„Drive” najlepszym filmem III kwartału 2011 w polskich kinachOto kolejne kwartalne podsumowanie filmowych wydarzeń przeprowadzane przez dziennikarzy Stopklatki i Esensji. Oto wyniki dotyczące III kwartału 2011 roku w polskich kinach.
Esensja„Drive” najlepszym filmem III kwartału 2011 w polskich kinachOto kolejne kwartalne podsumowanie filmowych wydarzeń przeprowadzane przez dziennikarzy Stopklatki i Esensji. Oto wyniki dotyczące III kwartału 2011 roku w polskich kinach. Po raz kolejny obydwie redakcje były zadziwiająco zgodne i bez wątpliwości wskazały najlepszy film kwartału. Został nim wysmakowany thriller Nicolasa Windinga Refna „Drive”, nawiązujący do klasycznego sensacyjnego kina lat 80., ale czerpiący też z bardzo wielu filmowych nurtów, pełen przemyślanych scen, całkiem słusznie nagrodzony w Cannes za reżyserię. „Drive” wyprzedził najnowszy film Woddy′ego Allena, który nadal potrafi nas zaczarować. Śmieszno-smutne „O północy w Paryżu” być może nie dorównuje najwybitniejszym dokonaniom słynnego nowojorskiego neurotyka, ale jest pełną ciepła i humoru opowieścią o tak bardzo ludzkim poszukiwaniu lepszych czasów i spełnienia. Miejsce trzecie to film znany doskonale od lat. „Król Lew” powrócił do kin, znów zaczarował tysiące dzieci i dorosłych i uzasadnienie jest pozycji jest chyba zbędne. Dziesiątkę uzupełnia nad wyraz udany polski debiut („Ki”), świetni (znów śmieszno-smutni) „Debiutanci”, doskonały rumuński dramat społeczny, dwie lżejsze pozycje, czyli pewien sequel i pewien prequel, znów klasyka i wreszcie najnowsze, zaskakujące dzieło Pedro Almodovara. Po raz kolejny więc możemy się chwalić, że zestaw przygotowaliśmy różnorodny i ciekawy. „Drive” posiada zdecydowany, wyrazisty styl, jednak nie jest tego typu gra z gatunkiem i konwencjami, co u Tarantino (jak chciałaby część krytyków), ale raczej odwołanie się do ich mitycznych korzeni i przyjrzenie się im przez osobistą soczewkę. Refna bardziej interesują emocje i napięcie, niż metakomentarz. Praca kamery Newtona Thomasa Sigela perfekcyjnie spełnia intencje reżyserskie: odpowiednio operuje światłem i kolorem, wydobywając poezję z przemocy, piękno z Los Angeles nocą i za dnia oraz adrenalinę i przyjemność z jazdy (co ciekawe, sam reżyser nie jest kierowcą). Ścieżka dźwiękowa bezpośrednio sięga do syntezatorowych lat 80-tych, osnuwając romans kierowcy i Irene odrealnionym romantyzmem, żeby w innych scenach podbijać napięcie jak u Carpentera. Estetycznie i tematycznie film ewokuje wczesne osiągnięcia Michaela Manna („Złodziej” i „Łowca”), czy „Samuraja” Melville′a. Zachęca także do porównań z wybitnymi przedstawicielami samochodowej akcji: „Bullittem”, „Kierowcą” czy „Żyć i umrzeć w Los Angeles”. Chociaż Refn krąży blisko każdego z tych dzieł, to jego film pozostaje osobnym i równie wartościowym wkładem w kanon, czymś więcej, niż tylko nostalgicznym hołdem. Ponadto pokazuje, jak wiele jeszcze siły tkwi w gatunkowych strukturach i jak zrobić niezwykle pasjonujący film w sposób oszczędny – bez nadmiernej ilości cięć, bez CGI, bez chaotycznej kamery, za to trzymając się emocjonalnej logiki i po prostu opowiadając obrazem. „O północy w Paryżu” to obok „Vicky Christina Barcelona” najbardziej udany film Allena z cyklu europejskiego. Łączy je ta sama elegancja, czar i powściągliwość, która przechodzi w maestrię jeśli chodzi o scenariusz. Allen tym razem obywa się bez ironii i skręca w kierunku bardziej subtelnego komizmu. W efekcie przez cały seans towarzyszy nam wewnętrzny uśmiech. Chciałbym go przyrównać do „Amelii”, ale jak? W końcu u Allena nie ma tej magii, co u Jeuneta i w ogóle wszystko zdaje się je dzielić. Będę jednak uparty i spróbuję w ten sposób: To film jak bańka mydlana, której czar nie pryska. Prawdziwa perełka. Arcydzieło studia Walta Disneya, kasowy sukces, wielowarstwowa przypowieść wyniesiona na ołtarze zarówno przez widzów, jak i krytyków. Piękna, klasyczna, naszpikowana emocjami animacja, którą na każdym etapie życia postrzega się inaczej, lecz której nigdy nie przestaje się doceniać. Film, który nie potrzebuje i nie będzie potrzebował efektu 3D, aby zjednać sobie nowych fanów. Drodzy widzowie, pochylcie głowy przed królem … „Królem Lwem”. Obok filmu Janka Komasy „Ki” to najlepszy debiut na tegorocznym festiwalu w Gdyni. Ki (Roma Gąsiorowska – taka jak zawsze i taka jak nigdy zarazem; niby w roli do jakiej nas przyzwyczaiła, a jednak umiejętnie to przyzwyczajenie przekraczająca) nieco za wcześnie urodziła dziecko, nieco za wcześnie związała się z jego ojcem i nieco za wcześnie pogrzebała szanse na samorozwój i karierę. Leszek Dawid nie pozwala jej jednak użalać się nad sobą. W jego filmie Ki nie ma nic wspólnego z tradycyjnie konotowaną matką – Polką. Bohaterka nie pozwala sobie wejść na głowę ani biurokratycznej machinie ani społecznym oczekiwaniom. Zamiast biadolić nad swoim nieciekawym losem rzuca mu wyzwanie. Ale nie takie do jakich przyzwyczaiło nas kino – zamiast dokonywać wzniosłych czynów w walce o lepszy byt swój czy pociechy, Ki zmaga się z szarościami i trudnościami codzienności. I nie oszczędza przy tym samej siebie ani ludzi ze swojego otoczenia. Ci stają się jej ulegli podobnie jak zgromadzeni na sali kinowej widzowie. „Debiutanci” są pełni autentyzmu, energii i fantazji. Film Millsa jest poniekąd przeciwieństwem niedawnej „Melancholii”. Von Trier stworzył film wysmakowany pod względem wizualnym, eksplorującym uczucie chorobliwej tęsknoty i niespełnienia w nim upatrując choroby cywilizacyjnej naszych czasów. U Millsa miejsce depresji zastępuje triumfalnie smutek, jako narzędzie zmiany i ewolucji. U von Triera nie ma katharsis, cały świat jest już zbyt mocno przeżarty chorobą. Można go już tylko uśmiercić. W „Debiutantach” świat wciąż trwa, przeszłość miesza się z przyszłością i jest w nim wciąż miejsce na coś nowego. Rację ma von Trier mówiąc, że wszyscy cierpimy na depresję, ale wystarczy obejrzeć film Millsa, aby poczuć na twarzy ożywcze muśnięcie smutku. Rumuński dramat podejmuje tematykę zdrady małżeńskiej w tak realistycznym wydaniu, że widz kręci się niespokojnie w fotelu, nie mogąc odwrócić wzroku od obserwowania najmniejszych, najbardziej wstydliwych detali zarejestrowanych przez reżysera Radu Munteana. Ciąg długich, spokojnych ujęć pokazuje podwójne życie Paula raz z kochanką, raz z rodziną. Pod tą zwyczajną codziennością życia kłębi się chaos skomplikowanych emocji i represjonowanych uczuć. Wrażenie obcowania z nieocenzurowanym, prawdziwym wycinkiem czyjegoś życia jest jednocześnie fascynujące i niepokojące. Aktorstwo to zdecydowanie najbardziej zachwycająca warstwa filmu. Reżyser nie daje bohaterom wytchnienia poprzez częste cięcia montażowe. Każda niezwykle trudna scena, dotykająca bolesnych przeżyć musi zostać zagrana do końca, bez przerwy. Aktorzy dają z siebie wszystko, nawet podczas scen rutynowych czynności można bezbłędnie wyczytać z ich twarzy wewnętrzne rozdarcie, a kiedy emocje w końcu wychodzą na zewnątrz, każda subtelność jest idealnie widoczna. Muntean doprowadza do perfekcji model dramatyczny, w którym postacie mówią jedno, próbując zachować pozory przed swoimi bliskimi, a jednocześnie myślą i odczuwają coś całkowicie innego – dylematy moralne, poczucie winy z powodu rozpadu rodziny, wstyd, wrażenie zmarnowanego życia. Proszę się nie martwić, to ciągle „Harry Potter” – znany, lubiany, bezpieczny i zdecydowanie dla młodzieży, nawet jeśli mroczniejszy niż zazwyczaj (najbliższy „Więźniowi Azkabanu” z całej serii). Tyle że w porównaniu z wcześniejszymi częściami reżyserowanymi przez Yatesa, w szczególności z pierwszymi „Insygniami Śmierci”, poprawa jest zauważalna niemal w każdym aspekcie filmowego rzemiosła. Jest przede wszystkim o niebo bardziej emocjonująco. Chociaż „Geneza…” nosi etykietkę blockbustera na lato, to filmowi daleko do wypełnionych po brzegi efektami specjalnymi rozrywkowych hitów, takich jak produkcje Michaela Baya , przygniatających trupa fabuły na rzecz pędzącej akcji. W nowej „Planecie Małp” wszystkie efekty specjalne zogniskowano na wiarygodnym odwzorowaniu małp i ich interakcji z otoczeniem. Dla wszystkich tych, którzy oczekują czegoś więcej niż fajerwerki wizualne, powinno okazać się miłym zaskoczeniem to, że film rozkręca się powoli, żeby dopiero w ścisłym finale uwolnić świetnie zrealizowaną sekwencję akcji, która zamiast dopowiadać wszystko do końca, stanowi jedynie zapowiedź zwycięstwa małp. Do tej pory „Geneza…” wykorzystuje przede wszystkim przyzwoitą fabułą i solidną ekspozycję sytuacji oraz bohaterów. „Ostatnie tango…” opowiada o niemożności ucieczki od schematu. Bohaterowie nie tylko zrzucają z siebie gorset obyczajowych konwenansów. Uwalniają się także od konieczności odgrywania ustalonych z góry ról. Mężczyzna nie musi już udawać pogrążonego w standardowej żałobie wdowca. Kobieta przestaje być mimowolną muzą narzeczonego- reżysera. Pieprz ma w sobie jednak mnóstwo goryczy. Jęki rozkoszy nie mogą zagłuszyć bólu istnienia. Imperium zmysłów zbudowano na chwiejnych fundamentach. Pozostaje oczekiwanie na widowiskowy rozpad. Pedro Almodovar połączył w spójną całość dramat o anty-transseksualizmie i komedię o mężczyźnie opętanym wizją zemsty oraz pamięcią o swojej zmarłej żonie. Wplótł w intrygę sensacyjne wątki i pokazał wszystko w obiektywie Jose Louise Alcaine′a (z którym współpracował podczas realizacji „Złego wychowania” i filmu „Volver”). „Skórę, w której żyję” bardzo dobrze się ogląda, fabuła nie rozczarowuje i nie nudzi. Kiedy odkryjemy wszystkie tajemnice skrywane przez reżysera, historia Ledgarda i Very otwiera się na szereg interpretacji – etycznych, społecznych i wkraczających na szerokie wody wciąż modnych badań natury Genderowej. Reżyser nie zrezygnował przy tym ze swoich przyzwyczajeń do portretowania pięknych kobiet, niejednokrotnie rozbiera Elenę Anayę i oczami Ledgarda kontempluje jej wyjątkową urodę. W epizodzie pojawia się nawet wątek matki, o której syn nie wie wszystkiego. Ciała drżą, a prawo pożądania odgrywa główną rolę pośród ciemności. ![]() 3 października 2011 |
Harry Carmichael, który naprawdę nazywał się Leopold Horace Ognall, nie miał w Polsce Ludowej takiego szczęścia, jak inni klasyczni twórcy brytyjskiej powieści detektywistycznej. Nie tłumaczono jego powieści – a byłoby z czego wybierać! – choć jedna z nich stała się kanwą przedstawienia zaprezentowanego w ramach Teatru Sensacji „Kobra”. Spektakl nosił tytuł „Czy pan nie rozumie? To pomyłka!”.
więcej »O ileż prościej by było, gdyby zamiast wyciągać z ziemi jakieś skraweczki i okruszki – po prostu znajdować ładne, pełne pozostałości z dawnych epok…
więcej »Powoli zbliżają się wakacje – co ciekawego warto spakować do waszych pleckaów i walizek?
więcej »Marzenie archeologa
— Jarosław Loretz
Indianie też nie mieli się czego wstydzić
— Jarosław Loretz
Życie miejskie dla ubogich
— Jarosław Loretz
Drama na trzy ręce
— Jarosław Loretz
Nie, nie, wejście od frontu odpada
— Jarosław Loretz
Technika zgniłego Zachodu
— Jarosław Loretz
Tam, gdzie nikt nie patrzy
— Jarosław Loretz
Czy Herkules była kobietą?
— Jarosław Loretz
Prosimy nie regulować monitora
— Jarosław Loretz
Patyki eliminacji
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Prezenty świąteczne 2017: Film
— Esensja
100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
— Esensja
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
10 najlepszych filmów Pedro Almodóvara
— Esensja
Najlepsze filmy na prezent
— Esensja
I want to drive you through the night…
— Judyta Żelosko
Porażki i sukcesy A.D. 2011
— Piotr Dobry, Łukasz Gręda, Mateusz Kowalski, Karol Kućmierz, Joanna Pienio, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Romantycznie brutalny, czyli „Drive”
— Piotr Dobry, Łukasz Gręda, Karol Kućmierz, Klara Łabacz, Konrad Wągrowski, Zuzanna Witulska
Rok na opak. Polska
— Łukasz Gręda
Stawka większa niż qilin
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Nieprzewidywalna przewidywalność
— Sebastian Chosiński
Nie graj już tego więcej, Woody
— Kamil Witek
Niuchacz, czarownica i stary Kredens
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja ogląda: Maj 2017
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk
Esensja ogląda: Styczeń 2017 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz
Zoolog w opałach
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja ogląda: Wrzesień 2016 (1)
— Miłosz Cybowski, Marcin Mroziuk, Marcin Osuch
Potencjał poszedł się bujać. Na lianach
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Esensja ogląda: Luty 2016
— Sebastian Chosiński, Marcin Mroziuk, Jarosław Robak, Konrad Wągrowski
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja