
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(2015, reż. John Maclean)
50 najlepszych filmów 2015 rokuJak co roku, prezentujemy nasz redakcyjny wybór najlepszych filmów roku. Oto pięćdziesiątka obrazów, wybranych z tych, które miały w Polsce w 2015 roku oficjalną dystrybucję kinową.
Esensja50 najlepszych filmów 2015 rokuJak co roku, prezentujemy nasz redakcyjny wybór najlepszych filmów roku. Oto pięćdziesiątka obrazów, wybranych z tych, które miały w Polsce w 2015 roku oficjalną dystrybucję kinową. Śmierć westernu jako gatunku filmowego wieszczono już parokrotnie. A jednak wciąż powstają kolejne obrazy, których akcja rozgrywa się na Dzikim Zachodzie. Ostatnim odkryciem jest – ogłoszony na tegorocznym Sundance najlepszym dziełem zagranicznym – „Slow West” Johna Macleana. „Slow West” to nade wszystko gawęda o wielkiej miłości, na której drodze stanęły klasowe uprzedzenia i fatalny zbieg okoliczności. Maclean świetnie rozegrał kilka elementów, nade wszystko zaś różnice mentalne pomiędzy bohaterami, które są źródłem wielu zabawnych sytuacji. Poza tym bardzo zręcznie wplótł w fabułę wiele nawiązań do westernowej klasyki – tej sprzed lat (vide filmy z Johnem Wayne’em i Clintem Eastwoodem), jak i dużo nowszej („Truposz” Jima Jarmuscha czy „Prawdziwe męstwo” braci Coenów). Nie zapomniał chyba o żadnym istotnym wyznaczniku gatunku: są i wyzwoleni Murzyni, i Indianie, na których polują zdemoralizowani eksżołnierze, i bezwzględni łowcy nagród, i imigranci szukający – najczęściej bezskutecznie – nadziei na lepsze życie. W tym wszystkim umieszczona zaś zostaje niezwykła para – pochodzący ze szlacheckiego szkockiego rodu Jay i stary rewolwerowiec Silas – przemierzająca lasy i pustkowia w poszukiwaniu mirażu normalności. Wielbiciele historii z Dzikiego Zachodu będą na pewno usatysfakcjonowani z jeszcze jednego powodu – finałowej, krwawej rozpierduchy. W 2013 roku reżyserka Laura Poitras zaczęła otrzymywać zaszyfrowane maile od zupełnie obcego człowieka twierdzącego, że dysponuje tajnymi informacjami na temat nielegalnych metod inwigilacji stosowanych przez rząd Stanów Zjednoczonych. Wraz z reporterem Glennem Greenwaldem poleciała więc do Hong Kongu, gdzie miało dojść do pierwszego spotkania z tajemniczym Citizen Four. Reszta, jak mówią, stanowi już część współczesnej historii. „CitizenFour” to nie popis filmowca, tylko sprawozdanie z kilku dni poprzedzających moment, kiedy świat dowiedział się o metodach stosowanych przez NSA i reakcji mediów na te rewelacje. Z pewnością trafia w potrzebę przyjrzenia się z bliska kulisom ważnego wydarzenia, ale nominację do Oscara zawdzięcza raczej tematowi, a nie sprawności Poitras. Nie angażuje emocjonalnie i nic dziwnego, że w napisach końcowych podziękowania przypadają nie ludziom, ale… oprogramowaniu. Jeśli Oliver Stone rzeczywiście spełni swoją groźbę i w maju zacznie pracę nad fabularnym filmem poświęconym Snowdenowi z Josephem Gordonem-Levittem w roli głównej, będzie miał stosunkowo proste zadanie. Dzięki dokumentowi Poitras nie trzeba już dopowiadać sobie tego, co działo się za zamkniętymi drzwiami Mira Hotel – już to wiemy. Plakat i zwiastun promujące pełnometrażowy debiut Agnieszki Smoczyńskiej są bardzo mylące – jeśli spodziewacie się radosnego, wyzutego z ironii i dwuznaczności „lekkiego” kina (jak choćby „Disco polo” Macieja Bochniaka), z seansu możecie wyjść zawiedzeni. Po „Córkach dancingu” nie należy również oczekiwać klasycznej narracji: scenariusz jest tu pretekstowy, gatunkowe formy (horror, musical, melodramat i komedia) swobodnie zmieszane, estetyka filmu rozpięta między onirycznością, turpizmem a przaśnością peerelowskiego klubu. Ten „miks” różnych poetyk oraz mniej lub bardziej odjechanych pomysłów okazuje się jednak bardzo zmysłowy, a przy jego pomocy reżyserce udaje się opowiedzieć współczesną baśń (tyle że taką dla dorosłych), w której syreny wprawdzie są piękne i uwodzą głosem, ale jednocześnie śmierdzą rybą, w ogonie mają waginy, a w naturze żądzę krwi. Niewiele tu z Disnejowskiej Arielki (niestety, próżno też szukać księcia Eryka). Również feministyczna perspektywa filmu, w którym kobieta, z jej ambicjami i pożądaniem zostaje postawiona w kontrze wobec patriarchalnej kultury, sprawia, że „Córki dancingu” wyróżniają się na tle polskiego kina. Obraz Smoczyńskiej traktuje o radykalnej obcości, która – aby wpasować się do przewidywalnego świata o tradycyjnych regułach – musi zostać „przycięta” (i to dosłownie, jak w jednej z najlepszych scen). A i to może nie wystarczyć. W spojrzeniach nie-syrenich bohaterek, na czele z wspaniałą Kingą Preis w roli gwiazdy zespołu Figi i Daktyle, ale też w ukradkowych pocałunkach pary homoseksualistów, kryje się jednak tęsknota za tym, by pozmieniać raczej te reguły. ![]()
Wyszukaj / Kup 47. Stare grzechy mają długie cienie (2014, reż. Alberto Rodríguez) Hiszpański kryminał, który spodobać się powinien zwłaszcza fanom pierwszego sezonu „Detektywa” – film Alberto Rodrigueza zdaje się pożyczać z amerykańskiego serialu pojedyncze ujęcia, posępny nastrój oraz duet policjantów z przeszłością próbujących rozwiązać tajemnicę makabrycznych morderstw na prowincji (na szczęście nie zapożycza pseudofilozoficznego bełkotu Rusta Cohle’a). Ciężki klimat, który udaje się wygenerować w filmie właściwie pozbawionym humoru, służy jednak reżyserowi do czegoś więcej niż gatunkowego ćwiczenia – akcja „Starych grzechów…” dzieje się w 1980 roku, czasie wprawdzie już po śmierci generała Franco, ale wciąż naznaczonym pamięcią o dyktaturze (rok później dojdzie zresztą do nieudanej próby zamachu stanu) – z demokracją i wolnością będącymi raczej teoretycznymi konstruktami niż codzienną praktyką. Rodriguezowi świetnie udaje się oddać moralne i polityczne zawieszenie, które rzutuje na postępowanie członków małej społeczności: nieufnych, zlęknionych, idących na zgniłe kompromisy, wierzących bardziej w siłę lokalnych układów niż w to, że w to, że wreszcie nastały rządy prawa. „Stare grzechy, długie cienie” to sprawnie opowiedziany thriller, unikający łatwych odpowiedzi, znakomicie wygrywający historyczny kontekst i psychologiczne dwuznaczności. Oceniając – jak wszystko na to wskazuje – ostatni już film z Danielem Craigiem w roli 007, trzeba zadać sobie pytanie, jakiego Bonda wypadałoby oczekiwać – po trzech stosunkowo realistycznych odsłonach serii i bezpośrednio po na poły kanonicznie figlarnym, na poły zaś egzystencjalnym „Skyfall”, w którym agent Jej Królewskiej Mości okiełznywał demony przeszłości. Trudno jednoznacznie powiedzieć, na której szali plasuje się „Spectre”. Bez wątpienia mamy do czynienia z sensacją najwyższej realizatorskiej próby, zjawiskową w sensie rozrywkowym i myślowo aktualną (inwigilujący Wielki Brat patrzy, lecz my sami nie wiemy, gdzie się ukrywa). Z drugiej strony, pełen uproszczeń i kliszy scenariusz w całokształcie zaskoczyć ani olśnić nie potrafi. Paradoksalnie, w tym cały jego urok. Największy bowiem urok „Spectre” polega na tym, że umiejętnie pogrywa sobie z widzami, bawi się z nimi na wszelkich możliwych poziomach. Dlatego właśnie najbardziej trafiona w przypadku „Spectre” wydaje się fanowska strategia odbiorcza. Kompilacja znanych klocków i przekładanie ich w nowe miejsca daje szerokie pole do popisu dla zmyślniejszych widzów. Cytatów jest tu w bród. Postacie i ich charaktery, stroje i charakteryzacje, rekwizyty, środki transportu (a nawet nieprzypadkowe choreografie kaskaderów), miejsca i szerokości geograficzne, motywy muzyczne i relacje między poszczególnymi bohaterami – wszystko tu iskrzy miłością do poprzednich części, wszystko tu składa się na zachwycający wciąż młodzieńczą energią hołd domykający tetralogię z Craigiem. Odejść z taką klasą – marzenie. Nowy film Paolo Sorrentino mógłby się nazywać „Wielkie piękno 2” – mamy tu bowiem to samo co w poprzednim obrazie Włocha połączenie wzniosłości i kiczu, ironii i czułości, luksus filmowany przez łagodnie płynącą kamerę. Reżyser znów zestawia refleksję nad stanem kultury z opowieścią o mężczyźnie, któremu na tamten świat bliżej już niż dalej; banał konsumpcji z tematami ostatecznymi, porządki pop i sacrum (na tyle, na ile rolę tego drugiego spełniać może sztuka). Wychodzi z tego film trochę wtórny, ale ujmujący. Intrygujący, choć nierówny. Sorrentino bierze motywy przerabiane już wielokrotnie wcześniej – i nawet jeśli nie mówi na ich temat nic nowego (a nie mówi), to przynajmniej nieźle udaje, wydobywając z nich liryzm, owo „wielkie piękno”. Częściej niż poprzednio pudłuje, niewiele pozostawia wyobraźni widza, trochę też zbyt łatwo uwodzi patentami z poprzedniego filmu – a, mimo to, trudno na „Młodość” się gniewać. Świetni są tu aktorzy: Michael Caine, Harvey Keitel i Rachel Weisz potrafią obronić truizmy i klisze, które przeznaczono im w scenariuszu. Zresztą, na samego Sorrentino też bym przesadnie nie narzekał – na każdą banalną metaforę (np. widok przez lunetę obrazujący młodość i starość) przypada tu kilka niezłych żartów, małych twistów i mnóstwo serdeczności, jaką twórca darzy swoich bohaterów. Wzruszająca opowieść o niezwykłej przyjaźni, przezabawna komedia, ale przede wszystkim wielka pochwała społecznikostwa i solidarności. Bohaterowie filmu Matthew Warchusa nie dali sobie wmówić, że nie istnieje coś takiego jak społeczeństwo, a egoizm i troska tylko o własne dobro to cnota. A co w tym wszystkim najpiękniejsze – ich historia nie jest czczą fantazją scenarzysty, ale składa się z faktów trochę tylko podkoloryzowanych na potrzeby kina: w połowie lat osiemdziesiątych naprawdę znalazła się grupa zapaleńców z Londynu, którzy uznali, że walka z dyskryminacją LGBT nie ma sensu, jeśli przymknie się oczy na krzywdę klasy robotniczej – po czym wspomogła duchem i groszem (i tańcem!) strajkujących górników. O ile opowiedzenie o grupie Lesbijki i Geje Wspierają Górników nie było trudne – w końcu każdy z jej członków jest na swój sposób barwnym odmieńcem – o tyle szczególne uznanie należy się twórcom za portret walijskich proletariuszy, którzy dostają na ekranie wystarczająco dużo miejsca, by nie służyć jedynie za dramaturgiczny pretekst lub etnograficzną ciekawostkę (a rewelacyjna Jessica Gunning w roli bystrej, energicznej żony górnika to dusza nie tylko filmowego strajku, ale i całej fabuły). Są wprawdzie w „Dumnych i wściekłych” schematy i klisze – łatwo się domyślić, że początkowa nieufność zostanie przełamana; że ktoś pogodzi się z rodziną, a ktoś inny „niespodziewanie” okaże się homoseksualistą – talent aktorów, humor i energia produkcji sprawiają jednak, że wszystkie te zgrane motywy wypadają świeżo i poruszająco. „Selma” Avy DuVernay to film skrojony pod Oscary: mamy tu wielką historyczną postać, ważki – i wciąż aktualny – temat dyskryminacji rasowej w Stanach Zjednoczonych, solidne rzemiosło i świetne role (rozdając nominacje Akademia niesłusznie pominęła nie tylko Davida Oyelowo odtwarzającego Martina Luthera Kinga, ale też fantastyczną Carmen Ejogo, która odgrywa jego żonę). Film jest czymś więcej niż laurką dla bohatera: warto zauważyć, że reżyserka podjęła się karkołomnego zadania połączenia w „Selmie” portretu intymnego pastora Kinga i opowieści o konkretnych wydarzeniach – marszach aktywistów walczących o zniesienie dyskryminacji rasowej w prawie do głosowania, a także wpisania całości w szerszy kontekst społeczno-polityczny. I choć zapewne o rodzinnych dramatach w domu państwa Kingów dałoby się powiedzieć więcej, a główny bohater mógłby mieć nieco mniej cech współczesnego świętego, Avie DuVernay udało się stworzyć film poruszający i daleki od poprawnej czytanki, zwłaszcza, gdy pokazuje złożony, niejednolity obraz samego ruchu praw obywatelskich, w którym postawy umiarkowane ścierają się z radykalnymi (i – co reżyserka znakomicie zauważa, prowadząc wątek Malcolma X – oba te stanowiska są sobie nawzajem potrzebne). „Selma” to świetny film, który przekonuje, że społeczeństwo nie robi się bardziej tolerancyjne i liberalne z natury – ale czasem trzeba mu w tym pomóc krzykiem, protestem i politycznym działaniem. Gdzieś we wschodniej Afryce – dopiero z napisów końcowych dowiadujemy się, że poruszany w filmie problem dotyczy głównie Tanzanii – dzieje się zło: albinosi mordowani są dla organów, których rzekome szczególne właściwości mają przynosić zdrowie i powodzenie w biznesie. By uchronić Aliasa (naturszczyk Hamisi Bazili) przed bezwzględnością szamańskiego rynku, matka wysyła go do mieszkającego w mieście wuja. Szybko okazuje się, że nowe miejsce wcale nie należy do bezpieczniejszych, a prawa ulicy dyktowane są przez okrutne podziemie. Łatwo byłoby przyciąć taką fabułę do ram thrillera – i dla pełnej przejrzystości dorzucić jeszcze kilka humanistycznych mądrości o potrzebie porozumienia i akceptacji. Izraelski reżyser Noaz Deshe wybiera jednak inną strategię: „Biały cień” to film poetycki, duszny, dygresyjny, wydobywający brud i brutalność świata i łączący je z elementami wizyjnymi. Kamera z ręki i często stosowana tu pierwszoosobowa perspektywa sugestywnie oddają panikę, poczucie zagrożenia i samotność. Wzbudzając w ten sposób empatię z bohaterem, reżyser nie próbuje jednak znieść wrażenia kulturowego dystansu i obcości. Kiedy ogląda się takie filmy, jak „Taxi – Teheran” Jafara Panahiego, polski widz zdaje sobie sprawę, jak idealne warunki pracy stwarzała swoim antysystemowym reżyserom Polska Rzeczpospolita Ludowa. Nikt nie pakował do więzień Andrzeja Wajdy czy Agnieszki Holland, nie zabraniał im wykonywania zawodu, kontaktowania się z zagranicznymi mediami. Nikt nie zamykał im drogi do wyjazdu na Zachód. W porównaniu z tym, co spotyka w Iranie chociażby Jafara Panahiego (autora „Białego balonika”, „Lustra”, „Kręgu” i „Na spalonym”), nasi twórcy „kina moralnego niepokoju” byli wręcz hołubieni przez władze, które ładowały niekiedy spore pieniądze w produkcje, jakimi później mogły pochwalić się na międzynarodowych festiwalach. I to jest w zasadzie jedyny element wspólny – Panahi też przecież odnosi sukcesy za granicami. Tyle że jego obrazy muszą być tam przemycane, a on sam w każdej chwili za igranie na nosie przywódcom Islamskiej Republiki Iranu może wylądować w więzieniu. Inne kary raczej nie wchodzą w rachubę, bo… zakaz kręcenia filmów już mu zasądzono. Panahi przedstawia absurdalną rzeczywistość, ale robi to mimo wszystko z przymrużeniem oka, dużą dozą ironii, która po raz kolejny okazuje się świetną bronią w walce z autorytarnym reżimem. Jeśli ktoś uważał, że przyznany „Taxi – Teheran” w tym roku w Berlinie Złoty Niedźwiedź był jedynie demonstracją polityczną jurorów, należy go wyprowadzić z błędu – to także świetny film niepolityczny, obyczajowy. |
Ciekawe czy ktokolwiek w Esensji zdaje sobie sprawę co oznaczałoby nakręcenie filmu w jednym ujęciu.
Z racji wieku pamiętam jak twierdzono, że Harold Lloyd naprawdę wisiał na wskazówkach zegara. Na wysokości. Bez asekuracji.
Historia uczy nas tylko jednego. Tego, że historia nikogo niczego nie nauczyła.
@Bajaos
Dla mnie 'Mad Max' nie broni się nawet jako czysty film rozrywkowy/akcji. Dlaczego? Prosta sprawa - brak zmiany tempa akcji, brak fabuły i niesamowita powtarzalność akcji (trep z pompką, czy trep z piłą mechaniczną stojący na aucie to dla mnie ciągle to samo)
Przykład dobrego kina akcji? Choćby zeszłoroczni 'Strażnicy Galaktyki'
Nie odmawiam oczywiście nikomu prawa lubić Mad Max :)
Efektowne to, dobrze nakręcone, brudne, klimatyczne etc (tyle że imo - nudne :) )
Przyznam się szczerzę - nie rozumiem zbytnio dodatkowych atutów filmu w postaci - nakręcony w 1 ujęciu. A co mnie to obchodzi?
Może ktoś kiedyś nakręci wszystko w 1 ujęciu, stojąc na 1 nodze i żonglując 5 bananami?
Harry Carmichael, który naprawdę nazywał się Leopold Horace Ognall, nie miał w Polsce Ludowej takiego szczęścia, jak inni klasyczni twórcy brytyjskiej powieści detektywistycznej. Nie tłumaczono jego powieści – a byłoby z czego wybierać! – choć jedna z nich stała się kanwą przedstawienia zaprezentowanego w ramach Teatru Sensacji „Kobra”. Spektakl nosił tytuł „Czy pan nie rozumie? To pomyłka!”.
więcej »O ileż prościej by było, gdyby zamiast wyciągać z ziemi jakieś skraweczki i okruszki – po prostu znajdować ładne, pełne pozostałości z dawnych epok…
więcej »Powoli zbliżają się wakacje – co ciekawego warto spakować do waszych pleckaów i walizek?
więcej »Marzenie archeologa
— Jarosław Loretz
Indianie też nie mieli się czego wstydzić
— Jarosław Loretz
Życie miejskie dla ubogich
— Jarosław Loretz
Drama na trzy ręce
— Jarosław Loretz
Nie, nie, wejście od frontu odpada
— Jarosław Loretz
Technika zgniłego Zachodu
— Jarosław Loretz
Tam, gdzie nikt nie patrzy
— Jarosław Loretz
Czy Herkules była kobietą?
— Jarosław Loretz
Prosimy nie regulować monitora
— Jarosław Loretz
Patyki eliminacji
— Jarosław Loretz
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Birdman
— Marcin Knyszyński
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów science fiction XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Esensja ogląda: Marzec 2018 (1)
— Piotr Dobry, Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Esensja ogląda: Luty 2018 (2)
— Jarosław Loretz, Anna Nieznaj, Agnieszka ‘Achika’ Szady
10 Najlepszych płyt koncertowych 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Największe rozczarowania muzyczne 2015 roku
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Przemysław Pietruszewski
Najlepsze książki 2015 roku
— Esensja
50 najlepszych płyt 2015 roku
— Esensja
Przybij piątkę – filmowe wyróżnienia roku 2015
— Esensja
40 książek z 2015 roku, które warto znać
— Esensja
Porażki i sukcesy 2015
— Piotr Dobry, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Najlepsze komiksy 2015 roku
— Esensja
Rejs
— Konrad Wągrowski
Kroniki młodego Stevena Spielberga
— Konrad Wągrowski
Krótko o filmach: Thor to imię czy stanowisko?
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 8. Wysoka cena przetrwania
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 7. Sojusze ponad podziałami
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 6. Przeszłość jest kluczem do przyszłości
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 5. Jak trwoga, to do Sola
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 4. Wiara, logika i miłość
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 3. Matka najlepiej zna swoje dzieci
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 2. Sprawiedliwość czy przebaczenie
— Marcin Mroziuk
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Brakowało dystrybucji kinowej.