
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Klasyka z klasą: Krótko o… (listopad 2011)Konrad Wągrowski Nasz cykl zakłada nie tylko cotygodniowe obszerniejsze omówienia ciekawych klasycznych pozycji filmowych. Raz na miesiąc w ramach „Klasyki z klasą” zobaczycie przegląd pozycji dostępnych na naszym rynku w formie zbioru krótkich recenzji. Dziś, tak się złożyło, same filmy z ZSRR.
Konrad WągrowskiKlasyka z klasą: Krótko o… (listopad 2011)Nasz cykl zakłada nie tylko cotygodniowe obszerniejsze omówienia ciekawych klasycznych pozycji filmowych. Raz na miesiąc w ramach „Klasyki z klasą” zobaczycie przegląd pozycji dostępnych na naszym rynku w formie zbioru krótkich recenzji. Dziś, tak się złożyło, same filmy z ZSRR. W naszym cyklu co tydzień prezentujemy wybrane tytuły należące do klasyki kina. Niekoniecznie bardzo znane, niekoniecznie obsypane nagrodami, ale z pewnością nadal warte uwagi. Przyznam się, że oglądając dziś „Chodząc po Moskwie” Georgija Danieliji nie mogłem się oprzeć przed delikatnymi skojarzeniami z naszym „Nie lubię poniedziałku” Tadeusza Chmielewskiego. Podobna konwencja – tocząca się w czasie jednego dnia komedia rozpisana na grupę postaci, w której ważniejszy od fabuły jest bajkowy wizerunek stolicy (odpowiednio Moskwy i Warszawy). Podobny klimat – humor, ale bez wyrazistych gagów, lekko (w polskim filmie) lub mocniej (w rosyjskim) liryczny nastrój. Sympatyczni, choć niepozbawieni wad bohaterowie, przekonanie, że wszystkie problemy jakoś da się rozwiązać. Podobny powiew czasów – tam chruszczowowska odwilż, tu „nasza mała stabilizacja”. Nawet motyw muzyczny jest zbliżony. Ale oczywiście są też wyraźne różnice. „Nie lubię poniedziałku” jest bardziej krytyczne wobec naszej rzeczywistości, elementy satyry są tu aż nadto widoczne. Nie ma takich problemów Moskwa roku 1963. Owszem, bywają problemy – pies poszarpie spodnie, przewinie się gdzie złodziejaszek, taksówkarz nie zna żadnego języka, a musi przewieźć japońskiego turystę – ale to po prostu swoisty lokalny koloryt, a nie rzeczy, które utrudniają życie w pięknej, słonecznej Moskwie. Bowiem to będzie miasto pracy, która – nawet gdy dotyczy budowy metra – nie męczy, miasto, w którym Wojskowa Komenda Uzupełnień podchodzi ze zrozumieniem do osobistych problemów rekrutów, miasto, w którym domy handlowe są dobrze zaopatrzone, a kolejki ustawiają się jedynie w sklepach muzycznych po płyty z muzyką poważną. Miasto przesympatycznych młodych chłopców i prześlicznych dziewcząt (w to ostatnie akurat nie jest tak trudno uwierzyć). Po seansie pamięta się głównie piękne lokalizację i tytułową piosenkę śpiewaną przez samego młodziutkiego wówczas Nikitę Michałkowa. Jak się ogląda „Chodząc po Moskwie” dzisiaj? Jak sympatyczną, ładną, pogodną ramotkę, która pokazuje świat, który już nie istnieje. A może raczej świat, który nigdy nie istniał. ![]()
Wyszukaj / Kup Dama z pieskiem (1960) Postarzała się nam nieco „Dama z pieskiem”, mocno postarzała, choć do końca swego uroku nie straciła. Film, będący ekranizacją opowiadania Antona Czechowa, powstałą na stulecie urodzin pisarza porusza popularny w literaturze i kinie temat – niespełnionej miłości w realiach społeczeństwa skrępowanego konwenansami z XIX stulecia. Temat, który w jakiś sposób pojawia się w wielu dziełach – wspomnijmy choćby rodzimą „Lalkę”, czy „Wiek niewinności” Martina Scorsese. „Dama z pieskiem” jest bardziej liryczna, bardziej delikatna i być może dlatego nie robi już zbyt dużego wrażenia. A może dlatego, że znamy już tę historię doskonale – on i ona, oboje uwikłani w nieudane związki, oboje garnący się ku sobie, ale nie mogący, nie potrafiący zerwać ze swoim obecnym życiem, sprzeciwić się konwenansom, wystawić się na atak innych. Tak, znamy to świetnie z dziesiątek filmów i książek. Czy „Dama z pieskiem” coś wnosi do tej opowieści? Mimo wszystko tak – pewien sentymentalny obraz rosyjskiej arystokracji XIX wieku (bez obowiązkowego potępienia próżniactwa i wyzysku), a także nieoczywiste zakończenie. Przeczytawszy o tym filmie 30 lat temu w książce Andrzeja Kołodyńskiego byłem bardzo ciekaw tego dziwa - radzieckiej opowieść SF, której akcja toczy się w Ameryce Południowej, a treścią są losy młodzieńca, któremu ojciec-naukowiec wszczepia skrzela rekina i ma nadzieję na założenie nowej podwodnej rasy. Dziś, po blisko 50 latach od premiery trudno uwierzyć, że mamy nie tylko do czynienia z wielkim przebojem kasowym radzieckich i polskich kin, ale też filmem uznawanym za klasyka fantastyki naukowej, obraz nagradzany za oryginalność i świeże spojrzenie na cały gatunek. A przecież tak właśnie było. „Diabeł morski” oglądany dziś w małym stopniu kojarzy się ze science fiction, bardziej przypomina baśń o syrenie, z zamianą ról – mitologiczną morską istotą jest bowiem mężczyzna, który ratuje dziewczynę i zakochuje się w niej. Nie brakuje tu ideologicznej agitki, ale nie jest ona dominująca. „Diabeł morski” jest przede wszystkim eskapistyczną baśniową opowieścią o niespełnionej miłości. Wszelkie wątki o rewolucyjnym potencjale są stonowane, a na pierwszy plan wychodzą zjawiskowo ładni główni bohaterowie. Ogląda dziś „Diabeł morski” nieco śmieszy, ale na pewno nie nudzi. Śmieszy – bo jednak rosyjscy aktorzy udający Meksykanów wyglądają dziś raczej kuriozalnie. Śmieszy – bo uproszczenia fabuły i bajkowe klisze są raczej niedzisiejsze (przynajmniej w produkcji dla dorosłego widza). Nie nudzi – bo zdjęcia podwodne są bardzo ładne i zajmujące. Nie nudzi – bo, zwłaszcza w drugiej połowie filmu, akcja biegnie szybko, przygoda goni przygodę, a sam film ucieka daleko od stereotypowego wyobrażenia o nużącym radzieckim kinie. Dziś „Diabła morskiego” można polecić sentymentalnym, którzy chcą powrócić do lat dzieciństwa (film miał polską premierę w 1963 r.), miłośnikom gatunku, którzy chcą poznać dzieło raczej nietypowe, odbiegające od tego co się kręciło w fantastyce lat 60. a także wszystkim, którzy chcą się przekonać, że kino radzieckie niejedno ma oblicze. „Samolot w płomieniach” to zjawisko wyjątkowe w dziejach radzieckiej kinematografii – świadoma (choć nieco spóźniona) próba nawiązania do sukcesów kina amerykańskiego, a w szczególności do nurtu katastroficznego, tak popularnego w latach 70. „Samolot w płomieniach” nie jest jednak ślepym naśladownictwem amerykańskich filmów o dramacie na pokładzie samolotu – nieco inaczej stawia się tutaj akcenty. Sugeruje to zresztą oryginalny tytuł („Załoga”), sugerujący większy nacisk na ludzi, niż na emocje i efekty specjalne. I tak też się dzieje. W klasycznym kinie katastroficznym niezwykle istotna jest faza wstępna – takie przedstawienie bohaterów, że widz w drugiej części emocjonuje się ich losem. Zwyczajowo trwa to od 15 minut do pół godziny, ale w przypadku „Samolotu w płomieniach” jest to aż połowa dwugodzinnego filmu. I – przyznajmy – owa warstwa obyczajowa bije na głowę warstwę katastroficzną. Cały ten wątek jest rozbudowany i dosyć interesujący, głównie ze względu na odejście od pewnych standardów kina spod znaku sierpa i młota. Nieślubne dziecko, rozwodzący się rodzice, romans pozamałżeński – wszystko to jednocześnie było odległe od standardów socjalistycznego modelu rodziny, z drugiej zapewne dużo bardziej bliższe rzeczywistości, niż w uładzonych produkcyjniakach. Główny problem z wątkiem katastroficznym jest taki, że nie budzi on większych emocji. I nie chodzi nawet o kwestie techniczne – efekty specjalne są gorsze niż w ówczesnych zachodnich produkcjach, ale w gruncie rzeczy całkiem znośne. Nie chodzi też o brak prawdopodobieństwa – nie wykracza ono poza standardy, a sama konstrukcja filmu, napiętrzająca kolejne trudności, zgodna jest ze schematami gatunku. Większym problemem jest poczucie, że nikomu nic stać się tutaj nie może. Wiadomo od początku, że akcja zakończy się powodzeniem, wiadomo, że każdy bohater ma coś do udowodnienia i ta szansa zostanie mu dana. Mimo wszystko film ogląda się dziś zupełnie dobrze, bez wrażanie obcowania z ramotką. Słabiej wypadają wciśnięte na siłę wątki humorystyczne, irytują niektóre postacie kobiece, ale wierność kinu gatunków i odpowiednie wyważenie elementów zapewnia zupełnie udany seans. ![]() 25 listopada 2011 |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Drogi potencjalny twórco, pamiętaj, żeby na filmowy plan nie zapraszać zbyt krzepkich aktorów. W końcu scenografia przyda się jeszcze w kontynuacjach, a budżet rzadko kiedy jest z gumy.
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
Klasyka kina radzieckiego: Beztroska Moskwa czasów Chruszczowa
— Sebastian Chosiński
Feniks z popiołów
— Sebastian Chosiński
Śpiewający Nikita Michałkow – bezcenne!
— Sebastian Chosiński
Miłość w morskiej toni
— Sebastian Chosiński
Miłość, która przyszła za późno
— Sebastian Chosiński
Zwodniczy urok klęski
— Sebastian Chosiński
Najdłuższa noc w życiu
— Sebastian Chosiński
Jean-Paul Belmondo. Twardziel o duszy romantyka
— Sebastian Chosiński
Alfred Hitchcock. Narodziny mistrza suspensu
— Sebastian Chosiński
Catherine Deneuve. Piękna dwudziesto-, piękna pięćdziesięcioletnia
— Sebastian Chosiński
François Truffaut. Mistrz subtelnej ironii i erotycznego napięcia
— Sebastian Chosiński
Alain Delon. Już taki z niego… zimny drań
— Sebastian Chosiński
Jean-Paul Belmondo. Aktor o tysiącu twarzach
— Sebastian Chosiński
Jean-Pierre Melville. Bóg, który doświadcza
— Sebastian Chosiński
Naprawdę wielka iluzja
— Krystian Fred
Klasyka kina radzieckiego: O jeden ząb za daleko
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Kochać? Nie ma nic trudniejszego
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: „Ku” czy nie „ku”? – oto jest pytanie
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Łajdak, który nie lubi krzywdzić
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Szczęście znajdziesz tylko na Kaukazie!
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Skomplikowane życie hydraulika
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Beztroska Moskwa czasów Chruszczowa
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Komedia, na której Breżniew śmiał się do łez
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Ku. – Ku? – Ku!
— Sebastian Chosiński
„Docent” sztuk przestępczych i dyrektor zamordysta
— Sebastian Chosiński
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski
Żyje się tylko dziewięć razy
— Konrad Wągrowski
Pościgi, wybuchy, cięte dialogi
— Konrad Wągrowski