50 najlepszych filmów 2014 rokuRankingiem 50 najlepszych filmów 2014 roku rozpoczynamy tegoroczną edycję podsumowań kulturalnych minionych 12 miesięcy. Jak zwykle zespół redakcyjny wraz ze stałymi współpracownikami wybrał dla Was zróżnicowany zestaw dzieł ciekawych, wartościowych, które – niezależnie od tego, czy przypadną do gustu, czy nie – z pewnością warto poznać.
Esensja50 najlepszych filmów 2014 rokuRankingiem 50 najlepszych filmów 2014 roku rozpoczynamy tegoroczną edycję podsumowań kulturalnych minionych 12 miesięcy. Jak zwykle zespół redakcyjny wraz ze stałymi współpracownikami wybrał dla Was zróżnicowany zestaw dzieł ciekawych, wartościowych, które – niezależnie od tego, czy przypadną do gustu, czy nie – z pewnością warto poznać. Niech was nie zdziwi rozbieżność naszego rankingu z podsumowaniami kwartalnymi – tym razem w przygotowywaniu listy wzięła udział dużo szersza grupa recenzentów i stałych współpracowników, stąd odmienna lista. Odmienna – czyli, mamy nadzieję zaskakująca i ciekawa. Obydwa zestawienia radzimy więc traktować jako uzupełniające się, przedstawiające szeroką gamę filmów, którym warto poświęcić seans. Oczywiście kwalifikujemy wyłączenie filmy, które w 2014 roku pojawiły się w Polsce w oficjalnej dystrybucji kinowej. Marta Bałaga „Tom” stanowi żonglerkę filmowymi gatunkami i cytatami. Młody reżyser podkrada od najlepszych; film otwiera francuska wersja znanej z „Afery Thomasa Crowna” piosenki „The Windmills of Your Mind”, gołym okiem widać nawiązania do eleganckich melodramatów Douglasa Sirka i do Hitchcocka (scena w polu kukurydzy przywodzi na myśl „Północ-północny zachód”, a bombastyczna muzyka Gabriela Yareda sporo zawdzięcza Bernardowi Herrmannowi). Liczne nawiązania nie składają się może na jednolitą całość, ale też nie przeszkadzają. Jak trafnie zauważył kiedyś Sirk, siła formy melodramatycznej zależy od tego, jak wiele pyłu przy drodze jest w stanie wzbić przechodząca nią opowieść. Zgodnie z tym założeniem „Tom” to film, który wydaje się w zamierzony sposób przesadzony. Muzyka jest trochę za głośna, aktorzy grają trochę zbyt teatralnie, nawet sama historia wydaje się trochę naciągana, jeśli jednak oswoimy się z tą konwencją możemy się na „Tomie” całkiem dobrze bawić. Jak można choć trochę nie polubić filmu, w którym bohaterowie tańczą tango w stodole, a wyrazem uczuć jest pragnienie kupienia drugiej osobie automatycznej dojarki? Czytaj pełną recenzję Marty Bałagi. Konrad Wągrowski „Zrywa się wiatr” to ostatni już podobno film Hayao Miyazakiego i zdaje się, że również ostatnie dzieło wytwórni Ghibli (jedna ze smutniejszych wieści tego roku). Uczciwie mówiąc, nie jest to dzieło na miarę „Księżniczki Mononoke” czy „Spirited Away”, ale nie można też filmowi odmówić uroku i głębi. Tym razem Miyazaki pozostawił swe dotychczasowe baśniowe opowieści, by przedstawić luźno opartą na faktach historię życia słynnego konstruktora lotniczego Jiro Horikoshi, twórcę m.in. słynnego myśliwca Zero, który tak napsuł krwi Amerykanom w czasie II wojny światowej. Miyazaki nie byłby sobą, gdyby nie wplótł jednak do filmu sceny fantastyczne – tym razem będą to sny bohatera, w których wyjaśnia on swą fascynację awiacją, ale też ma wizję wojennego wykorzystania swych dzieł. Film, jak zwykle przepiękny wizualnie (scena trzęsienia ziemi jest naprawdę niesamowita), nie daje prostych odpowiedzi, jak zwykle zresztą u Miyazakiego. Jiro pchany jest do pracy swą ogromną pasją, ale z jednej strony cierpi na tym jego życie prywatne (mamy tu ładną, delikatną historię miłosną – zupełnie zresztą fikcyjną), a z drugiej strony musi zdawać sobie sprawę, że jego dzieła zostaną wykorzystane do zabijania. Czy więc warto było? Kim więc właściwie był Horikoshi? Na te pytania widz musi odpowiedzieć sobie sam. Czytaj pełną recenzję Kamila Witka. ![]()
Wyszukaj / Kup 48. X-Men: Przeszłość, która nadejdzie (2014, reż. Bryan Singer) Michał Kubalski Najnowszy film z serii o mutantach jest zarazem najmroczniejszy. I… najśmieszniejszy. Jak tego dokonano? Apokaliptycznej przyszłości roku 2023, zniszczonej przez wojnę mutantów z ludźmi, przeciwstawiono Amerykę lat 70. – czasy dzwonów, protestów antywojennych i wielkich samochodów. Nie są to już „swingujące lata 60.” z „Pierwszej klasy”, ale w porównaniu z wojną na wyniszczenie i obozami koncentracyjnymi dla ludzi z genem X i tak jest radośnie. Jest tego świadom Wolverine, którego świadomość została cofnięta do 1973 r. (prosto do łóżka córki mafioza), by zapobiec przyszłemu konfliktowi. Niedowierzanie Charlesa Xaviera i Hanka McCoya, różnice cielesne między Loganem AD 2023 a AD 1973 – to pozwala wyzwolić komiczny potencjał podróży w czasie. Ale jest i akcja! Walki X-Menów z niesamowitymi robotami – Strażnikami – są należycie widowiskowe i odpowiednio tragiczne, by poza komizmem nadać filmowi rys dramatyczny. Do tego wątpliwości Xaviera, kluczowa rola Mystique, nowi mutanci, nowe nemesis (tu Peter Dinklage jako odpowiednik Mengele) i stały element serii, czyli problemy tolerancji i inności. „X-Men: Przeszłość, która nadejdzie” na solidnej bazie trylogii oraz „Pierwszej klasy” buduje nową (aż się prosi napisać: dialektyczną) jakość. Konrad Wągrowski „Blue Ruin” to niezależny, sundance’owy thriller, mocno w klimatach wczesnych braci Coen. Dwight, życiowy rozbitek, bezdomny, mieszkający po tragedii rodzinnej w starym, zdezelowanym samochodzie dowiaduje się, że sprawca jego dramatu właśnie wyszedł z więzienia. To jest impuls, którego brakowało w jego życiu – Dwight wyrusza by dokonać zemsty. Problem w tym, że nie jest on typem zabójcy, bohater, bardzo przekonująco grany przez Macona Blaira, to raczej nieudacznik, próbujący nadrabiać własne niedoskonałości zaangażowaniem, choć z czasem nabywający spodziewanych wątpliwości co do sensowności swej misji. Niezłe kino, mocne krwawe, ale nie pozbawione też specyficznego czarnego humoru, będące przy okazji komentarzem do amerykańskiego stosunku do przemocy. Konrad Wągrowski Cieszy bardzo, że nowe „Muppety” utrzymują niezły poziom poprzedniej części (będącej przy okazji swego rodzaju kinowym restartem cyklu). „Poza prawem” to bardzo solidna produkcja, przygotowująca wiele atrakcji dla różnych kategorii widzów. Dla fanów klasycznych Muppetów mamy tu aż trzy wersje dawnych przedstawień z wszystkimi oczekiwanymi w nich elementami (szaleństwami Gonza, solówkami Piggy, humorem Fozziego, komentarzami dwóch panów z loży) oraz doskonały pomysł na to, w jaki sposób Piggy będzie w stanie rozpoznać autentycznego Kermita. Dla dzieciaków dużo humoru, akcji i piosenek (tylko dlaczego nie wszystkie zostały przetłumaczone w wersji dubbingowanej?). Dla dorosłych żarty na temat Unii Europejskiej, gułagów i występy kanonicznych bad guyów kina (wśród nich Ray Liotta i Danny Trejo). Dla kinomanów kosmiczne ilości występów cameo (aż trudno wyliczać, ale Christoph Waltz tańczący walca zasługuje na osobną wzmiankę). Dla miłośników rozrywki telewizyjnej Ricky Gervais i Tina Fey. Dla podróżników widoki Berlina, Madrytu, Dublina i Londynu. Fabułą nie ma oczywiście głębszego sensu, ale odnotujmy, że takowa jest. W sumie: zabawnie i absurdalnie. Gabriel Krawczyk Niko jest prawie trzydziestoletnim amatorem kawy i… darmozjadem. Nie ma też celów na najbliższą przyszłość, żyje z dnia na dzień, dopóki nie okazuje się, że jego konto bankowe jest puste. Tę właśnie pełną pechowych niespodzianek dobę przeżywamy razem z Niko. Wędrujemy z nim po czarno-białym Berlinie, niczym trzy i pół dekady temu spacerowaliśmy z Woodym Allenem po „Manhattanie”. Wrażenie celebracji niemieckiej stolicy i hołdowania klasykowi Allena wzmaga nie tylko oszczędna kolorystyka, ale i stale obecny w tle jazz. Tutaj jednak humor jest innego rodzaju: także wywołuje nieokiełznany śmiech, lecz to nie Allenowska literackość dyktuje warunki twórcom, a proza życia młodego biernego człowieka, nie myślącego o przyszłości, nie widzącego dla siebie sensownych perspektyw. Naturalność wpisana jest w „Oh, Boy!” tak mocno, że śmiejemy się z niepowodzeń Niko, w myślach krytykujemy jego życiowe błędy, lecz równocześnie współczujemy mu. Emocji tu pod dostatkiem. Wielka w tym zasługa odtwórcy głównej roli. Sugestywny do granic możliwości i oszczędny w grze Tom Schilling ledwie spojrzeniem wywołuje u nas salwy śmiechu, a uniesieniem brwi wyraża sceptycyzm wymowniejszy niż tysiąc słów. „Oh, Boy!” nie jest krytycznym portretem pokolenia biernych buntowników (wbrew pozorom nie ma w tym wyrażeniu sprzeczności). To portret tych, którzy nie znaleźli dla siebie miejsca, albo raczej jakoś zostali odrzuceni; niczym nowa generacja buddystów nie oczekują jednak pomyślnego finału, nie okazują przy tym rozpaczy, a subtelnie chcieliby chwytać dzień wtedy, gdy inni mogliby stracić nadzieję. Grzegorz Fortuna Debiutująca w pełnym metrażu australijska reżyserka Jennifer Kent wie, że w dobrym horrorze liczy się nie tylko to, co widać na ekranie, ale przede wszystkim to, co schować można pod płaszczykiem utkanym z – pozornie niewykraczającej poza ramy gatunku – fabuły. Jej „Babadook”, opowiadający o matce i jej kilkuletnim synku, którzy muszą stawić czoła tytułowemu potworowi, całą swoją siłę czerpie z niejednoznaczności – nigdy nie dowiadujemy się, czy Babadook rzeczywiście istnieje, czy jest tylko szponiastą, odzianą w czarny płaszcz i kapelusz metaforą rodzinnych traum. Kent wygrywa tę niepewność doskonale: zapełnia swój film najbardziej ogranymi pomysłami, jakie tylko przyjdą Wam do głowy (niezidentyfikowane stuki, odbicia w lustrze, karaluchy wypełzające ze ściany), ale cały czas podrzuca tropy, które podpowiadają widzowi, że chodzić może o coś zupełnie innego. Finał tej opowieści jest zaskakujący i wspaniały zarazem, ale nie tylko znakomicie ułożona fabuła świadczy o talencie reżyserki. Kent umiejętnie wykorzystuje też inspiracje (niemiecki ekspresjonizm, twórczość Romana Polańskiego) i fizjonomie swoich głównych bohaterów – zmęczonej Essie Davis oraz upiornego i uroczego zarazem Noaha Wisemana. „Babadook” ma też polski akcent: autorem zdjęć do filmu jest Radosław Ładczuk, znany z „Sali samobójców” i „Jesteś bogiem”. Piotr Dobry „Wolny strzelec” Dana Gilroya przynosi nam gorzką satyrę na media, na kapitalizm, na Amerykę, na mechanizmy świata, w którym wszyscy funkcjonujemy. (Anty)bohater Jake’a Gyllenhaala z pewnością trafi do kanonu ekranowych socjopatów (aktor ma 33 lata, czyli dokładnie tyle, ile miał De Niro, gdy odgrywał Travisa Bickle’a w „Taksówkarzu” – i też jest u szczytu formy). Imponuje również koncertowy drugi plan, na czele z wyciągniętą z artystycznego niebytu Rene Russo, której postać nieprzypadkowo przypomina Dianę Christensen graną przez Faye Dunaway w „Sieci” Lumeta. Z kolei niezwykle sugestywny klimat nocnego L.A. w obiektywie Roberta Elswita przywodzi na myśl „Drive” N.W. Refna i „Zakładnika” Michaela Manna. Obrazu dopełnia świetnie budująca napięcie, pulsująca elektronika; James Newton Howard nie nagrał tak dobrej ścieżki dźwiękowej od czasu „Osady” Shyamalana. Konrad Wągrowski Film zbiera świetne recenzje i świetne opinie widzów, ale chyba jednak większe wrażenie robi na mniej obytych z pomysłami science fiction. Bo przecież nie ma tu nic specjalnie nowatorskiego – na bazie zaczerpniętego z książkowego pierwowzoru pomysłu mamy w filmie połączenie inwazji obcych z pętlą czasową – a każdy ten element z osobna jest bardzo klasyczny. Na szczęście wszystkie klisze nieźle są tu wykorzystane, zwłaszcza kwestia czasowej pętli i wszystkie wynikające z niej konsekwencje – te logiczne (z drobiazgami do śledzenia dla fanów) aż po komediowe, w stylu „Dnia świstaka”, wynikające z powtarzalności tych samych zdarzeń (z czego zdaje sobie sprawę tylko jedna osoba). Gorzej wypada wątek inwazji – Obcym daleko do mrocznych, oryginalnych wizji Gigera, czy kogokolwiek z pomysłem – ma się wrażenie, że oglądamy znów robale z „Żołnierzy kosmosu”. Film, choć jest bardzo dobrą rozrywką, w niezłym tempie nie ma też, dobrze wypada też efektowny desant w stylu „Szeregowca Ryana”. O dziwo, sprawdza się Tom Cruise i dobrze wygląda jego ewolucja, bardzo efektownie wypada też Emily Blunt w roli Cameronowskiej twardej żołnierki. Całość oceny obniża jednak słabsza końcówka, z doklejonym na siłę, niezbyt sensownym happy endem. W sumie jednak naprawdę niezła rozrywka, no i dobry film SF, który nie jest remake′iem czy sequelem. Czytaj pełną recenzję Ewy Drab. ![]()
Wyszukaj / Kup 41. Nieznajomy nad jeziorem (2013, reż. Alain Guiraudie) Jarosław Robak Film Alaina Guiraudiego to niezwykle udany przykład połączenia estetyki i tematyki arthouse’u z kinem gatunków. Opowieść o naturze pożądania graniczącego z obsesją, francuski reżyser prowadzi w rytm to thrillera, to obyczajowej satyry, to komedii romantycznej. „Nieznajomy nad jeziorem” zaczyna się sielankowo: malownicze jezioro, plaża, niewielki lasek, w którym bez niepotrzebnych świadków skonsumować można świeżą zażyłość – to wymarzone warunki dla gejowskiego, wakacyjnego cruisingu. Guiraudie nie szczędzi widzowi naturalistycznej erotyki, przy której nawet „Nimfomanka” von Triera może wydać się pruderyjna – trzeba jednak oddać francuskiemu reżyserowi, że seks filmuje ze smakiem, dosłownie, lecz nie wulgarnie (w dodatku ani myśli moralizować albo potępiać mężczyzn, którzy nie szukają miłości, ale urlopowej przygody – niewiele jest filmów podobnie empatycznych w podejściu do seksualności). W tym idyllicznym, nakreślonym subtelnie – ale nie bez kpiarskich tonów (wszak głównemu bohaterowi wpada w oko macho z owłosioną klatą i wąsami Toma Sellecka) – świecie, dochodzi do zbrodni. I od tego momentu „Nieznajomy nad jeziorem” robi się jeszcze ciekawszy: atmosfera gęstnieje, komizm (kapitalny wątek inspektora policji!) przeplata się z grozą i suspensem, a bohaterowie – zamiast uciekać gdzie pieprz rośnie – tylko wikłają się w coraz bardziej niebezpieczne związki. Prowadzi to do niesamowitego, dwuznacznego i chwytającego za gardło finału, w którym Eros i Tanatos podają sobie ręce. |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Drogi potencjalny twórco, pamiętaj, żeby na filmowy plan nie zapraszać zbyt krzepkich aktorów. W końcu scenografia przyda się jeszcze w kontynuacjach, a budżet rzadko kiedy jest z gumy.
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów science fiction XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Spaghetti-superbohaterstwo
— Sebastian Chosiński
Krótko o filmach: Kieślowszczyzna w pelerynce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zaufaj indonezyjskiej smoczycy
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Artystką być
— Adam Lewandowski
Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Z Sachalinu do Kapsztadu
— Sebastian Chosiński
Krótko o filmach: Zabawa z żywymi trupami
— Marcin Mroziuk
Kryminalny egzystencjalizm
— Konrad Wągrowski
Koniec podróży
— Kamil Witek
Freddie i jego koty
— Sebastian Chosiński
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Nie używacie oryginalnych tytułów a fatalne tłumaczenia. Nie rozumiem. Te filmy pewnie z lektorem ogladaliscie. Kaleką ta wasza esencja. Recenzje ehh.