Dlaczego szkoda, że Thor nie jest głupkiem, dlaczego od filmu nie wymagamy logiki, jak przygotować ranking wskrzeszeń i kto właściwie jest bardziej seksowny: Thor czy Loki. Tymi i innymi problemami podobnej wagi zajmujemy się dziś, dyskutując o „Thor: Raganarok”.
Dlaczego szkoda, że Thor nie jest głupkiem, dlaczego od filmu nie wymagamy logiki, jak przygotować ranking wskrzeszeń i kto właściwie jest bardziej seksowny: Thor czy Loki. Tymi i innymi problemami podobnej wagi zajmujemy się dziś, dyskutując o „Thor: Raganarok”.
Powinniście się już przyzwyczaić, że zawsze spojlujemy.
Taika Waititi
‹Thor: Ragnarok›
WASZ EKSTRAKT: 80,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Thor: Ragnarok |
Dystrybutor | Disney |
Data premiery | 25 października 2017 |
Reżyseria | Taika Waititi |
Zdjęcia | Javier Aguirresarobe |
Scenariusz | Eric Pearson |
Obsada | Tom Hiddleston, Benedict Cumberbatch, Idris Elba, Cate Blanchett, Chris Hemsworth, Jaimie Alexander, Karl Urban, Anthony Hopkins |
Muzyka | Mark Mothersbaugh |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Thor, Marvel Cinematic Universe |
Gatunek | akcja, fantasy, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Ciężko mówić o porażkach w przypadku filmów, które zarabiają średnio po pół miliarda dolarów, ale trzeba przyznać, że całego Marvel Cinematic Universe obrazy z Thorem w roli głównej wypadały najsłabiej zarówno w ocenie widzów, jak i krytyków. Przegrywały z „Iron Manami”, przegrywały z „Kapitanami Amerykami”, ze „Strażnikami Galaktyki”, przegrywały oczywiście z „Avengersami”, lepiej oceniane były też na razie pojedyncze „Ant-Man” czy „Doktor Strange”. Z czego to może wynikać? Za bardzo wchodzi w klimaty fantasy w porównaniu do innych filmów superbohaterskich? Mitologia nordycka dla widzów zbyt odległa? Za mało akcji na Ziemi, za dużo w Asgardzie?
Piotr Dobry: Thor rzeczywiście był do pewnego czasu najbardziej „oderwanym od rzeczywistości” bohaterem MCU, ale przecież późniejszy olbrzymi sukces „Strażników Galaktyki” i ciepłe przyjęcie „Doktora Strange′a” pokazały, że fanom wcale nie przeszkadza klimaty fantasy, mityczność, mistycyzm, inne wymiary i różne kosmiczne atrakcje. Problemu upatrywałbym tu raczej w czymś, co nazwałbym „casusem Supermana” – gromowładny i niezwyciężony Thor o wyglądzie muskularnego modela, pozbawiony ciemnej strony mocy, jest postacią zbyt patetyczną, przewidywalną i jednowymiarową, by móc jakoś wyjątkowo pasjonować się jej losami.
KW: No, zauważyć należy, że w pierwszej półgodzinie pierwszego „Thora” bohater jest inny – zapalczywy, nierozsądny, sprawiający też wrażenie niezbyt lotnego. Ale postanowiono najwyraźniej nie trzymać się tej koncepcji i szybko Thora ucywilizować. Być może ze szkodą dla postaci.
PD: Na pewno ze szkodą. W pierwszej części to jego nieucywilizowanie trochę jeszcze działało o tyle, że twórcy z pewnością mieli świadomość, jak płaskiego bohatera dostali i próbowali częściowo ratować „blond-młota” humorem, brnąc w dowcip sytuacyjny o zderzeniu światów rodem z „Krokodyla Dundee”. Ale moim zdaniem komizm drzemiący w postaci Thora w pełni wykorzystał dopiero Taika Waititi.
KW:O tym pogadamy za chwilę, na razie pozostańmy przy tej mitologii. Jak wiadomo, Stan Lee potrzebował bohatera, który mógłby stawić czoło Hulkowi i wymyślił, że wprowadzi boga. Mity greckie i rzymskie uznał za zbyt oklepane i sięgnął do nordyckich – tak narodził się komiksowy Thor. Neil Gaiman we wstępie do swojej nowelizacji owej mitologii napisał, że gdyby z mitów greckich pozostało tyle co z nordyckich, to znalibyśmy dziś jedynie Heraklesa i Tezeusza. A to znaczy, że opierając się na postaciach Odyna, Thora, Lokiego, Sif, Heimdalla, można sobie pozwolić na dużą dozę swobody w kreowaniu ich świata. Ale czy to wszystko się trzyma kupy? Czy ten obcoplanetarny Asgard, w którym raz toczy się wojny na koniach z mieczami w rękach, a raz strzela się z karabinów laserowych na pokładach statków kosmicznych, nie jest za bardzo odjechany nawet jak na kino superbohaterskie? No a jeśli chodzi o mitologię – czy komiksy i filmy bardziej ją popularyzują, czy może właśnie tworzą swoją wersję, która przysłoni oryginał? Wszak sam Gaiman wspominał, że pierwszy raz zetknął się z Thorem za pośrednictwem komiksu.
PD: Mitologia nordycka z pewnością jest na fali i to nie tylko za sprawą komiksów i filmów o Thorze, bo przecież wydatnie z niej czerpią takie hity serialowe, jak „Gra o tron” czy „Wikingowie”. A nie dalej jak wczoraj znajomy chwalił mi się na fejsie zakupem wspomnianej „Mitologii nordyckiej” Gaimana.
KW: No, ja po filmie przeczytałem całość książki Gaimana za jednym podejściem. Leżała kilkanaście dni w domu, ale to film był główną inspiracją, by w kolejce oczekujących lektur wspięła się na samą górę. Co nie znaczy, że wcześniej po mitologię nordycką nie sięgałem – fascynacja zaczęła się po lekturze znakomitego opowiadania Davida Brina „Thor spotyka Kapitana Amerykę” (wbrew tytułowi tekst nie ma kompletnie nic wspólnego z Marvelem, to kapitalna historia alternatywna). Ale wcale nie było łatwo znaleźć w Polsce zajmujących i przystępnych opracowań, chociażby na miarę mitów greckich według Markowskiej czy Parandowskiego. W jakiś sposób Gaiman wypełnia tę lukę, a popularność „Thora” może zwiększyć zainteresowanie książką.
PD: No właśnie, bo kto w naszym kręgu kulturowym miał tak naprawdę okazję dobrze poznać mitologię nordycką? Z popularnością mitów greckich nie może się to nijak równać. Tak czy inaczej, Marvel ani nie próbuje konkurować z kanonem, ani nie udaje, że darzy go jakąś szczególną estymą – po prostu bierze z niego, co mu pasuje, podobnie jak DC czerpie z mitu o Amazonkach przy okazji „Wonder Woman”. W obu przypadkach jest to mocno umowne – zarówno Temiskira, jak i Asgard, to nie tyle starożytne krainy, ile fantastyczne inne wymiary, gdzie współcześni mogą się dostać przez magiczne portale – i zbyt dociekliwi, twardo-racjonalni odbiorcy mogą tu mieć faktycznie pewien problem.
KW: Mam wrażenie, że jest to właściwe dla amerykańskiej popkultury upraszczanie pierwowzorów do produktów łatwostrawnych, nieskomplikowanych, przystępnych dla szerokiej publiczności. Wydaje mi się, że kiedyś bardziej się na to zżymaliśmy, teraz patrzymy z pobłażliwością. Mnie tylko czasem szkoda, gdy to podejście eliminuje bardzo ciekawe wątki oryginałów, które mogłyby być doskonale wygrywane w interpretacjach – jak choćby tytułowy Ragnarok.
PD: Albo geneza Amazonek, ich relacje z bogami z jednej strony, a z ludźmi z drugiej – wszystko to zostało jedynie bardzo pobieżnie zarysowane w animowanym prologu „Wonder Woman” przygotowanym przez Platige Image.
KW: Wróćmy więc do najnowszego filmu. Trzecia faza Marvel Cinematic Universe staje się coraz bardziej komediowa. Już „Spider-Man” był wesoły, ale „Thor: Ragnarok” to już zupełny komediowy odjazd – humor dialogowy, humor sytuacyjny różnej jakości (Walkiria spada ze trapu, Banner nie przemienia się w Hulka i przywala mocno o Bifrost), ale przede wszystkim samo naśmiewanie się z konwencji superbohaterskiej – czy w ogóle to jest jeszcze kino marvelowskie, czy już jego parodia?
PD: Why not both? Jest jak mówisz, bo przecież nie tylko „Spider-Man”, lecz i obie części „Strażników Galaktyki”, i „Ant-Man” były mocno komediowe. Ale wciąż były filmami superbohaterskimi z elementami komedii, nie „komediami superbohaterskimi”, a „Ragnarok” z pewnością możemy już nazwać komedią pełną gębą. To w największej mierze zasługa reżysera – stery nad trzecią odsłoną „Thora” objął nowozelandzki reżyser Taika Waititi, spec od niezależnych komedii absurdu, jak kapitalne „Dzikie łowy” czy wampiryczny mockument „Co robimy w ukryciu”. Waititi pierwszy raz na taką skalę operował campem i slapstickiem, ale szczęśliwie okazało się, że ten bardziej mainstreamowy humor fajnie się zgrywa z jego ekscentrycznym, „osobnym” humorem. Nowozelandczyk oczywiście nie uciekł zupełnie od schematów i rozwiązań narzuconych mu odgórnie przez duże studio, ale już samo to, że pozwolono mu improwizować na planie, świadczy o tym, że Marvel miał świadomość, że stoi przed wyborem typu „teraz albo nigdy” i kolejnego „Thora” w identycznej konwencji co poprzednie widownia może już nie kupić.
KW: Na ołtarzu zmiany konwencji poświęcono Jane Foster. Ładnie to tak odstrzeliwać postać z cyklu bez żadnego wyjaśnienia?
PD: Jak uwielbiam Natalie Portman, i to naprawdę uwielbiam tak, że jest w mojej ścisłej czołówce ukochanych aktorek, tak tutaj akurat niespecjalnie za nią tęskniłem. Jane Foster w jej wykonaniu była typową „damulką w opałach”, do tego niezbyt lotną, jak na swój stopień doktorski – i to nawet nie tyle wina Portman, ile scenariusza, ta rola została po prostu nieciekawie napisana. Szkoda, oczywiście, bo gdy ma się w zanadrzu aktorkę pokroju Natalie Portman, to karygodnym błędem jest dawać jej rolę, jaką mogła z powodzeniem odegrać pierwsza lepsza modelka.
KW: To prawda, ani Natalie Portman nie zdobyła sympatii widzów, ani jej samej ta rola nie odpowiadała, ani konwencja romansu boga i śmiertelniczki nie miała przyszłości. Ale chyba jej nieobecność zasłużyła sobie na choćby jedno zdanie wyjaśnienia?
PD: Zgoda, w końcu było, nie było, to miłość do Jane napędzała Thora do ocalenia ludzkości w „Mrocznym świecie”. W „Ragnaroku” pada zresztą jakiś żart o romantycznej przeszłości Thora, ale mało konkretny i niewyjaśniający dalszych losów Jane.
KW: W kontekście tej komediowości mam wrażenie, że jeszcze sztuczniej niż wcześniej wypadają sceny patosu (śmierć Odyna, poświęcenie Skurge′a). Po prostu wydają się nie pasować do tej całej parodystycznej konwencji. Tak samo sztucznie wypada wątek samej Hel. Bo Cate Blanchett gra swą rolę na zupełnie innej nucie niż wszyscy i przyznam, że za każdym razem, gdy pojawiała się na ekranie, miałem nadzieję, że szybko znów zobaczymy Hulka czy Wielkiego Mistrza. No i całe to zagrożenie – najpierw Thor wyśmiewa się z ognistego Surtura i w łatwy sposób go pokonuje, a na koniec okazuje się, że Surtur jest jedyną siłą potrafiącą pokonać Hel. Czy to ma sens?
Hej, hej - pytanie o seksowność jak najbardziej istotne.
Ja osobiście jeszcze tej kwestii nie rozstrzygnęłam, a rozważam ją od pierwszego Thora.
Hemsworth wygląda jak ucieleśnione marzenie o blond przystojniaku, zaś Hiddlestone ma charyzmę i sporo uroku (fakt, w tym filmie o wampirach, gdzie grał z Tildą Swinton już nie przyciągał, głównie za sprawą nieustającego spleenu granego przezeń bohatera)
echhh... rozmarzam się...