100 najlepszych filmów XXI wiekuEsensja100 najlepszych filmów XXI wiekuSebastian Chosiński Jak najbardziej zasłużona Złota Palma w Cannes oraz Europejskie Nagrody Filmowe dla najlepszego obrazu i indywidualne dla niemieckiego reżysera Michaela Hanekego oraz odtwórców głównych ról: Emmanuelle Rivy i Jean-Louisa Trintignanta. Gdyby Haneke dodatkowo otrzymał europejskiego Oscara za scenariusz, też nikt nie powinien być zaskoczony. „Miłość” to bowiem bardzo skromny od strony technicznej, ale wirtuozerski w warstwie fabularnej – ba! dialogi to prawdziwe mistrzostwo świata (w niczym nie ustępują chociażby genialnemu „Rozstaniu” Asghara Farhadiego) – dramat psychologiczny z życia artystycznego małżeństwa po osiemdziesiątce. Film Hanekego to nadzwyczaj wzruszający portret odchodzenia – dosłownego, nie symbolicznego. Pokazany w sposób realistyczny, ale nie naturalistyczny (jak to niekiedy reżyser miał w zwyczaju). Z dużą delikatnością i szacunkiem dla wieku bohaterów i wcielających się w nich aktorów. Riva i Trintignant grają zresztą wybornie, z umiarem – tak, aby oddziaływać na uczucia, ale niekoniecznie zmuszać do łez szantażem emocjonalnym. I chociaż o miłości nie ma w „Miłości” praktycznie wcale mowy, widz ani przez chwilę – nawet po dramatycznym finale – nie może mieć wątpliwości, że to, co łączyło Anne i Georges’a u kresu ich życia, to najpiękniejszy afekt, jaki można sobie wymarzyć. ![]()
Wyszukaj / Kup 89. Władca Pierścieni: Drużyna Pierścienia (2001, reż. Peter Jackson) Pierwsza, stosunkowo najmniej wystawna część tryptyku Petera Jacksona często bywa lepiej oceniana niż nagrodzony 11 Oscarami wielki finał. Kwestia efektu świeżości i pierwsze oczarowania? Sentymentu? Po części zapewne tak, ale przede wszystkim dlatego, że mimo bodaj największych ingerencji w znaną z książki fabułę, „Drużyna Pierścienia” dysponuje najciekawszym scenariuszem. W otwarciu trylogii znalazło się miejsce i na przedstawienie postaci oraz fantastycznego świata, i na zarysowanie sielskiego życia hobbitów, które zburzył Pierścień, i na dramatyczne pokazanie przemiany Sarumana, i na czarowną wizję Rivendell oraz Lothlorien, i na dramatyczne sceny akcji w Morii i u stóp Amon Hen. Dzięki temu, inaczej niż kolejne dwie części, „Drużyna Pierścienia” jest bardziej filmem przygodowym niż wojennym, bardziej kameralnym dramatem niż epopeją. Zamiast monumentalnej finałowej bitwy mamy emocjonujące ucieczki i pojedynki, zamiast budowania politycznych aliansów mamy rodzące się przyjaźnie. Zdobywca Złotego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie w 2004 roku; film dzięki któremu Fatih Akin wskoczył do czołówki europejskich reżyserów; a przede wszystkim jedna z najciekawszych w obecnym stuleciu kinowych wypowiedzi o tożsamości w wielokulturowym świecie. Reżyser opowiada o dwojgu niemieckich Turków – Cahit ma czterdzieści kilka lat, mieszka w zasyfionym mieszkaniu, stołuje się w niewiele przyjemniejszych miejscówkach, w alkoholu i dragach szukając leku na rozpacz po utracie żony. Średnio skutecznie – samobójcza próba (w rytm rewelacyjnie wykorzystanego „I Feel You” Depeche Mode) prowadzi go do szpitala psychiatrycznego, gdzie poznaje Sibel. Zbuntowana, jakieś dwadzieścia lat młodsza od Cahita dziewczyna, chciałaby uciec spod kurateli konserwatywnej rodziny – w tym celu proponuje bohaterowi papierowe małżeństwo, dzięki któremu wciąż cieszyłaby się wolnością seksualną, w zamian od czasu do czasu ogarniając mężczyźnie mieszkanie. Jak to w filmach bywa, miedzy najbardziej nawet niedobraną parą zaczyna pojawiać się uczucie – ale u Akina to dopiero początek problemów: „Głową w mur” to nie jest jedna z tych produkcji, w których „miłość jest odpowiedzią” – przeciwnie: konwencjonalny happy end to ostatnia rzecz, jaką twórca jest zainteresowany. Film niemiecko-tureckiego reżysera to niezwykła huśtawka nastrojów i emocji; jest tu i ciężki dramat i elementy czarnej komedii, bohaterowie miotają się od ekstaz do największego doła, są tu klimaty zarówno z rock and rolla, jak i z rzewnych ballad. Także za sprawą elektryzujących aktorów – Birola Unela i Sibel Kekilli – udaje się tu pokazać parę skomplikowanych, pełnych sprzeczności, fascynujących postaci, rozdartych między tradycją a nowoczesnością, niemieckością a tureckością, buntem a konformizmem; nigdzie i nigdy tak naprawdę nie zadomowionych. Konrad Wągrowski „To właśnie miłość” Richarda Curtisa jest swego rodzaju syntezą lekkiego, ale całkiem inteligentnego stylu wyznaczonego przez scenariusze Curtisa dla topowych angielskich komedii romantycznych, które, przyznajmy to, humorem i poziomem biją amerykańskie na głowę. Ale trzeba też przyznać, że film Curtisa pokazuje całą paletę barw tematu miłości – od wątków czysto humorystycznych (wyprawa „na laski” do USA, rozmowy podczas kręcenia dubli w filmie erotycznym, czy słynny wątek premiera UK), poprzez bardziej prawdziwe (jak sobie poradzić z miłością do żony najlepszego przyjaciela), aż po tematy już całkiem poważne (budowanie relacji z pasierbem po śmierci jego matki, odpowiedzialność wobec chorego brata, czy – najlepiej chyba poprowadzony – wątek dojrzałej fascynacji inna kobietą niż własna żona, bez refleksji dokąd ta fascynacja może prowadzić). Ważne też, że owe wątki tworzą razem bardzo spójne, wartkie i naprawdę, naprawdę dowcipne widowisko, które ogląda się z niekłamaną przyjemnością. No i jeszcze ten taniec Hugh Granta… Piotr Dobry Gdyby trzeba było określić jednym słowem, o czym jest „The Square” i odejść zarazem od najbardziej wyświechtanych interpretacji, rzec można, że jest on o zaufaniu. Wszystkie podjęte tu wątki dotyczą właśnie zaufania w kontekście rozmaitych interakcji międzyludzkich. Od tytułowej instalacji artystycznej, która ma być przestrzenią azylu, gdzie każdy może wejść i poprosić o pomoc, przez relacje na linii szef-podwładny, artysta-kurator, kurator-dziennikarz, rodzic-dziecko i tak dalej, po kulminacyjny spektakl grozy, gdzie artysta wystawia zaufanie uczestników na wyjątkowo ciężką próbę. Albo weźmy wątek erotyczny. Główny bohater, Christian, plejbojowaty dyrektor prestiżowego muzeum, ma tak wysokie mniemanie o sobie, że po przespaniu się z dziennikarką pilnuje swojej prezerwatywy! No i jest jeszcze mało subtelny, acz bardzo wymowny wątek żebraka-imigranta, który jako jedyny z zaczepianych przechodniów zgadza się popilnować Christianowi toreb z zakupami w galerii handlowej. Ale za najbardziej ujmującą scenę w tym aspekcie należy uznać, gdy bohater zabiera córki do muzeum, gdzie jako pierwsze mają okazję wypróbować nieczynną jeszcze instalację. Mają tam do wyboru dwa guziki: „Ufam ludziom” i „Nie ufam ludziom” – i obie wybierają zaufanie. Cała nadzieja w dzieciach. Jarosław Robak Najlepszy amerykański melodramat lat pięćdziesiątych XX wieku nakręcono w 2002 roku – „Daleko od nieba” Todda Haynesa całymi garściami czerpie z klasycznych produkcji Douglasa Sirka w rodzaju „Wszystko, na co niebo pozwala”, naśladując ich muzykę, paletę kolorów, zdjęcia, dekoracje. A jednocześnie powiedzieć, że „Daleko od nieba” to jedynie doskonała imitacja, pastisz czy estetyczne ćwiczenie, nie oddawałoby sprawiedliwości filmowi Haynesa. Twórca „Schronienia” (i późniejszej „Carol”, która pod wieloma względami przypomina „Daleko od nieba”) może pozwolić sobie na odważniejsze poruszanie tematów, które kilkadziesiąt lat wcześniej były marginalizowane lub przemilczane: mamy tu więc wątek homoseksualny, a główną oś dramaturgiczną stanowi zakazane uczucie białej gospodyni domowej i czarnego ogrodnika – ale w żadnej scenie jego filmu nie odnosi się wrażenia, że współczesny reżyser chce jedynie wytykać palcem barbarzyństwa amerykańskiego społeczeństwa sprzed pół wieku: przeciwnie, w przejmujący sposób pokazuje, że ludzie tamtych czasów byli więźniami w klatkach nietolerancji i konwenansu, które sami (mniej lub bardziej świadomie) zbudowali. „Daleko od nieba” to również znakomity film o pozorach sielanki życia na bogatych przedmieściach – główna bohaterka, Cathy (Julianne Moore w jednej ze swoich najwybitniejszych ról) jest kobietą idealną, ma idealnego męża, idealny dom, idealny ogród. Jej życie jest tak doskonałe, że w lokalnej prasie ma ukazać się artykuł na jej temat – i gdy okazuje się, że już słodziej być nie może, idealny świat zaczyna rozpadać się pod wpływem plotek, namiętności, wątpliwości i społecznego ostracyzmu. ![]()
Wyszukaj / Kup 84. Zabójstwo Jesse’ego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda (2006, reż. Andrew Dominik) Karol Kućmierz Film Andrew Dominika wchodzi w niejednoznaczne relacje zarówno z dziedzictwem westernu, jak i z postacią legendarnego Jesse’ego Jamesa. Scenariusz, będący adaptacją powieści Rona Hansena z 1983 roku, skupia się na ostatnich miesiącach życia słynnego przestępcy i jego znajomości z Robertem Fordem. Przedstawia również nieuniknioną sekwencję wydarzeń, zapoczątkowaną rozczarowującym napadem na pociąg w Blue Cut, która doprowadziła do tytułowego zabójstwa. Film łączy kilka intrygujących strategii i nie daje się przyszpilić ani jako dekonstrukcja, ani jako hołd. Reżyser wypełnia opowieść historycznymi detalami i gatunkową ikonografią, jednak równocześnie podkreśla jej sztuczność, uciekając się do dystansującej narracji voice-over i wykorzystania soczewek zniekształcających krawędzie kadru, tworzących osobliwe winietki. To raczej western przefiltrowany przez wrażliwość kina artystycznego w stylu Terrence’a Malicka, oparty na niedopowiedzeniach i wieloznaczności, hołubiący intymność zamiast widowiskowości. Jesse James wyłaniający się z narracji „Zabójstwa…” to wielowymiarowa postać, którą trudno zredukować do jednego archetypu. Jest pokazany jako celebryta tamtych czasów (nieprzypadkowo wybrano Brada Pitta do tej roli), świadomy swojej reputacji, dbający o wizerunek i otaczającą go mitologię – czasami nawet mówi o sobie w trzeciej osobie. To także impulsywny kłębek nerwów, paranoik wypatrujący wszędzie zdrajców i stróżów prawa, ekscentryk złożony z tików i sprzecznych gestów oraz brutalny socjopata, schowany za fasadą uprzejmości i jowialności. Ponadto Jesse miejscami jawi się jako niemal nadprzyrodzona siła, przenikliwy zły duch, który pojawia się znikąd, wie wszystko i nie ma przed nim żadnej ucieczki. Niemal równie interesujący jest Robert Ford, grany przez Caseya Afflecka – początkowo wielki fan Jamesa, dzieciak zaczytany w nowelkach za dziesięć centów, jednak z czasem jego naiwna fascynacja przeradza się w skomplikowaną mieszankę strachu, rozczarowania, nienawiści i pragnienia sławy. Złożona relacja Forda z Jesse’em Jamesem definiuje cały film, zapewniając mu miejsce w kanonie. Kamil Witek Richard Linklater i jego dwie pasje: baseball i dorastanie. Najnowszy film autora oscarowego „Boyhooda” nazwano duchową kontynuacją „Uczniowskiej balangi”, lecz porównywanie obu obrazów to jak próba zmierzenia wiedzy licealisty i studenta wyższej uczelni. Linklater swoich bohaterów zostawił w beztroskich latach 70., czasach pierwszych porywów serca, imprez bez wiedzy rodziców i ukradkowych pocałunków w krzakach. „Każdy by chciał!!” to już wyższa półka. Ożywają lata 80. Wraz z nimi sentyment do całej epoki, naznaczonej kasetami wideo, przykrótkimi szortami i pstrokatymi barwami. Jednego dnia jesteś królem disco, by następnego przeobrazić się w podrygującego mistrza country lub krzykliwego fana mocnego brzmienia. Nie ma bowiem rzeczy, której członkowie uniwersyteckiego zespołu baseballowego nie zrobią, aby zdobyć wymarzone panny. Linklater nie tworzy skomplikowanego psychologicznie pejzażu postaci zanurzonych w problematyce studenckiej dorosłości. Lecz jego przezabawna i klimatyczna podróż do własnej młodości niesie ze sobą cechy niedostępne w większości przegadanych dramatów. Daje szansę na zrobieniu kilka kroków wstecz, spojrzenia z dystansem na nudnawe sprawy przyziemności jak pieniądze, kariera czy dobrobyt, które w statecznym życiu nabierają przewartościowanego znaczenia. Przypomina o pięknie czasów gdzie każde uczucie jest dziewicze, zmartwienia nie istnieją, a nadchodzącej przyszłości nie można się wręcz doczekać. Zatem gdy okazuje się, że jeden z bohaterów od wielu lat fałszuje dokumenty i zmienia co roku szkoły by wciąż czuć niepowtarzalną atmosferę lat studenckich, nikt nie wątpi w podłoża jego motywacji. Dla benefitów obracania się w świecie z filmu Linklatera, każdy by tak chciał!! Jakub Gałka i Konrad Wągrowski Jedna z najlepszych ekranizacji komiksów i jeden najlepszych filmów superbohaterskich… a jednak o krok od klapy! Może to i przesada, do klapy „Strażnikom” daleko, ale obraz Zacka Snydera nie był takim hitem, jak chcieliby producenci. Wpływy poza USA na poziomie przeciętnym (jak na tak wysoki budżet), na forach mieszane uczucia, recenzenci w pierwszym okresie też niespecjalnie zachwyceni. My w Esensji jednak zawsze staliśmy po stronie „Strażników” i tego wyrazem było pierwsze miejsce w naszym rankingu najlepszych filmów superbohaterskich i miejsce na liście 100 najlepszych filmów XXI wieku. Nie da się ukryć, że duża część chwały spływającej na film pochodzi z komiksowego pierwowzoru – jednej z najgenialniejszych powieści graficznych w całej historii gatunku, z pewnością najciekawszej, najmądrzejszej historii o superbohaterach wszech czasów. Ale przeniesienie na ekran było dużym wyzwaniem (znana jest ponad dwudziestoletnia historia takich prób). Wydawało się, że zekranizowanie „Strażników” Alana Moore’a to mission impossible. Złożoność, wieloznaczność, narracja tego komiksu czynią z niego dzieło wyjątkowe i niekoniecznie filmowe. Tymczasem Zack Snyder poradził sobie doskonale. Nie kombinował, wziął scenariusz jak najwierniej oddający fabułę powieści graficznej Moore’a i dał radę opowiedzieć o tym samym co legendarny twórca komiksowy, dodając od siebie znakomity, świetnie spasowany z filmem soundtrack i wyrazistą przemoc. Ogromny plus za uwspółcześnienie scenografii, a zwłaszcza kostiumów. Jedyna większa zmiana fabularna w stosunku do pierwowzoru – finałowa intryga Ozymandiasza – wychodzi też w sumie filmowi na korzyść. „Watchmen” stali się ważną pozycją kina komiksowego, tak jak pierwowzór inteligentnie rewidując mit superbohaterski i budując zajmującą i złożoną rzeczywistość alternatywną. W rezultacie powstała jedna z najlepszych ekranizacji komiksu w historii. Jarosław Robak „Sekrety morza” to jeszcze jedna opowieść o tym, jak dzielny chłopiec, po zrozumieniu swoich błędów i wykazaniu się odwagą, ratuje dziewczynę przed jej przeznaczeniem. Inspirowana celtyckimi legendami, baśniowa rzeczywistość, składa się tu z elementów, które można by pogłębić – tymczasem dla Moore’a stanowią one głównie ornament, są urocze i piękne, ale nigdy nie prowadzą w rejony, które zaskoczyłyby widza. Dlatego „Sekrety morza” najbardziej przekonują jako opowieść o utracie. Ten problem wypada tym ciekawiej, że postacie, nie tylko te pierwszoplanowe, mają tu czasem nawet więcej niż jednego sobowtóra – oglądamy więc różne warianty zmagania się z bólem: rozpacz i wyparcie, bunt, wreszcie przepracowanie. „Sekrety morza” w ładunku empatii dorównują najlepszym produkcjom studia Ghibli: postawę każdego z bohaterów można zrozumieć, nikt tu nie jest zły z natury – co najwyżej bardzo nieszczęśliwy. A że są przy tym filmem wysokiej klasy pod względem artystycznej animacji oraz muzyki, miejsce w naszym rankingu nie może dziwić. |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Oglądanie niektórych filmów i czerpanie z nich wiedzy praktycznej może nieść za sobą poważne konsekwencje natury zdrowotnej. Ze śmiercią włącznie.
więcej »Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
Ogień domowy
— Jarosław Loretz
Do sedna: Richard Kelly. Donnie Darko
— Marcin Knyszyński
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Trzecia setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
— Esensja
50 najlepszych polskich filmów wszech czasów
— Esensja
50 najlepszych polskich powieści fantastycznych
— Esensja
50 najlepszych filmów o miłości
— Esensja
50 płyt na 50-lecie polskiego rocka
— Esensja
100 najlepszych filmów grozy wszech czasów
— Esensja
10 najlepszych polskich zbiorów opowiadań fantastycznych
— Jakub Gałka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Remanent filmowy 2022: „Idiota” za kratkami
— Sebastian Chosiński
Rejs
— Konrad Wągrowski
Rewolucja jest jak rower
— Marcin Knyszyński
Devs: Odc. 8. Wyzwanie rzucone Bogu
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 7. To, co nieuniknione
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 6. Trudne nocne rozmowy
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 5. Różne punkty na osi czasu
— Marcin Mroziuk
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Za to "wariactwo" kocham Esensję, choć zbacza coraz częściej w politykę. Dzięki zrobieniu Mad Maxa numero uno jeszcze długo z Wami zostanę. Dzięki za Wasze wysiłki (nawet p. Dobremu, którego poglądów nie trawię).