Lubię w kinie czuć emocje bohaterów, lubię uwierzyć twórcom w opowiadaną przez nich historię. Wybieram jedenaście najlepszych filmów zgodnie z kluczem „chcę to zobaczyć jeszcze raz”, „chcę się tym filmem dzielić z innymi”. Nie będę silił się na oryginalność, podejdę do tego zestawienia uczciwie.
11 najlepszych polskich filmów 2013 roku
Lubię w kinie czuć emocje bohaterów, lubię uwierzyć twórcom w opowiadaną przez nich historię. Wybieram jedenaście najlepszych filmów zgodnie z kluczem „chcę to zobaczyć jeszcze raz”, „chcę się tym filmem dzielić z innymi”. Nie będę silił się na oryginalność, podejdę do tego zestawienia uczciwie.
Kolejność filmów jest alfabetyczna (i bez koprodukcji) i niech na razie tak zostanie:
- Być jak Kazimierz Deyna, reż. Anna Wieczur-Bluszcz
- Chce się żyć, reż. Maciej Pieprzyca
- Dziewczyna z szafy, reż. Bodo Kox
- Drogówka, reż. Wojciech Smarzowski
- Ida, reż. Paweł Pawlikowski
- Imagine, reż. Andrzej Jakimowski
- Miłość, reż. Sławomir Fabicki
- Papusza, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze
- Płynące wieżowce, reż. Tomasz Wasilewski
- W imię…, reż. Małgorzata Szumowska
- Wałęsa. Człowiek z nadziei, reż. Andrzej Wajda
Mimo że polskich premier w kinach było około 40, wcale nie było łatwo wybrać 11 najlepszych polskich filmów 2013 roku. Nie jest więc chyba tak różowo, jakby sobie tego życzono w środowisku rodzimych twórców. W polskim kinie mijającego roku przeważał przeciętny poziom, ktoś próbuje nas bawić, ktoś inny poruszyć. Wygrała przede wszystkim szczerość i emocje wypływające z ekranu. Ciągle nie umieją nasi twórcy robić filmów gatunkowych, ciągle wolą poruszać bolące ich tematy, ciężką ręką skrojone nie wiadomo dla kogo. Łatwiej byłoby więc ponarzekać, ale przecież to lista najlepszych.
A co z niej wynika? Na pewno nie jest mi do śmiechu. Jedyny przedstawiciel polskiego kina, który autentycznie mnie rozbawił to „Być jak Kazimierz Deyna”. Gdzieniegdzie jeszcze humor jest zauważalny, ale zdecydowanie nie dominuje nad filmem. To co najlepsze w polskim kinie przydarza się ludziom cierpiącym, chorym, nieprzystosowanym, niezdecydowanym, wyobcowanym lub historycznie ukształtowanym. Wiele tutaj szczerych wypowiedzi i emocji, odważnych sądów i kontrowersyjnych tematów. Składa się więc polskie kino z cierpienia, walki, samotności, brudów w polskiej rzeczywistości historycznej i współczesnej. Zapalam świecę i szukam: nadziei, ciepła, pozytywnej energii, chęci zmiany świata i otaczającej rzeczywistości. Odetchnąłem z ulgą – to wszystko też tutaj jest.
Bo… Lubię gdy niepełnosprawni bohaterowie opowiadają fascynująco o swoim świecie, choć nikt ich nie słyszy. Nie mam nic przeciwko temu, by obejrzeć polskich policjantów działających na granicy prawa, bo lubię twardzieli w kinie. Bawi mnie humor wpleciony w historię polskiej piłki nożnej. Wzrusza i wstrząsa mną los młodej zakonnicy odkrywającej swoje żydowskie korzenie, bo choć to ascetyczna do bólu opowieść, to nie pozwala o sobie zapomnieć nawet po wielu miesiącach od seansu. Śledzę z zainteresowaniem losy niewidomych bohaterów gdzieś w słonecznej Portugalii i młodego małżeństwa z małego miasteczka, któremu wiele spraw wymyka się spod kontroli, czuję tutaj bowiem autentyczne emocje bohaterów. Cenię film o Cyganach żyjących na marginesie naszego społeczeństwa, świetnie też odbieram skróconą lekcję historii najnowszej. Nie bolą mnie w kinie odważne tematy, bo są przedstawione bardzo umiejętnie, szczerze i nie nachalnie. Takie polskie kino z roku 2013 będę pamiętał najbardziej.
Jest jeszcze wiele innych pozytywnych aspektów polskiej kinematografii. Nie podlega dyskusji fakt, że mamy w Polsce genialne grono aktorek i aktorów. Tych młodych i tych z większym doświadczeniem. Ciężko jest zdecydować się kto wypadł lepiej: Andrzej Chyra, Dawid Ogrodnik czy Robert Więckiewicz. Ja bardzo lubię Wojtka Mecwaldowskiego w „Dziewczynie z szafy”, świetnie wypadła młodzież w „Płynących wieżowcach” i wszyscy w „Drogówce”. Z pań najlepszą była bezsprzecznie Agata Kulesza, ale przecież są jeszcze Jowita Budnik, Agnieszka Grochowska, Julia Kijowska i całe grono młodszych aktorek. Świetny mamy drugi plan, z Przemysławem Bluszczem, Antonim Pawlickim, Arkadiuszem Jakubikiem… Mógłbym tak jeszcze długo.
Nie można odmówić polskim twórcom wiedzy oraz sprawności technicznej. Mamy przede wszystkim kapitalnych operatorów i kompozytorów. Świetnie zaprezentowali się młodzi reżyserzy. Problem nie leży więc w umiejętnościach, ale ciągle w scenariuszach i pomysłach. Tych udanych i godnych zapamiętania jest niewiele. Większość to jednak ciągle próby przeciętne. Ten środek wypełniają m.in. „Układ zamknięty”, „Ostatnie piętro”, „Dzień kobiet”, „Nieulotne”, a po każdym z tych seansów poczułem spory niedosyt. Nie przekonały mnie „Bejbi blues”, „W ukryciu”, „Sekret” (szkoda, że Wojcieszek staje się twórcą eksperymentującym, ja w kinie eksperymentów nie trawię), „Żywie Biełaruś!” bo nie uwierzyłem twórcom w to, o czym opowiadają na ekranie.
I, chcąc nie chcąc ponownie wracam do narzekania. Słabo wypadła w tym roku polska komedia i co roku mnie to boli, bo przecież lubimy się śmiać. Podzieliła publiczność „AmbaSSada” Machulskiego (a mnie odrzuca od tego filmu, bo miało być zabawnie i inteligentnie, a wyszło topornie i mało sensownie), mało kogo śmieszyły wyczyny bohaterów „Podejrzani zakochani” i „Last Minute” (mnie w ogóle). Próbowano sił w sensacji, ale „Sęp” to raczej przeciętny film, choć nieźle nakręcony. Powrócili nasi filmowcy do II wojny światowej. Ale błagam, nie róbmy w polskim kinie historycznych filmów bez odpowiednich środków, bo wyjdzie nam kolejna „Tajemnica Westerplatte”.
Znacznie lepiej poczynają sobie polscy dokumentaliści, ale to temat na inny artykuł.
Dobrze, że polskie kino JEST i nieustannie próbuje znaleźć swoje miejsce we współczesnej kulturze. Może nie ma co narzekać, że ciągle niewiele pojawia się u nas dzieł znaczących, bo przecież we wszystkich kinematografiach jest podobnie? Cieszą co prawda sukcesy „Idy” i kilka innych wyróżnień dla naszych filmowców, ale to za mało by mówić o tym, że jesteśmy liczącą się europejską kinematografią, albo chociaż próbujemy dążyć do takiej oceny polskiego kina. Ciągle po Oscary wysyłamy historycznych gigantów, a świat zachwycają intymne historie (i na dowód tego „Wałęsa…” wypada z oscarowego wyścigu).
Wierzę, że w polskim kinie nie brakuje twórców utalentowanych, a tematy leżą i czekają w ich głowach na realizację. Jakby nie oceniać polskiego kina, bardzo istotnym jest by widzów nieustannie zachwycać, czarować, wzruszać, poruszać. Tego polskiemu kinu w nadchodzącym roku życzę szczególnie.

Trudno mi sobie wyobrazić gorsze słowa potępienia dla stanu polskiej kinematografii niż uznanie "Wałęsy" za jeden z najlepszych jej produktów na przestrzeni całego roku.