WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Sezon z WenecjiCamerimage dla przeciętnego widza nie jest łatwym doświadczeniem. Swego rodzaju pocieszeniem jest bogata oferta programowa, ale nawet to chwilami nie przynosi spodziewanej ulgi.
Łukasz GrędaSezon z WenecjiCamerimage dla przeciętnego widza nie jest łatwym doświadczeniem. Swego rodzaju pocieszeniem jest bogata oferta programowa, ale nawet to chwilami nie przynosi spodziewanej ulgi. ![]()
Przechadzając się po foyer bydgoskiej Opery Nova, mijałem najnowsze zdobycze techniki operatorskiej. Korytarz był z obu stron okupowany przez rzędy kamer, z których część bezmyślnie przyglądała się przepływającemu tłumowi ludzi, a reszta spokojnie drzemała w oczekiwaniu. Przy każdym stoisku czekali sprzedawcy gotowi udzielić stosownej pomocy zainteresowanym. Był to raczej przygnębiający widok, choć wyobrażam sobie, że na człowieku zorientowanym w temacie robiło to zgoła inne wrażenie. Operatorzy patrzyli na wszystko obojętnym wzrokiem profesjonalisty i przemykali szybko w stronę kuluarów, za nimi posuwali się studenci wydziałów operatorskich, którzy tylko silili się na obojętność, a wzrokiem pożerali każdy szczegół dookoła, zaś na końcu, zamykając ten korowód, maszerowałem ja i nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Gdzie nie trafiłem, tam czułem się nie ma miejscu, jak przysłowiowe piąte koło u wozu. Taka właśnie jest specyfika Camerimage. Przeciętnemu widzowi, który nie ma nic wspólnego z tworzeniem filmów, przypada tu dość wstydliwa rola cichego obserwatora. Mimo to festiwal przyciąga, a główna w tym zasługa głośnych premier. Do tego dochodzi szereg retrospektyw, pokazów specjalnych i cykli tematycznych. Ilość i różnorodność filmów może zawrócić w głowie. Dla jednych mógł to być powód do narzekań, dla mnie było to swego rodzaju błogosławieństwo. Nie jestem typem festiwalowego zwierzęcia. Zamiast żyć festiwalem, wolę go przeżyć i mieć za sobą. Przy takiej ilości filmów mogłem spokojnie zanurkować w świat fikcji i tylko sporadycznie wynurzać się dla zaczerpnięcia świeżego powietrza. Pod tym względem utożsamiałem się z bohaterem jednej z reklamówek wyświetlanych przed pokazami – nurkiem, który testuje pod wodą kamerę, nieświadomy tego, że od tyłu podpływa do niego rekin. Publiczność krzyczała „uważaj!”, a ja w duchu mu zazdrościłem, bo lepiej zostać pożartym niż wypłynąć na powierzchnię. Myślę, że w ten sposób spełniłem oczekiwania organizatorów – przemykałem niezauważony między pokazami i można by uznać, że w ogóle mnie tam nie było. ![]()
Wyszukaj / Kup Wyjeżdżając z Bydgoszczy, miałem głowę wypełnioną obrazami, ale gdy przyszła kolej na to, żeby ująć je w słowa – zgłupiałem. Nic do siebie nie pasowało. Grupa Restartu w debacie „Czy możliwa jest wizualna krytyka” zastanawiała się nad krytyką filmową, która „zamiast w tekście realizuje się w obrazie”. Trudno o lepsze ku temu miejsce niż festiwal, na którym nacisk kładzie się na wizualną stronę filmu i który przemawia do widza wyłącznie poprzez obraz. Krytyk w obliczu takiego stanu rzeczy kapituluje, bo obiektem jego opisu jest głównie kontekst, jaki towarzyszy konkretnemu obrazowi. To co widoczne gołym okiem w opisie krytyka ustępuje temu, co ukryte. Jest w Bydgoszczy miejsce, które swoim wyglądem przywodzi na myśl Amsterdam. Nad brzegiem płytkiego kanału piętrzą się domy, między nimi biegną wąskie schodki na ulicę. Owo skojarzenie jest z gatunku tych powierzchownych, bo wystarczy przyjrzeć się bliżej i od razu wiadomo, że odległość między obu miejscami należałoby liczyć w latach świetlnych. Podobnie jest z tegorocznym Camerimage. Studiując program, można pomyśleć, że przenieśliśmy się do Wenecji – „Rzeź”, „Wstyd”, „Wichrowe wzgórza”, „Szpieg”, „Faust” – miały swoją premierę we wrześniu we Włoszech. Tutaj jednak na nikim nie robią wrażenia, a jeśli już wzbudzają jakieś emocje to raczej rozczarowanie. Wszystko smakuje jednakowo i żeby poczuć coś więcej niż opakowanie trzeba spróbować uwierzyć, że jest się gdzie indziej. Camerimage ma w sobie coś z wędrownego targu, który zwozi w jedno miejsce garść zamorskich cudów, ale nie jest miejscem do dyskusji. Dlatego zapytany gdzie spędziłem przełom listopada i grudnia odpowiem, że w Wenecji. Tej samej, co u Kolskiego – na wpół zmyślonej, będącej schronieniem dla wyobraźni. ![]()
Wyszukaj / Kup Wenecja! Gdybym tylko o tym wiedział wcześniej, nie spędzałbym tyle czasu w kinie, ale trochę pozwiedzał. Z drugiej strony ulotne uroki renesansowego miasta bledną przy bogatej panoramie współczesnego świata, jaka wyłania się z filmów Sokurova, Ramsay, czy Kaurismakiego. Choć widok w gruncie rzeczy ten sam – ludzie biegają zaaferowani na tle ruin, ktoś się potknie i wywróci, ktoś inny nad nim przeskoczy i tak w kółko. Z wnętrza rozprutego ciała wylewają się wnętrzności wprost w ręce uradowanego Fausta. Doktor mierzy je, waży, dokładnie opisuje, ale nie znajduje wśród nich ludzkiej duszy. Oto człowiek przygląda się sobie od wewnątrz i w jego oczach rodzi się nieposkromiona melancholia za czymś, czego nie potrafił schwycić. Faust jeszcze o tym nie wie, ale przygląda się samemu sobie. Za chwilę spotka na swojej drodze Mefistofelesa i straci to, czego tak usilnie poszukuje. Gdy przekroczy próg własnego domu nie będzie powrotu i już nigdy nie zazna spokoju. Nasza dzisiejsza bieganina zdaje się brać początek w jego historii. Sokurov w znakomitym „Fauście” każe współczesnemu światu przeglądać się w poemacie Goethego. Miłość Fausta do Małgorzaty jest idealna, wyzbyta egoizmu i brutalności, a przez nieosiągalna dla współczesnego człowieka. Umorusany sadzą, wygłodzony Faust, tonący po kolana w błocie może budzić politowanie, ale trzeba dojrzeć w nim niewinność dziecka, aby uzmysłowić sobie, że w istocie należałoby mu zazdrościć. Podobna refleksja towarzyszy „Wichrowym wzgórzom” Andrei Arnold. W jej interpretacji klasycznej powieści Emily Bronte bohaterowie przemawiają współczesnym językiem, ale uczucie, które ich łączy ma już romantyczny rodowód. Ekranizacja Arnold to makieta minionego porządku, w którym miłość między kobietą, a mężczyzną rozkwita w pełni. Współcześnie nie ma nią miejsca, przefiltrowana przez kulturę jawi się jako zbędny przejaw człowieczeństwa. Co innego miłość matki do dziecka, lub brata do siostry. Jednak nawet w tym przypadku pojawiają się wątpliwości, bo czy naturalne musi oznaczać prawdziwe? ![]()
Wyszukaj / Kup Dziecko – owoc miłości, który staje kością w gardle. W „Ki” Leszka Dawida bohaterka wpada na pomysł instalacji, w której matka przedstawiona zostaje jako więzień swojego dziecka. W kapitalnej scenie odgrywania porodu w taksówce tłumaczy oniemiałemu kierowcy, że wszystkie jej problemy swój początek miały właśnie w tym momencie. Narodziny dziecka to również zwrotny punkt w historii Evy z „Musimy porozmawiać o Kevinie”. Kevin zapragnął bowiem wypróbować matczyne uczucie. Przez lata robił wszystko, aby obrzydzić życie matki. Paradoksalnie osiąga odwrotne rezultaty niż zamierzał – „wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Matka upewnia się w swojej miłości do syna, a młodociany Mefistofeles ku swojemu przerażeniu dojrzewa. W filmach Ramsay rzeczywistość to koszmarny sen, z którego nie sposób się obudzić. Kevin zmienia życie Evy w nieustające Halloween. Z każdej strony odzywają się głosy duchów zmarłych dopraszając się uwagi. Mimo to Eva, wzorem biblijnego Hioba, pozostaje niewzruszona i cierpliwie znosi „wybryki” syna. Łatwiej byłoby zakończyć gehennę łykając śmiertelną porcję środków nasennych, ale śmierć nie przyniosłaby spodziewanej ulgi. Ramsay tym razem nie ulega urokowi śmierci, ale przeciwstawia jej miłość. ![]()
Wyszukaj / Kup Z wymową wybitnego filmu Ramsay koresponduje „Człowieku z Hawru”, w którym na drodze pisarza – pucybuta staje czarnoskóry chłopiec, który do francuskiego miasteczka dotarł razem z transportem nielegalnych imigrantów. Zawiązuje się między nimi przyjaźń, Marx w pewnym momencie, żeby ratować chłopaka przed deportacją, ogłasza się jego bratem albinosem. Trzeba lubić poczucie humoru i styl Kaurismakiego, żeby docenić w pełni ten film, ale jego głęboki humanizm jest widoczny gołym okiem. Problem z dziećmi ma również bohater najnowszego filmu Alexandra Payne’a „Spadkobiercy”. Po wypadku żony musi w pojedynkę zaopiekować się córkami. Matt to typowy dla Payne’a bohater. Zapracowany, nigdy nie miał czasu, żeby być z rodziną, nagle zostaje zmuszony do konfrontacji z rzeczywistością. Przy szpitalnym łóżku powtarza w duchu mantrę: „Teraz jestem gotów, teraz wszystko rozumiem, tylko obudź się, żebym mógł być dobrym mężem i ojcem”. Payne jest realistą i nie wierzy w cuda. Wierzy za to w człowieka i jego umiejętność zmiany. Śmierć przychodzi niespodziewanie. Wystarczy odwrócić się na chwilę, a ktoś, kogo kochaliśmy leży martwy na podłodze w kuchni.. Śmierć żony zmusza Matta do przewartościowania swojego życia. Dla niego, w odróżnieniu do Warrena Schmidta, nie jest jeszcze za późno. Pytanie, czy w przyszłości nie popełni błędu, który będzie go kosztować utratę rodziny? W ostatniej scenie widzimy, że więź między ojcem, a dziećmi została odbudowana. Podobny wydźwięk ma finał „Szpiega” – po wykryciu kreta Smiley przejmuje władzę w Cyrku i zasiada na miejscu Kontrolera. Jako pełnoprawny dziedzic, po usunięciu uzurpatorów, odbudowuje na nowo królestwo swego ojca. „Szpiega” przepełnia rodzinna atmosfera. Nie przypadkowo w filmie, co rusz powraca scena świątecznego przyjęcia. Poszukiwanie kreta przebiega w nabożnej ciszy i skupieniu, ale w uszach Smileya wciąż dudni echo wigilijnych przyśpiewek. Pracownicy Cyrku piją, bawią się, żartują jak rodzina. Kontroler przechadza się po sali krokiem wodzireja, a jego najbliżsi współpracownicy przyglądają mu się z synowską zawiścią. Ta scena jest z natury szekspirowska – w powietrzu kotłują się emocje, które wstrząsną dotychczasowym porządkiem. Podobnie jak znakomita ilość sztuk Szekspira „Szpieg” również jest familijnym dreszczowcem. Wiecznie knująca coś za plecami familia z filmu Alfredsona to uwspółcześniona wersja rodziny Adamsów, która wypada dużo bardziej przekonująco niż straumatyzowana rodzina ze „Spadkobierców”. ![]()
Wyszukaj / Kup Alfredson mnie zaskoczył. Historię poszukiwania kreta w brytyjskim wywiadzie ubrał w kostium tragicznej historii miłosnej, która swoje zwieńczenie ma w postaci kiczowatej melodii, towarzyszącej finałowi. Na koniec kret i jego ofiara przyglądają się sobie przez ogrodzenie w płocie. Tej sceny nie ma w oryginale. Reżyser nadał jej charakter spotkania byłych kochanków. Pada strzał i spod oka zdrajcy wypływa strużka krwi. Ta scena, wyjęta wręcz z Harlequina, jest bodaj najlepsza w całym filmie. Gdzieś na antypodach współczesnego kina sytuują się najnowsze filmy Wojciecha Smarzowskiego i Agnieszki Holland. „W ciemności” i „Róża” to filmy nie do końca udane, ale interesujące poprzez różnice w opowiadaniu o polskiej historii. Holland nakręciła film podobny do „Pianisty” – staroświecki, wręcz anachroniczny, o dużych ambicjach, ale bez wyrazu. Smarzowski ma więcej werwy, dotyka miejsc drażliwych, ale mnie irytuje jego skłonność do przesady, która rodzi niepotrzebną groteskę. Mimo to „Róża” przemawia do mnie dużo bardziej niż film Holland. „W ciemności” to film na pograniczu szkolnego bryku, aspirujący do miana klasycznego, ale byłoby lepiej dla niego gdyby powstał dziesięć lat temu. Na tle tegorocznej stawki budzi uśmiech politowania. W tłumie kotłującym się w ciasnych uliczkach Wenecji dojrzałem przede wszystkim członków jednej rodziny, którzy próbują znaleźć dla siebie wspólny język. Wakacje w zabytkowym mieście upływają im na oczekiwaniu na spektakularną katastrofę, która odmieniłaby ich życie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że prędko się jej doczekają. ![]() 18 grudnia 2011 |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Drogi potencjalny twórco, pamiętaj, żeby na filmowy plan nie zapraszać zbyt krzepkich aktorów. W końcu scenografia przyda się jeszcze w kontynuacjach, a budżet rzadko kiedy jest z gumy.
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
Oscary 2015: Ranking polskich nominacji Oscarowych
— Esensja
Esensja ogląda: Kwiecień 2014 (1)
— Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
30 najlepszych filmów 2012 roku
— Esensja
Najlepsze filmy na prezent
— Esensja
Esensja ogląda: Sierpień 2012 (DVD)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Konrad Wągrowski
Odmalować diabła
— Izabela Ozga
Najlepsze filmy I kwartału 2012 r.
— Esensja
Trwaj chwilo, jesteś piękna? Nie według Sokurowa
— Marta Chojnacka
Świat ułomny
— Magdalena Stefaniak
W kraju zbożem i mlekiem płynącym
— Sebastian Chosiński
Esensja ogląda: Marzec 2018 (2)
— Sebastian Chosiński, Grzegorz Fortuna, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Blaski i cienie świata liliputów
— Konrad Wągrowski
Bez dobrej nowiny
— Adrian Jankowski
Staruszek, kompresor i milion dolarów
— Karolina Ćwiek-Rogalska
Esensja ogląda: Sierpień 2012 (DVD)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Konrad Wągrowski
Aleksander Sokurow: Lenin jako nawóz stalinizmu
— Sebastian Chosiński
Aleksander Sokurow: Najciemniej jest w duszy człowieka
— Sebastian Chosiński
Aleksander Sokurow: Każda cywilizacja upada w oparach absurdu
— Sebastian Chosiński
Aleksander Sokurow: Człowiek – istota nieznana
— Sebastian Chosiński
Pozamiatane
— Łukasz Gręda
Ręce opadły
— Łukasz Gręda
Lost
— Łukasz Gręda
Dni jak ścięte wąsy
— Łukasz Gręda
Strzelają się
— Łukasz Gręda
Gumowe kule
— Łukasz Gręda
W ciemność
— Łukasz Gręda
Zaczęło się
— Łukasz Gręda
Słowiańska pełnia
— Łukasz Gręda
Pod wulkanem, czyli potworne kino Wesa Andersona
— Łukasz Gręda