Transmisja z Wrocławia: Jediowski łeb do interesówChyba wszyscy już zdążyli zobaczyć najnowsze „Gwiezdne wojny”. To głupie przypuszczenie, bo sam się ze dwa dni temu przekonałem, że wcale nie wszyscy, ale wypada je wyrazić.
Paweł PlutaTransmisja z Wrocławia: Jediowski łeb do interesówChyba wszyscy już zdążyli zobaczyć najnowsze „Gwiezdne wojny”. To głupie przypuszczenie, bo sam się ze dwa dni temu przekonałem, że wcale nie wszyscy, ale wypada je wyrazić. W każdym razie widziało już sporo osób i zazwyczaj ich wrażenia są dość pozytywne. Mnie zresztą też się „Atak klonów” podobał, nawet do tytułu, chociaż to trochę w złym tonie, nic nie mam, a i prawdę mówiąc nie wiem, co on ludziom może przeszkadzać. Jedyne fragmenty stanowczo do przeróbki to oba pościgi, bo są za długie, a ten miejski na dodatek nie pasuje do gwiezdnowojennego świata. Niech go sobie „Piąty element” zabierze z powrotem. Inna sprawa, że wybuch bomb sejsmicznych w pierścieniu planety robi niesamowite wrażenie i nawet późniejsze kreskówkowe gonitwy z rakietami rekompensuje. Ale tak właściwie, to ja nie o tym chciałem. Otóż rycerze Jedi dają wreszcie pełny pokaz swoich umiejętności strategicznych i taktycznych również. Od dziesięciu lat mianowicie wiadomo, że gdzieś siedzi mroczny Sith zajmujący się knuciem. Tymczasem przez cały ten czas nikt nie potrafi znaleźć nie tylko jego osobiście, ale nawet żadnych sensownych śladów, chociaż przecież do rozpętania takiej afery jak blokada Naboo trzeba było zaangażować jednak spore środki. Jestem też dziwnie przekonany, że przywieziona przez Obi-Wana informacja o tajemniczym Darth Sidiousie trzymającym w garści pół senatu niewiele pomoże, po prostu znowu się okaże, że Ciemna Strona zasłania widok. W takich chwilach można odnieść wrażenie, że jedynym czynnikiem powstrzymującym rycerzy Jedi przed opuszczeniem spodni do kostek i chodzeniem w kółko drobnymi kroczkami przy wtórze okrzyków „Nic się nie da zrobić!” są te buty z cholewami, przez które rzeczone spodnie zatrzymują się im w okolicy kolan. Przy całej swojej bezradności, ambicje mają Jedi iście mocarstwowe, żywiąc głębokie przekonanie, że są siłą stabilizującą Republikę. Cóż, gdyby ich było tak z kilkadziesiąt tysięcy, to może. Bo tę setkę czy dwie, zebrane na arenie, a nie ma powodu spodziewać się, że gdzieś była jeszcze jakaś rezerwa, tamtejsi latający mieszkańcy po prostu przysypaliby wielką kupą piachu zebranego z pustyni na zewnątrz, gdyby mieli akurat pod ręką trochę worków. Podobnie mogliby się jednak rycerze nauczyć wykorzystywania sprzętu bardziej skomplikowanego w obsłudze od miecza, bo kiedy lecą hurmą na strzelającego z daleka wroga, to aż żal patrzeć. Uratował ich jedynie fakt wyposażenia armii robotów w prymitywne miotacze, zamiast w jeden karabin maszynowy i saperkę do zrobienia okopu. Wszystko to wygląda jak inspirowane mickiewiczowskim „mierz siły na zamiary”. Podejście urocze, aczkolwiek bardzo traci przy bliższym poznaniu. Zwłaszcza, jeżeli wiąże się z załatwieniem jakiejś ważniejszej sprawy, choćby czegoś w rodzaju zarobienia na życie, co jest dość popularnym zajęciem w naszych okolicach. Oto w czyjejś głowie pojawia się mianowicie genialny plan, który zapewni jego twórcy panowanie może nie nad światem, ale nad, za przeproszeniem, segmentem rynku to już na pewno. A jak już się to ma, to i żyć jest za co. Krążą zresztą o tego rodzaju rewelacyjnych przedsięwzięciach różne legendy, w których znaczącą rolę gra zwyczajowo garaż rodziców pomysłowego biznesmena. Niestety, powodem, dla którego raczej nie krążą legendy o geszeftach zakończonych zlicytowaniem za długi nawet tego garażu jest nie tyle brak takich zjawisk, co raczej ich nudny nadmiar. Nie zraża to jednak piewców bezstresowej przedsiębiorczości, którzy mają zazwyczaj tę znaczącą cechę, że siedzą w wygodnych redakcjach, dostają stałą pensję i pod artykułem w gazecie podpisywani są: „ekspert ekonomiczny”. Co prawda ewidentnie w życiu nie sprzedali nawet butelek w skupie, ale za to dużo o tym czytali. Nie należy jednak odnosić wrażenia, że ciekawych pomysłów mieć się nie powinno. Zakon Jedi mógłby sobie spokojnie dbać o równowagę Mocy w Republice, pod jednym wszakże warunkiem. Mianowicie powinien zabezpieczyć swoje tyły czymś w rodzaju sporej armii, przeznaczonej do czarnej roboty. I może jednak nie znalezionej przypadkiem gdzieś na peryferiach odległej galaktyki, bo może się okazać, i pewnie się zresztą okaże, że przyjdzie jej właściciel, wyciągnie stosowne na to papiery i wystawi fakturę za wykorzystanie. Cóż, bez porządnego zaplecza dość trudno skupić się na realizacji głównego celu, skoro wszystko trzeba załatwiać samemu. Czego konkretnie rycerze zaniedbają, zobaczymy pewnie za dwa, trzy lata, ale ogólnie rzecz biorąc spodziewałbym się czegoś w rodzaju pojedynku Indiany Jonesa z Arabem; innymi słowy dużej bomby rzuconej ze znudzonym wyrazem twarzy w środek machającego chaotycznie mieczami świetlnymi tłumu, znowu zgarniętego ad hoc na wojnę. Wracając do naszej galaktyki i miejscowych miłośników świetnych pomysłów, oni może niekoniecznie potrzebują armii, ale czasem muszą coś zjeść. I tu jest problem, bo ta prosta prawda nie do wszystkich dociera. Zamiast żywienia siebie potrafią żywić dość ryzykowne przekonanie, że cały świat poczeka, aż oni rozkręcą swój interes. Niestety, świat raczej nie podziela tego poglądu, wymagając zazwyczaj od samego początku źródła finansowania. Koncepcje w rodzaju bogatego wujka lub wielkiej góry pieniędzy w piwnicy są na dłuższą metę cokolwiek zawodne, toteż najlepiej hodowlą kur znoszących złote jajka zajmować się po prostu po godzinach pracy. Te godziny mogą być całkiem krótkie, żeby na ideały zostawało dużo czasu, ale podczas nich powinno się robić coś, z czego można się utrzymać. W przeciwnym wypadku łatwo zostać w szczerym polu z do połowy zbudowanym perpetuum mobile, przy czym to jeszcze nie musi być najpaskudniejsze rozwiązanie. Wersja drastyczna jest taka, że kupuje je za nieduże pieniądze konkurencja. Ot, chociażby niejaki Darth Sidious, który zapewne niewielkim nakładem kosztów przerobi nieco rozłażącą się Republikę i zacznie sprzedawać pod marką Imperium. Moda na rozkręcanie interesów ma się u nas przez ostatnie paręnaście lat bardzo dobrze. Wydaje mi się wręcz, że oficjalnym wzorem drogi życiowej jest nauczyć się czegokolwiek, a następnie założyć własny biznes. Mniej zdolni mogą przejść jeszcze przez pośredni etap pracy u kogoś, ale pozostanie na tym poziomie rezerwowane jest dla skrajnych nieudaczników. Tak przynajmniej mówi propaganda, ale jeżeli się nad sprawą zastanowić, to w konkursie na idiotyzm ćwierćwiecza jest ten tok rozumowania jednym z faworytów. Przede wszystkim, z jakiej racji inżynier ma koniecznie umieć prowadzić firmę? Z drugiej strony, co konkretnego może robić specjalista od prowadzenia firmy? Żaden z nich nie jest samowystarczalny, siłą rzeczy będą się musieli jakoś wzajemnie zatrudnić, w przeciwnym wypadku inżynier będzie produkował marnie z braku czasu, a zawodowy geszeftsman z braku umiejętności. Zaś kiedy już będzie po wszystkim, przyjdzie duża firma i posprząta. A zapewniam, że wizja oddawania z konieczności w świat na przykład paru lat pracy nie należy do przyjemnych. Nawet sama wizja. Nie chodzi jednak o to, że w ogóle nie ma sensu wyrywać się z pomysłami. Jest, jak najbardziej. Czy to z własnym, czy dołączyć się do czyjegoś jak najbardziej można, w końcu dzięki pomysłom nie musimy już rzucać za jedzeniem kamieniami, tylko możemy ustrzelić je z łuku. Radziłbym jednak pamiętać, że z całą pewnością wynalazca tego przydatnego urządzenia nie zrezygnował od razu z kamieni, kiedy tylko wpadł na jego pomysł. Po prostu zanim by je wystarczająco dopracował, umarłby z głodu. Dlatego też jeśli ktoś ma świetny pomysł, niech go realizuje na zdrowie, ale, powtarzając za mamutem Manfredem z „Epoki lodowcowej”, którą szczerze polecam, nie z trzema melonami. ![]() 1 lipca 2002 |
Główny bohater filmu p.t. „American Psycho” w reżyserii Mary Harron wciąż wzbudza w publiczności wiele pytań i emocji. Ponadczasowa satyra cywilizacji oparta na podstawie książki Breta Eastona Ellisa pozostawia otwarte drzwi do interpretacji realizmu seryjnych morderstw.
więcej »Jerzego Gruzę kojarzymy przede wszystkim jako reżysera kultowych komedii telewizyjnych i kinowych z lat 60. i 70. ubiegłego wieku. Należy jednak pamiętać, że był on również wziętym twórcą spektakli telewizyjnych, które nie zawsze miały na celu rozśmieszanie widza. Oparta na tekście Lucille Fletcher „Pomyłka, proszę się wyłączyć!” mogła go – dla odmiany – mocno wystraszyć.
więcej »Jak widać z poniższego obrazka, swego czasu Włosi rozgryźli sposób radzenia sobie w sytuacji, gdy w domu nie ma bieżącej wody…
więcej »Życie miejskie dla ubogich
— Jarosław Loretz
Drama na trzy ręce
— Jarosław Loretz
Nie, nie, wejście od frontu odpada
— Jarosław Loretz
Technika zgniłego Zachodu
— Jarosław Loretz
Tam, gdzie nikt nie patrzy
— Jarosław Loretz
Czy Herkules była kobietą?
— Jarosław Loretz
Prosimy nie regulować monitora
— Jarosław Loretz
Patyki eliminacji
— Jarosław Loretz
Pieczęć średniego zapieczętowania
— Jarosław Loretz
Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
10 najlepszych scen nowych „Gwiezdnych wojen”
— Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Dziś Star Wars Day!
— Esensja
Wojny klonów: Gwiezdne wojny w Esensji
— Esensja
Zrób to szybciej i intensywniej!
— Marcin Osuch, Eryk Remiezowicz, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Ciemna Strona Mitu
— Piotr ‘cct’ Bielatowicz
„Gwiezdne wojny” w Esensji i Framzecie
Gwiezdne wojny: Długie nocne Polaków rozmowy o epizodzie II
— Esensja
Gwiezdne wojny: Po ludzku o „Klonach”
— Michał Chaciński, Artur Długosz, Leszek ’Leslie’ Karlik, Jarosław Loretz, Eryk Remiezowicz, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski, Grzegorz Wiśniewski
Atak krytyków
— Leszek ’Leslie’ Karlik
Klonowanie wyobraźni
— Grzegorz Wiśniewski
Pan przestępca
— Paweł Pluta
De gustibus cośtam cośtam
— Paweł Pluta
Pudełko z dna szafy
— Paweł Pluta
Druga Japonia
— Paweł Pluta
Punkty styku
— Paweł Pluta
I po legendzie
— Paweł Pluta
Swój chłopak
— Paweł Pluta
Relacja na żywo
— Paweł Pluta
Dobór naturalny
— Paweł Pluta
Pewnego dnia one już będą
— Paweł Pluta
Status quo
— Kamil Witek
Bardzo mroczne widmo galaktycznego Imperium
— Konrad Wągrowski
Kroniki odległej galaktyki
— Konrad Wągrowski
Pamiątka z historii
— Paweł Pluta
Hidalgos de putas
— Paweł Pluta
My też mamy Makoare
— Paweł Pluta
El Polcon mexicano
— Paweł Pluta
Elektryczne stosy
— Paweł Pluta
Od Siergieja według możliwości, czytelnikowi według potrzeb
— Paweł Pluta
Ktoś nam znany, ktoś kochany…
— Paweł Pluta
Przejście przez cień
— Paweł Pluta
Druga bije pierwszą
— Michał Chaciński, Paweł Pluta, Eryk Remiezowicz, Konrad Wągrowski
A Słowo było u ludzi
— Paweł Pluta