
WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(2017, reż. Martin McDonagh)
Oscary 2018: Ranking filmów oscarowychNa koniec naszych tegorocznych materiałów oscarowych mamy dla was – jak przystało na Esensję – ranking. Wszystkie dziewięć filmów Oscarowych posortowanych zgodnie ze średnią ocen wystawionych przez naszych krytyków od najlepszego do najsłabszego. W głosowaniu brali udział Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski i Kamil Witek.
Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski, Kamil WitekOscary 2018: Ranking filmów oscarowychNa koniec naszych tegorocznych materiałów oscarowych mamy dla was – jak przystało na Esensję – ranking. Wszystkie dziewięć filmów Oscarowych posortowanych zgodnie ze średnią ocen wystawionych przez naszych krytyków od najlepszego do najsłabszego. W głosowaniu brali udział Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski i Kamil Witek. ![]()
Wyszukaj / Kup 1. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri (2017, reż. Martin McDonagh) Martin McDonagh jest twórcą dobrze odebranej czarnej komedii sensacyjnej „In Bruges”, a potem nieco słabiej odebranej… czarnej komedii sensacyjnej „Siedmiu psychopatów”. Oba te filmy dalekie są od przyziemnych problemów naszego świata, będąc raczej surrealistyczną zabawą gatunkiem. Tymczasem najnowszy film McDonagha, jeden z oscarowych faworytów, „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri”, mając wciąż elementy czarnego humoru, staje się dziełem zaskakująco realistycznym, dotykającym autentycznych problemów i tematów, mając wręcz wyraźne ambicje oddania ducha współczesnej Ameryki. Film ma poniekąd strukturę klasycznego westernu, gdzie samotny mściciel – w tym wypadku: mścicielka, bardzo adekwatnie do czasów #MeToo – wypowiada wojnę władzom małej mieściny. Z początku spodziewamy się zatem schematu, ale z czasem ani szeryf i jego zastępcy nie okazują się tacy najgorsi, ani nasza „ostatnia sprawiedliwa” nie okazuje się taka szlachetna. Postaci są tu bardzo pocieniowane, McDonagha wyraźnie interesuje szara strefa ludzkich charakterów, a nie płytki podział na dobro i zło. Każdy widz sam będzie musiał sobie wytyczyć granicę, do którego momentu kibicuje tej anielicy zemsty, a od kiedy jej metody uważa już za nie do przyjęcia. Ostatnia scena filmu mówi jasno – to nie jest opowieść o zemście. To nie jest opowieść o triumfie sprawiedliwości. To nie jest krzepiąca opowieść o amerykańskich wartościach. Ale nadal jest to opowieść o Ameryce. O zapomnianych ludziach centralnych Stanów, którzy całe życie harując, nie są już w stanie nawet zbliżyć się do amerykańskiego snu. O pozbawionych perspektyw młodych. O niewydolności aparatu państwowego. O panującym wciąż rasizmie, kulcie przemocy. Ale też o promyczkach nadziei – ukazywanych w tak kojarzonej z USA tradycją sąsiedzkiej pomocy, budowania wspólnoty – nawet tak dziwnej jak ekipa złożona z białej starszej kobiety, jej czarnoskórej przyjaciółki z pracy i karła, którym ostatecznie w sukurs przyjdzie też policjant-rasista. Ta amerykańskość przebija tu z każdej sceny, i to nie tylko na gruncie fabularnym, bo i w sceneriach, dekoracjach, południowym zaciąganiu aktorów czy inspirowanej lokalnym folklorem muzyce Cartera Burwella, skądinąd stałego współpracownika braci Coenów, z którymi teraz McDonagh jest nagminnie porównywany. I jak widać nie tylko z powodu Frances McDormand i wisielczego humoru. Każdy kadr „Billboardów” to Ameryka. Średnia ocen: 8,50 To bez dwóch zdań najbardziej oczekiwany film wojenny ostatnich lat. Nie bez powodu porównywany z „Szeregowcem Ryanem”, choć przedstawiający sytuację odwrotną. Steven Spielberg pokazał na ekranie operację Overlord, czyli lądowanie aliantów w Normandii w czerwcu 1944 roku, natomiast Christopher Nolan poświęcił swoje dzieło operacji Dynamo, czyli – mówiąc trochę złośliwie – ucieczce Brytyjczyków z plaż północnej Francji na przełomie maja i czerwca cztery lata wcześniej. Jako że angielski reżyser skupił się na wydarzeniu będącym skutkiem dotkliwej klęski militarnej (a pamiętajmy, że byłaby ona po wielekroć straszniejsza, gdyby Hitler zdecydował się na zniszczenie wojsk brytyjskich i francuskich zamkniętych w kotle wokół Dunkierki), szanse na podniesienie temperatury obrazu tragiczno-heroicznymi scenami miał większe. I wykorzystał to, dzięki czemu film niesamowicie „ssie” emocjonalnie. Trudno przejść obok niego obojętnie. Mimo że brak mu rozmachu charakterystycznego dla kolegi po fachu zza Atlantyku, minimalistycznie prowadzona narracja trzyma w wielkim napięciu. Choć jej forma wcale nie ułatwia widzowi śledzenia trzech oddzielnie prowadzonych wątków, które zbiegają się dopiero w finale. Średnia ocen: 8,33 „Nić widmo” to rzecz – żeby użyć krawieckiej metafory – perfekcyjnie skrojona, niemal klasyczna w stylu. Dość powiedzieć, że sam film, choć zmysłowości i perwersji pozazdrościć mogłyby mu wszystkie twarze Greya razem wzięte, nie zagląda bohaterom do alkowy i bodaj raz pozwala im na pocałunek. Jak przystało na rzecz o wielkim krawcu, wspaniałe są w „Nici widmo” kostiumy – Oscar dla ich projektanta, Marka Bridgesa, nie powinien być niespodzianką. Szaleństw nie znajdziemy też na rewelacyjnej ścieżce dźwiękowej Johnny’ego Greenwooda, na której smyki i pianino brzmią niczym w starym melodramacie – i tylko pobrzmiewające tu i ówdzie mroczniejsze tony sugerują, że nostalgiczna ckliwość to ostatnie rzeczy, których należy tu szukać. Zupełnie zasłużona jest również oscarowa nominacja za reżyserię dla samego Andersona, który potrafi zachwycić efektowną sekwencją (np. gdy pokazuje klatkę schodową i wnętrza pracowni Woodckocka, a zastęp krawcowych witanych przez bohatera przychodzi do pracy), ale wie również, że wrażenie na widzu można zrobić nie tylko popisową jazdą kamery czy montażem, ale również oddając pole aktorom. A ci w „Nici widmo” są naprawdę fantastyczni. Paul Thomas Anderson – trochę jak filmowy Reynolds – ukrywa w swoim dziele różne elementy: a to kinofilskie nawiązania (np. do „Mechanicznej pomarańczy”), a to poważniejsze aluzje, które rzucają nowe światło na bohaterów (subtelnie sugeruje, że Alma jest Żydówką, prawdopodobnie emigrantką – a że mamy lata pięćdziesiąte, Wielką Brytanię, sporo można sobie do jej biografii podopisywać). Erudycja i zmysł szaradzisty reżysera nie przesłaniają jednak pasjonującego studium postaci – a tylko czynią seans „Nici widmo” tym większą przyjemnością. Średnia ocen: 8,30 Czarująca historia miłosna i przenikliwa opowieść o edukacji sentymentalnej, nie bez powodu kojarząca się z filmami Bernardo Bertolucciego czy Erica Rohmera. Nie jest sztuką nakręcić zmysłowy film, mając do dyspozycji pięknych aktorów, włoskie lato i kilka nowych piosenek Sufjana Stevensa – sztuka, by taki obraz nie obrócił się w kicz. W filmie włoskiego reżysera (ze scenariuszem współautorstwa samego Jamesa Ivory’ego) udaje się to bezbłędnie: choć bijąca z ekranu bliskość między Oliverem a Eliem jest poruszająca, a słoneczna prowincja uwodzi światłem, zielenią, blaskiem wody i architekturą, gdzieś na marginesach „Tamtych nocy…” pojawiają się cienie – choć akcja toczy się w wielokulturowym, liberalnym środowisku, coming out wymaga ponadprzeciętnej odwagi; jedno spełnione pragnienie może prowadzić do kilku złamanych serc. Wreszcie nieoczywista jest sama dynamika relacji bohaterów – właściwie nieustannie zadajemy sobie pytania, o ich intencje, o to, komu zależy bardziej, w którym momencie kończy się wakacyjna przygoda a zaczyna formujące doświadczenie. „Tamte dni, tamte noce” są tak świetne, że nawet gdy w dość jasny sposób Guadagnino wykłada pod koniec filmu jego sens, to robi to w jednej z najlepszych scen: szczera rozmowa ojca z Eliem chwyta za gardło i stanowi kapitalną kodę, a przy tym sprawia, że scenariuszowo niepozorna postać rodzica staje się bohaterem kluczowym dla zrozumienia całej opowieści. Średnia ocen: 8,10 Biała dziewczyna jedzie wraz ze swym chłopakiem z wizytą do swoich rodziców. Problem w tym, że ten chłopak jest czarny, a żyje już na tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że nawet dla najbardziej liberalnie nastawionych osób może to być problem. Obawy zdają się potęgować, gdy po przypadkowym zderzeniu z jeleniem lokalny policjant każe się bohaterowi wylegitymować – mimo tego, że to wcale nie on siedział za kierownicą. To już nie jest przewinienie „driving while being black”, to już „being a passenger while being black"… Ale po dotarciu do domu wszystko wygląda z początku okej – rodzicie są mili, komplementują Chrisa, wygląda, że go akceptują. Ale różne drobiazgi zaczynają budzić niepokój, otoczenie wydaje się kryć w sobie jakąś tajemnicę. I tak film z konwencji „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” ewoluuje powoli w kierunku „Żon ze Stepford”, a potem kolejnych wcieleń kina grozy… Po seansie ciśnie się do głowy szeroka gamą interpretacji. Bo przecież nijak nie da się podsumować tego filmu prostym stwierdzeniem „biali to rasiści” (a tym tropem idzie w Polsce wielu recenzentów). Bowiem ten ich stosunek do czarnych daleko wykracza poza typową pogardę dla „niższej” rasy, czy też żal za utraconymi czasami niewolnictwa. W filmie stosunek bogatych białych ludzi do Afroamerykanów oscyluje między rasizmem i fascynacją. Bo przecież oni nie ukrywają podziwu dla czarnych – Jessego Owensa, Tigera Woodsa czy prezydenta Obamy. I są w tych zachwytach szczerzy! Gdyby rasą gardzili, nie byłoby całego programu „podmiany ciał”, bo kto chciałby żyć w ciele, którego nienawidzi? A jest w tym coś z podejścia Leni Riefenstahl, która przecież była nadworną reżyserką nazistów, ale w filmie o berlińskiej Olimpiadzie nie ukrywała fascynacji ciałami czarnych sportowców. Jest więc fascynacja, ale też chęć dominacji, układania świata według „białych” norm, strącenia czarnych do przewijającego się w filmie „The Sunken Place”. Średnia ocen: 7,75 „Lady Bird” to film bardziej na festiwal w Sundance niż na Oscary – to kameralna, skromna opowieść o dorastaniu, w której fabuła raczej podąża za szukającą siebie bohaterką, niż tworzy na jej drodze konkretne przeszkody. Podejście debiutującej w roli reżyserki Grety Gerwig bywa z tego względu niekiedy problematyczne (bo niektóre wątki aż proszą się o rozwinięcie), ale jest w nim też coś odświeżającego i szczerego, dojrzewanie to wszak okres, w którym hiperbolizujemy osobiste dramaty, a potem szybko o nich zapominamy. Najlepsza w „Lady Bird” jest przede wszystkim rozpisana po mistrzowsku relacja tytułowej bohaterki z matką, a także doskonały montaż, dzięki któremu ciekawe obserwacje zamieniają się w subtelne komediowe miniatury. Średnia ocen: 7,20 Guillermo del Toro to geniusz! Już za „Labirynt Fauna” zasłużył na taki laur, ale w jego dorobku jest więcej, mniej lub bardziej, udanych filmów, ale przede wszystkim wizjonerskich przedsięwzięć, przesyconych miłością do kina, do klasyki, do kultury popularnej. Spijam z ust jego słowa, jego opinie i wypowiedzi na temat kina, jest dla mnie osobą ważną, bo jego szacunek do kina widzę i wyczuwam na odległość. „Kształt wody” jest właśnie takim filmem, zrodzonym z miłości do klasycznego kina o potworach, do starych opowieści o walce dobra ze złem, gdzie miłość może pokonać największe przeciwności. Proste? Ależ oczywiście! Ale jak cudownie pokazane. Guillermo del Toro potwierdza, że jest twórcą wybitnie uzdolnionym, który do ogranych już klatek filmowych dogrywa swój niezwykły charakter reżyserskiego pisma. Na poziomie samej miłosnej historii niemej sprzątaczki i wodnego potwora nie otrzymuję niczego wybitnego i wyraźnie czuję niedosyt. Pięknie robi się w momencie, kiedy tę opowieść łączę z tłem i życiem niemej bohaterki, z postaciami drugiego planu, z imponująco ponurym i pociągającym podziemnym światem tajemniczego laboratorium. Wtedy to jest del Toro, jakiego lubię najbardziej. Z mnóstwem wizjonerskich pomysłów wizualnych, ze scenariuszowymi woltami, szalonymi kombinacjami to z jawy lub snu. On bawi się kinem, ja bawię się razem z nim. Średnia ocen: 6,92 Winston Churchill swego czasu przewrotnie przyznał, że jest człowiekiem prostego gustu — łatwo zadowolić go tym, co najlepsze. Śmiem twierdzić, że gdyby tylko mógł spojrzeć na interpretację swojej osoby przez Gary’ego Oldmana, byłby bardziej ukontentowany niż po wybornym cygarze i szklaneczce pierwszorzędnej whisky. Oczywiście w scenariuszu dałoby się poprawić niejedno, bo choćby z tytułowych „czasów” jest tu niewiele. Większość scen dzieje się w zamkniętych pomieszczeniach i ledwie na chwilę opuszczamy tajne „War Roomy”, sale posiedzeń i polityczne gabinety. Dodatkowo oko „Czasu mroku” kreuje wrażenie, że Churchill jest właściwie „sam przeciw wszystkim”, dość ostentacyjnie ignorując tych polityków, którzy ówcześnie stali u jego boku. Piętrzące się przeszkody usuwa efektownymi ruchami, zakulisowe intrygi chcących zdyskredytować go przeciwników – płomiennymi tyradami. Jednym słowem – na Churchilla nie ma tu mocnych. Wszystkie te drobne niedostatki bledną jednak wobec nadrzędnej wartości, jaką jest pierwszoplanowa kreacja. Oldman bowiem gorliwie odrobił lekcje, wygrywając w punkt najważniejszy składnik politycznej słabości i zarazem zalety Winstona Churchilla — ogromną siłę, wywołującą może i przestrach w rodakach, lecz także i respekt wśród swoich przeciwników. Średnia ocen: 6,80 Steven Spielberg nakręcił zupełnie poprawny, słuszny, bardzo dobrze zagrany film, który do historii kina nie przejdzie. Biorąc się za temat ujawnienia przez dziennik „The Washington Post” tzw. „papierów Pentagonu”, czyli dokumentów udowadniających, że administracja amerykańska ukrywała przez lata przed narodem prawdę o wojnie wietnamskiej – w tym analizy prowadzone już na początku lat 60., udowadniające że wojna ta jest nie do wygrania. Ale oczywiście Spielbergowi nie chodzi o wojnę wietnamską, tylko z jednej strony o wciąż aktualną kwestię relacji między mediami a władzą, a z drugiej strony o chęć pokazania, jak powinny funkcjonować uczciwe media. Jest też przy tym „Czwarta władza” tęsknotą za dawnym dziennikarstwem, a w bonusie otrzymujemy też kwestię emancypacji kobiet (w osobie granej przez Meryl Streep właścicielki gazety Kay Graham, która musi przeciwstawić się męskiemu dyktatowi i wziąć na swoje barki odpowiedzialność za kluczową decyzję). Główny wątek, choć bezpośrednio odwołujący sie do osoby Richarda Nixona, oczywiście odnosi się do relacji z mediami Donalda Trumpa (poprzez przywołanie afery Watergate przekazując optymistyczną myśl, że władza z prasą musi przegrać). Wszystko to jest szlachetne, słuszne, nad wyraz poprawne, ale wielkich emocji nie budzi – zapewnie właśnie ze względu na tę poprawność. Spielberg rzadko był mistrzem niuansów, zwykle grał na prostych emocjach i tak jest teraz, a na dodatek w kwestii narracji i reżyserii mamy też do czynienia z dziełem bardzo klasycznym i zachowawczym. W efekcie w filmie nie ma ani napięcia związanego z odkrywaniem prawdy, ani główny konflikt moralny nie budzi emocji. Meryl Streep jest bardzo dobra w roli kobiety, pokazującej swą niepewność, ale potrafiącą sprostać swej roli, bardzo dobrze pokazuje się też zrelaksowany Tom Hanks w roli dziennikarza Bena Bradlee (czyli postaci we „Wszystkich ludziach prezydenta” granej przez Jasona Robardsa). Jednakże z filmów, które przypominają, jak powinna funkcjonować prasa z ostatnich lat zdecydowanie wyżej postawię „Stan gry” i „Spotlight”. Dodatkowo niespecjalnie szczęśliwy wydaje mi się polski tytuł filmu. Pojęcie „Czwarta władza” ma wydźwięk pejoratywny, sugerujący przejmowanie przez media ról wcale im nie przypisanych – a to zupełnie nie o to tu chodzi. Średnia ocen: 6,67 ![]() 4 marca 2018 |
Harry Carmichael, który naprawdę nazywał się Leopold Horace Ognall, nie miał w Polsce Ludowej takiego szczęścia, jak inni klasyczni twórcy brytyjskiej powieści detektywistycznej. Nie tłumaczono jego powieści – a byłoby z czego wybierać! – choć jedna z nich stała się kanwą przedstawienia zaprezentowanego w ramach Teatru Sensacji „Kobra”. Spektakl nosił tytuł „Czy pan nie rozumie? To pomyłka!”.
więcej »O ileż prościej by było, gdyby zamiast wyciągać z ziemi jakieś skraweczki i okruszki – po prostu znajdować ładne, pełne pozostałości z dawnych epok…
więcej »Powoli zbliżają się wakacje – co ciekawego warto spakować do waszych pleckaów i walizek?
więcej »Marzenie archeologa
— Jarosław Loretz
Indianie też nie mieli się czego wstydzić
— Jarosław Loretz
Życie miejskie dla ubogich
— Jarosław Loretz
Drama na trzy ręce
— Jarosław Loretz
Nie, nie, wejście od frontu odpada
— Jarosław Loretz
Technika zgniłego Zachodu
— Jarosław Loretz
Tam, gdzie nikt nie patrzy
— Jarosław Loretz
Czy Herkules była kobietą?
— Jarosław Loretz
Prosimy nie regulować monitora
— Jarosław Loretz
Patyki eliminacji
— Jarosław Loretz
Mąż stanu, którego trudno polubić
— Sebastian Chosiński
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Do kina marsz: Lipiec 2018
— Esensja
Do kina marsz: Czerwiec 2018
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Do kina marsz: Maj 2018
— Esensja
Najlepsze filmy I kwartału 2018 r.
— Esensja
Esensja przyznaje Oscary
— Piotr Dobry, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Najlepsze filmy
— Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Najlepsi aktorzy
— Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Kategorie techniczne
— Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kroniki młodego Stevena Spielberga
— Konrad Wągrowski
Krwawy taniec bez gwiazd
— Sebastian Chosiński
Runie ta chwiejna konstrukcja
— Konrad Wągrowski
Mąż stanu, którego trudno polubić
— Sebastian Chosiński
Trudno uwolnić się od zła
— Joanna Kapica-Curzytek
Remanent filmowy 2017
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Grzegorz Fortuna, Adam Kordaś, Marcin Osuch, Jarosław Robak, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Esensja ogląda: Styczeń 2017 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz
Esensja ogląda: Styczeń 2016 (1)
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Jarosław Robak, Konrad Wągrowski
Najlepszego sortu Amerykanin
— Jarosław Robak
Po komiks marsz: Maj 2023
— Sebastian Chosiński, Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski