Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspieJędrzej Burszta, Karol Kućmierz, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad WągrowskiDym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspieJędrzej Burszta: Zastanawiam się, na ile zakończenie serialu nie było w pewnym sensie wymuszone przez konstrukcję całości. Każdy sezon wprowadzał nowe problemy, piętrowe komplikacje, wyjaśniając niewiele pytań – takie piętrzenie zagadek (a co za tym idzie – koncepcji co do właściwości, charakteru Wyspy) stało się przecież rozpoznawalną marką serialu, zresztą wielokrotnie obśmiewaną. Jak zauważyliście, każdy (wierny) widz mógł wyrobić sobie własne zdanie, trzymać się własnej interpretacji; w tym wypadku decyzja o zamknięciu historii w sposób enigmatyczny, nierozstrzygający, wydaje się najlepszym wyjściem. Przecież nikt nie byłby w pełni uszczęśliwiony, gdyby twórcy zdecydowali się na jedno słuszne wyjaśnienie, większość widzów czułaby się zawiedziona (bo: „to takie oczywiste”, „spodziewałem się tego od połowy 3. sezonu”, itd.). A tak – droga wolna, można sobie dopowiedzieć resztę wedle uznania, nawet finałowy odcinek podlega różnym (i w sumie równoprawnym) interpretacjom. Zabawa w zgadywanie wcale się nie skończyła; tyle że takie wyjście wydaje mi się w gruncie rzeczy zbyt wyświechtane, i co gorsza – zbyt asekuranckie. KW: No podobnym problemie padł trzeci „Matrix” – drugi otworzył wiele ciekawych zagadek i możliwości interpretacji, a trzecim Wachowscy się przestraszyli, że za dużo dopowiedzą, będzie to zbyt oczywiste i prawie wszystkie pozostawione tropy sobie odpuścili – co wkurzyło strasznie widzów. JB: Jeśli chodzi o bohaterów to przeniesienie ciężaru na indywidualne historie było odczuwalne już od dłuższego czasu, stąd te wszystkie obyczajowe wstawki niejako „rozliczające” postaci, w ostatnim sezonie skupione na rzeczywistości flash-sideways. Pomysł był zacny, ale wykonanie już mniej; miałem wrażenie, że scenarzyści wałkują w kółko te same problemy, siląc się na psychologiczne pogłębianie bohaterów, których zdążyliśmy już rozgryźć (przynajmniej w większości przypadków) wiele odcinków wcześniej. KW: Pomysł byłby zacny, gdyby flash-sideways było jakąś alternatywną rzeczywistością, stworzoną przez finał piątego sezonu, a nie nudnawym afterlife’em. JB: Szkoda, że roztrząsanie dramatów Jacka, Kate czy Sawyera uniemożliwiło rozwinięcie historii wielu pobocznych postaci, o wiele bardziej intrygujących i, wydawałoby się, kluczowych dla „mitologii” serialu. Mam tu na myśli choćby postać Charlesa Widmore’a, którego potencjał – poprzedzony wieloodcinkowym budowaniem napięcia – został zmarnowany, przynajmniej w moim odczuciu. Być może było to spowodowane przeniesieniem na pierwszy plan (w ostatnim sezonie) głównego a jednocześnie „założycielskiego” konfliktu Wyspy: pomiędzy Jacobem a jego dymnym przeciwnikiem. Właśnie, jakie są Wasze odczucia w tej kwestii? Czy ten wątek, mający niejako tłumaczyć sens istnienia Wyspy, a przy okazji rolę i przeznaczenie rozbitków, był dla Was przekonujący? MTPŁ: Po pierwsze, to mnie – poza epizodem relacjonującym historię Hugona, mojego ulubieńca – z lekka irytowały wszystkie te opowieści o poszczególnych bohaterach. Serio. Serio, serio. Oczywiście doceniam ich znaczenie i w ogóle, ale jednak czekałem z niecierpliwością, aż się wezmą i skończą, i znowu fabuła skoczy na wyspę. A co do Miejsca. Myślę, że nie da się odpowiedzieć na pytanie, czym ono było nie dlatego, że za mało jest wskazówek w serialu, tylko dlatego, że twórcy sami tego do końca nie wiedzieli. Moim zdaniem to jest podstawowy problem. Nie twierdzę, że tak było od samego początku produkcji. Być może to się rozjechało w trakcie, gdy zaczęły do tego barszczu wpadać kolejne grzyby. Jednak „Lost” robi wrażenie, jakby twórcom podobały się rozmaite warianty, bardziej pasował im mglisty kształt, miejsce będące tworem pozlepianym z rozmaitych motywów. Coś takiego stało się ono bardzo pojemne, bogate w symbolikę i możliwe interpretacje. To naprawdę było fajnie wymyślone: najpierw stworzyć tajemniczą wyspę prostymi środkami, na zasadzie sformułowanej przez Ciri: „to jest niemożliwa nieprawda”, czyli dymem, który się nie zachowuje jak dym, polarnymi niedźwiedziami, które nie mają prawa przebywać na tropikalnej wyspie, postaciami pokazującymi się ni stąd ni zowąd, szeptami słyszalnymi w dżungli, starym okrętem tkwiącym w głębi lądu. A potem przyrąbać wizją urządzeń: że to wszystko to nie jest żadna magia tylko w pełni wytłumaczalne konsekwencje czegoś. Jakiegoś naukowego eksperymentu, badań, odwiertów, generalnie – Czegoś. Do tego momentu jeszcze szło to fajnie, oglądałem z ogromną przyjemnością. Podobać mi się przestało, kiedy serial skręcił ku mistyce, trickom w rodzaju Jacoba dotykającego wszystkich bohaterów, jego podróżach do świata „na zewnątrz”, nieczytelnego kompletnie i w sumie trudnego do dobrego wyjaśnienia konfliktu z anonimowym bratem i regułom, które ich obu obowiązywały, wszystkim tym zbieżnościom i przecięciom ścieżek, którymi życiorysy poszczególnych bohaterów zaczęły tryskać na lewo i na prawo. Bo wtedy mniej więcej stawało się coraz jaśniejsze, że spójnego wyjaśnienia nikt nie przedstawi. No i tak się właśnie stało. Wizja czyśćca jest jaka jest, ani lepsza, ani gorsza. Ale cała masa dziur i niedoróbek niestety została. Cegły wyzierają spod niekompletnego tynku, druty sterczą ze ścian, pachnie świeżą farbą. Nie posprzątano należycie. KK: Ja nie za bardzo widzę, co w zakończeniu jest niejednoznacznego. Serial pozostawia za to za sobą wiele luk, które można było w dużym stopniu uzupełnić, wrzucając tu i ówdzie smaczki dla spragnionych fanów. Tymczasem twórcom jakby przestało zależeć na odpłaceniu rozbudowanej mitologii. Wszystkie fascynujące wątki poboczne zostały niejako „unieważnione” i usunięte na drugi plan, a cały serial został spłycony i ograniczony do odwiecznej walki dobra ze złem, traumy złego wychowania i niejasnej potrzeby chronienia Wyspy, na której znajduje się jakieś „Światło”. W ostatnim sezonie próbowano nam wmówić, co jest w „Lostach” najważniejsze, a przez poprzednie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. W takim układzie zawsze spora część widzów zostanie poszkodowana. Oczywiście, nigdy nie można zadowolić wszystkich, ale po co rozbudowywać mitologię i tajemnice najszerzej jak się da, jeśli nie planuje się tego wykorzystać. Warto także poruszyć kwestię, która wyróżniła produkcję „Lost” od innych seriali – ustalenie daty końcowej. Czy było to dobre rozwiązanie, czy może niezbyt trafione? I jaki to miało wpływ na to, co ostatecznie otrzymaliśmy? Kiedy ogłoszono taki pomysł, wydawał się idealny. Miało to oznaczać skupienie wątków, brak odwlekania i rozciągania w nieskończoność, a chyba nie do końca się to sprawdziło. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, raczej uznano, że nie da się na wszystko odpowiedzieć, więc liczne tajemnice pozostały jedynie tłem. Jako fana serialu stawia mnie to niestety w dużym rozkroku. MTPŁ: Ano to jest niejednoznacznego, o czym chwilę później napisałeś: cała masa rozmaitych farfocli powiewających na wietrze. Nawet sam koncept ujawniony w końcowych sekwencjach, że ludzie umarli czekają z odejściem TAM na tych, którzy jeszcze żyją, a z którymi byli blisko związani, jest śliski, bo preferuje okres przebywania na wyspie jako ten, który zmarłemu determinuje towarzystwo. Dlaczego Jack nie czekał na swoją byłą żonę, w końcu bardzo ważną osobę w jego życiu? Dlaczego nie czekał na syna, skoro jego ojciec czekał na niego? Co decyduje o tym, kiedy taka sztafeta się urwie? Dlaczego Sayid doszlusował do Shannon, ale już żona jego brata, którą ewidentnie darzył głębokim uczuciem, się nie załapała? I tak dalej, i tak dalej. Nawet mi się nie chce wyliczać. Co do ustalonego horyzontu zakończenia, to tak, uważam, że to był dobry pomysł. Zdecydowanie. W końcu taki bajzel powstał w tym niesamowitym serialu MIMO z góry ustalonego w czasie finału. Co by to było, gdyby twórcy mogli iść na pełen żywioł? Ano to, co się stało choćby z „House M.D.”, ani chybi. Ewidentnie dali dowód, że są w tym, co robią, nieposkromieni. Pytanie, czy to wszystko w sumie wyszło, jak wyszło, bo J.J. Abrams zostawił całą robotę wokół scenariusza Damonowi Lindelofowi i Carltonowi Cuse’owi. Ale w sumie to detal. Serial nie wyszedł nie dlatego, że twórcy dostali za mało czasu, ale dlatego, że w czasie, który dostali, narżnęli za dużo wszystkiego. Gdyby go mieli więcej, skończyłoby się jeszcze większym rogiem obfitości. Nie wiem, w jaki sposób można podróżować w czasie „po skosie”, ale na pewno by to wymyślili. KW: Problem nie polega na tym, że ustalono horyzont finału, ale na tym, że o nim nie pamiętano. Bo domykanie tajemnic trzeba było zacząć w połowie piątego sezonu, a nie na trzy odcinki przed końcem. Bo w pewnym momencie należało być bardzo ostrożnym z wprowadzaniem nowych wątków. Naprawdę, widz mógłby mieć frajdę z obserwowania jak odsłaniają się kolejne odpowiedzi (a przecież ileż tu można było wprowadzić zaskoczeń) nie mniejszą, niż obserwując pojawianie się kolejnych tajemnic. Twórcy wpadli w pułapkę nakładania kolejnych poziomów rzeczywistości, a w gruncie rzeczy kolejnych poziomów konfliktu. Najpierw widzimy konflikty w grupie rozbitków. Następnie otrzymujemy wyższych poziom – tajemniczych Innych. Potem okazuje się, że rozbitkowie są tylko pionkami w rozgrywce między Innymi i Widmore Industries. Potem okazuje się, że prawdziwy konflikt jest na linii Jacob – MiB. I boję się, że chcieli iść dalej, bo przecież z jakimi słowami na ustach umiera Jacob? „They are coming…”. Ale, kurde, kto? To w sumie nie zostało wyjaśnione, albo sprowadzone do błahej odpowiedzi, że chodziło o Ilanę i jej ludzi. Nie wiem, czy nie myśleli o wprowadzeniu kogoś, kto jest jeszcze potężniejszy niż Jacob… |
Ja też odpadłem w momencie, gdy zaczęły się całe skoki w czasie - dla mnie wtedy serial też zrobił skok, tyle, że nad rekinem. Potem dooglądałem z przymusu końcówkę i czułem wręcz obrzydzenie, jak łopatologicznie i niespójnie wszystko związano. Dziś mam zupełnie odwrotnie niż KW - to marne zakończenie zostało mi w pamięci, zacierając dobre początki.
Już od bodaj 3 sezonu zastanawiam się jak można tak zepsuć taki dobry materiał... Zapytali by się najprzeciętniejszego pisarza SF i by im to jakoś dopowiedział do końca. W najgorszym razie można by było też iść na łatwiznę i skopiować zakończenie z 'Tajemniczej wyspy'.
No ale cóż. Wyszły z tego jakieś majaki naćpanego nastolatka.
A mi się akurat motyw opowieści o inicjatywie Dharma poprzez podróż w czasie podobał. No i sam finał tego sezonu - czy może być coś bardziej spektakularnego niż wybuch bomby wodorowej? Gorszy był brak pomysłu na sezon finałowy, pozostawienie dziesiątków wątków bez domknięcia.
No to chyba jestem jedyną tu osobą, której finał nie rozczarował; właściwie spodziewałam się takiego rozwiązania.Niespecjalnie rozumiem dlaczego któryś z Panów nazywa takie rozwiązanie "banalną mistyką"? Idea duchowego przepracowania swego życia, czyścca, jakkolwiek stara nie wydaje mi się wyeksploatowana w sztuce, a banalna wcale. Idea jak idea, w "Lostach" pociągająca jest forma, portrety psychologiczne, świat. Co do podróżowania w czasie, nie widziałam filmu w którym jakoś trzymałoby się to kupy;)
Zostawmy głowy (z poprzednich odcinków) w spokoju. Dzisiaj coś specjalnego. Crème de laaa… No dobrze, może nie przesadzajmy.
więcej »W poprzednim odcinku przedstawiłem odwróconą do góry nogami głowę. No to teraz coś z innej – choć w sumie podobnej – beczki…
więcej »W ostatnich latach nasila się przeświadczenie, że w kinie grozy było już wszystko. Niektórzy twórcy wyłażą więc ze skóry, żeby pokazać, iż jest to opinia pozbawiona podstaw. Efekty tego są niekiedy dyskusyjne.
więcej »Kevin Smith. Sprzedawcy 2
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Jay i Cichy Bob kontratakują
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Dogma
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. W pogoni za Amy
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Szczury z supermarketu
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Sprzedawcy
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Pułapka
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Koniec świata
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Donnie Darko
— Marcin Knyszyński
Alejandro González Iñárritu. Zjawa
— Marcin Knyszyński
Wiekopomne dzieło króla Długouchych
— Konrad Wągrowski
Rzadka koniunkcja planet
— Konrad Wągrowski
Santorini, wyspa ognia
— Konrad Wągrowski
Podwodne wykopywanie przybysza z kosmosu
— Konrad Wągrowski
Rozbitkowie ze strumienia nadprzestrzeni
— Konrad Wągrowski
Funky, Brenda, Ais i Satham grają fair
— Konrad Wągrowski
Poczet polskich medalistów (z małymi wyjątkami)
— Konrad Wągrowski
Ten Polak to wspaniały zawodnik!
— Konrad Wągrowski
Bolesne dojrzewanie Alka, lat 12
— Konrad Wągrowski
Komiks o (nie tak) lekkim zabarwieniu erotycznym
— Konrad Wągrowski
Lost był genialnym serialem przez pierwsze 1.5 sezonu (które oglądałem chyba z 7 razy). Później ostre pikowanie w dół z każdym kolejnym sezonem. W trakcie 5 sezonu dałem sobie spokój z serialem (który kiedyś tak ubóstwiałem) i stwierdziłem, że nie chce nawet wiedzieć co za brednie oni jeszcze w tę historię wcisną.
Nie wiem jak to się stało, ale chyba żaden, nawet najmniej ogarnięty fan serialu nie wyspekulował nigdy gorszego zakończenia i domknięcia tej historii niż zrobili to jego twórcy.
Bardzo trafne jest porównanie do 'Matrixa'. Bardzo dobra 1 część, słaba 2 część i jakieś potworne głupoty w części ostatniej.