu z zabraną do czubków babcią, która jako jedyna może wyjawić wnuczce cel jej egzystencji. Jednak żeby to się stało, trzeba najpierw opuścić mury szpitala, co dokonuje się w wyobraźni dziewczyny. Rojone wizje rozstrzeliwanych sanitariuszy stają się modelowym popisem groteski. Śmiech zostaje zmiksowany z traumą szpitalnych bywalców (obdarzony niezwykle urodziwą twarzą Królik przebywa w zakładzie, odkąd oparzył ją papierosami i przykrył króliczą maską, po tym jak padł ofiarą zbiorowego gwałtu w więzieniu) tworząc słodki gorzki mus. Smakuje się go równie przyjemnie jak bohaterce baterie, pozyskując energię na dłużej. Korea walczy o widza z coraz lepszym skutkiem. Kasowe przeboje komercyjne i refleksyjne kino artystyczne dobrze świadczą o poziomie kinematografii tego kraju. Gdyby tylko zechcieli coś powiedzieć o swoich sąsiadach z północy… Może za rok się doczekamy. ![]() 24 listopada 2010 |
Hans Kloss czy Max Otto von Stirlitz – który z nich narodził się wcześniej? Ten pierwszy zadebiutował w spektaklu teatralnym w styczniu 1965 roku, temu drugiemu Julian Siemionow przydał niemiecką tożsamość dopiero w wydanej dwa lata później powieści „Major Wicher”. Na słynne „Siedemnaście mgnień wiosny” trzeba było czekać jeszcze rok. A na dwuczęściowe przedstawienie polskiego Teatru Sensacji „Stirlitz” autorstwa Andrzeja Zakrzewskiego – kolejne cztery.
więcej »Myśleliście, że blaszana kosmiczna furgonetka albo UFO z ogrodowego parasola to szczyt dziadostwa budżetowego? Ha! Poznajcie statek na budżecie zerowym. Serio, nic nie kosztował.
więcej »W latach 80. XX wieku Wiaczesław Browkin wyspecjalizował się w przedstawieniach telewizyjnych, które prezentowane były najczęściej w ramach „Teatru Politycznego”. Czy to oznacza, że tym samym definitywnie odszedł od postaci komisarza Maigreta? Niekoniecznie. Znalazł bowiem taką powieść Georges’a Simenona, która pozwoliła mu połączyć oba wątki – kryminalny i polityczny. Tak powstał, mający premierę w czerwcu 1987 roku, spektakl „Maigret u ministra”.
więcej »Peregrynacje wyssane z palca
— Jarosław Loretz
Podróże międzygwiezdne de luxe
— Jarosław Loretz
E.T. wersja hard
— Jarosław Loretz
Ogrodowy nielot
— Jarosław Loretz
Mumii podejście drugie
— Jarosław Loretz
Mumia z gwiazd
— Jarosław Loretz
Pracownik idealny
— Jarosław Loretz
Niech się mury… drzewią?
— Jarosław Loretz
Interpol muzealny
— Jarosław Loretz
Gdy w domu brakło kombinerek
— Jarosław Loretz
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (1)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Waga sumienia
— Jarosław Loretz
Trójgłos o „Ki”
— Ewa Drab, Zuzanna Witulska, Artur Zaborski
Gdynia 2011 (2): Panorama Polskiego Kina
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski
Gdynia 2011 (1): Filmy konkursowe
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski
Off off with head
— Artur Zaborski
O (p)o(d)glądaniu
— Artur Zaborski
Tydzień z hiszpańską sztuką filmową
— Artur Zaborski
Zastrzyk adrenaliny na widok podnoszącej się kurtyny
— Artur Zaborski
Ciemnego pokoju nie trzeba się bać
— Artur Zaborski
Janek Wiśniewski padł, Janek Komasa wstał
— Artur Zaborski
Jak „Och, Karola” zredukować do „Och”
— Artur Zaborski
"Jestem cyborgiem..." to film sprzed czterech lat. Najnowszym filmem Park'a jest "Thirst" (rok temu nagrodzony przez publiczność w Cannes).
A propos Park'a i wspomnianych w artykule sąsiadów z północy - polecam doskonały jego film (dość stary; jeszcze sprzed czasów trylogii zemsty) - Joint Security Area.