Od razu powiem: „odrodzony Skywalker” całkowicie spełnił moje oczekiwania. J. J. Abrams wziął to, co najlepsze z „Powrotu Jedi”, poukładał klocki nieco inaczej, podkręcił epickość i dodał nieco wizualnego piękna kadrów. Wydarzyły się rzeczy, które musiały się wydarzyć. Po prostu musiały – zgodnie z konwencją baśni i opowieści oraz charakterem samych „Gwiezdnych wojen”. UWAGA, SPOILERY.
Nieubłagana struktura opowieści
Od razu powiem: „odrodzony Skywalker” całkowicie spełnił moje oczekiwania. J. J. Abrams wziął to, co najlepsze z „Powrotu Jedi”, poukładał klocki nieco inaczej, podkręcił epickość i dodał nieco wizualnego piękna kadrów. Wydarzyły się rzeczy, które musiały się wydarzyć. Po prostu musiały – zgodnie z konwencją baśni i opowieści oraz charakterem samych „Gwiezdnych wojen”. UWAGA, SPOILERY.
J.J. Abrams
‹Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie |
Tytuł oryginalny | Star Wars: The Rise of Skywalker |
Dystrybutor | Disney |
Data premiery | 19 grudnia 2019 |
Reżyseria | J.J. Abrams |
Zdjęcia | Daniel Mindel |
Scenariusz | J.J. Abrams, Chris Terrio |
Obsada | Daisy Ridley, Mark Hamill, Oscar Isaac, Domhnall Gleeson, Keri Russell, Billy Dee Williams, Lupita Nyong'o, Carrie Fisher |
Muzyka | John Williams |
Rok produkcji | 2019 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Gwiezdne wojny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Wszystkich krytyków Epizodu IX mogę tylko zapytać: a czegoście się spodziewali, znając już Epizod VII? Można było marzyć o tym, że Abrams porzuci budowanie nowych układanek ze starych klocków i zaserwuje nam jakiś awangardowy twist…
…zaraz, awangardowy? W „Gwiezdnych wojnach”? Ten film rządzi się własnymi prawami, a oprócz nich rządzą nim jeszcze prawa mitu, baśni i klasyki kina przygodowego. W skrócie – prawa opowieści. Można je postmodernistycznie łamać, ale już dawno było wiadomo, że J. J. tego nie zrobi.
W klasycznej opowieści odsiecz zawsze przybywa w ostatniej chwili, kiedy wszystko wydaje się stracone. Prawdziwą sztuką jest nakręcić to tak, aby odbiorca, który doskonale wie, co się wydarzy, i tak miał łzy w oczach na widok przybywającej floty. W moim przypadku Abramsowi udało się to doskonale.
W klasycznej opowieści zbrodnię tak wielką, jak zamordowanie własnego ojca (na zimno i z patrząc mu prosto w oczy – ot, usuwam sobie przeszkodę w drodze do kariery) można wprawdzie odkupić uratowaniem komuś życia, jednak wyłącznie kosztem własnego. Przynajmniej tutaj odbyło się to poprzez użycie Mocy, a nie banalne zasłonięcie własną piersią. Zauważcie, że w „typowo hollywoodzkich” westernach, filmach wojennych czy katastroficznych, nawet pospolity przestępca mógł swoje nawrócenie przypieczętować tylko poświęceniem się w obronie innych
1). Vader MUSIAŁ umrzeć po tym, jak ocalił Luke’a, bo baśń wymaga ofiary z życia. Gdyby nie to, że Leia już wtedy nie żyła, Kylo na pewno ostatkiem sił wyszeptałby do Rey: „Powiedz jej… że miałaś rację.” Opowieść się powtarza, tak po prostu musiało się stać.
Oczywiście zupełnie inna sprawa to pytanie, czemu Abrams w ogóle wpadł na tak drastyczny pomysł, skoro Han mógł zginąć na sto innych sposobów – no, ale to już pytanie do „Przebudzenia Mocy”, czyli postawione o cztery lata za późno.
Kolejna rzecz, która musiała się wydarzyć, to wyjaśnienie pochodzenia Rey. A że w „Gwiezdnych wojnach” każdy adept Jedi musi być spokrewniony z kimś istotnym
2)… no to mamy to, co mamy. Już na drugi dzień po premierze pierwszego epizodu trzeciej trylogii fani snuli hipotezy, czyją córką może okazać się Rey. Sama należę do frakcji preferującej, aby była po prostu osobą „z ulicy”, bo to i ciekawsze i ładniejsze, jednak znowu w paradę wchodzi nam konwencja opowieści. No a logika starwarsowa wymaga, by dziedzictwo było jak najbardziej dramatyczne i objawiło się w najbardziej efektowny z możliwych sposobów. Zamiast „Jestem twoim ojcem” mamy „Jesteś moją wnuczką”. Rodzicami Rey mogli być, na przykład, zmarli tragicznie księgowy i pielęgniarka, w końcu każde uniwersum potrzebuje takich zawodów. Mogła być porzuconym – może nawet z obawy przed jej zdolnościami – dzieckiem przestępców. Gdybyśmy z filmów nie dowiedzieli się niczego, i tak zostałoby to potem rozwinięte w książkach. Skoro twórcy „Przebudzenia Mocy” uznali, że również w trzeciej trylogii główna postać musi być wychowana na pustyni, dalsze informacje są mniej lub bardziej niezręcznym wytłumaczeniem, skąd się tam wzięła. Trudno. Nieubłagana struktura jest nieubłagana. No i skoro już dawno widać było, że J. J. Abrams pełnymi garściami czerpie z wydarzeń Klasycznej Trylogii, bycie Palpatinówną nie powinno dziwić. Nie musi się podobać, ale w tym kontekście fabularnie nie zaskakuje. Dopełniona zostaje dychotomia: syn Lei przeszedł na ciemną stronę Mocy, potomkini Imperatora jest po jasnej. W przepięknej finalnej scenie przybiera nazwisko Skywalker, zerknąwszy przedtem na duchy Lei i Luke’a jakby z pytaniem o zgodę. A ponieważ jest to ostatnia kwestia, jaka pada w filmie, można półżartem podsumować: ostatnie słowo w sadze miał Skywalker!
…no i tym samym mit zostaje gładko zmieniony w narrację współczesną: większość mitologii stoi na stanowisku, że od przewin przodków ucieczki nie ma, a przeznaczenie i tak dopadnie bohatera. Tymczasem w „naszej” mentalności każdy sam decyduje o swoim postępowaniu, zaś rodzina może oznaczać wcale nie krewnych, tylko osoby bliskie nam emocjonalnie – a w „Gwiezdnych wojnach” nawet niekoniecznie będące ludźmi.
Problem w tym, że mamy tutaj jeszcze jeden kontekst: nie mityczny, lecz czysto popkulturowy, mianowicie fanfiki. Całkiem często pojawia się tam taka typowa Mary Sue, która swoimi zdolnościami wymiata, bo jest córką – zależnie od uniwersum – Voldemorta, Obi-Wana, Aragorna, Tony’ego Starka i tak dalej (czasem jest tego świadoma, czasem nie). Zwykle jest to tak kiepsko i naiwnie napisane, że w pewnych kręgach sam pomysł stał się pośmiewiskiem, a „córka Voldemorta” funkcjonuje niemal jako osobny typ postaci. Nic więc dziwnego, że po ujawnieniu pochodzenia Rey rozległ się chóralny jęk zawodu. W dodatku Abrams uznał, że sagę należy zakończyć z przytupem, i oprócz oferty władania galaktyką bohaterka dostaje propozycję zjednoczenia się z duchami wszystkich nieżyjących Sithów (jakby to była jakaś atrakcja, doprawdy…).
Po stronie plusów: to nieszczęsne pochodzenie pozwoliło wskazać fakt, że o człowieku świadczą jego zachowania wobec innych, a nie posiadanie takiego czy innego przodka. Luke’a wychowali dobrzy ludzie, więc sam na dobrego wyrósł. Rey… cóż, Rey w celu „uratowania” została przez rodziców wepchnięta prosto w objęcia półświatka, i zagadką pozostaje, skąd się u niej wziął silny kręgosłup moralny oraz daleko posunięta empatia (nawet wobec robotów), tym niemniej oczekiwanie Palpatine’a, że będzie do niego czuła cokolwiek oprócz obrzydzenia, jest wygórowane.
Swoją drogą, w scenie kuszenia jej „nieograniczoną władzą” przydałoby się złamanie patetyzmu jakimś pyskatym komentarzem, w rodzaju pytania, po co komu takowa, skoro jedyne, co władca robi, to odmraża sobie tyłek na kamiennym krześle w jakiejś pieczarze (czy też, w przypadku zombie-Palpatine’a, zwisa na kabelkach). Teoretycznie można zabawiać się wtedy na przykład wszczynaniem i gaszeniem wojen domowych albo jakimiś intrygami dworskimi, tylko skąd przekonanie Impka, że Rey się tym w ogóle zainteresuje?…
A ponieważ Abrams jest Abramsem, okoliczności tej rozmowy są dokładnym powtórzeniem sceny z „Powrotu Jedi”, kiedy to roztrzęsiony Luke patrzy na zagładę rebelianckiej floty. Aż myślałam, że Rey jednak uderzy i tylko blokada ostrzem miecza Kylo powstrzyma cios (dopóki sobie nie przypomniałam, że on swój miecz wyrzucił – w kolejnej scenie będącej wewnętrznym nawiązaniem). Ta sekwencja spowodowała zresztą u mnie skrajnie mieszane uczucia: z jednej strony „uau, nawiązanie do szóstego epizodu!”, z drugiej „o nie, znowu nawiązanie do szóstego epizodu”. No i z trzeciej „ratunku, kolejny pilot trafiony, ranyyyyyy, niech im wreszcie ktoś pomoże!!!!”.

Oprócz epickiej opowieści o Jedi i Sithach mamy tu oczywiście pomniejsze historie. Szkoda, że wypadła z nich Rose, z którą widzowi chyba najłatwiej się było utożsamiać: zwykła osoba wykonująca mało widowiskową pracę, zafascynowana Finnem, ale zarazem na tyle harda, żeby umieć się swojemu idolowi sprzeciwić, a nawet potraktować paralizatorem. Nie wiem, czy zaważyła przedziwna afera z niechęcią fanów do tej aktorki, czy może scenarzystom zabrakło pomysłu na postać. Na pociechę dostajemy dwie bojowe panienki (Zorri Bliss oraz Jannah), które może i służą głównie popychaniu akcji do przodu, ale jednak mają zarysowane jakieś tam zaplecze życiowe, no i pokazują, że bojownicy o wolność mogą znaleźć sprzymierzeńców w najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Plus, historia „Walkirii na konio-dziku”, jak ją sobie w duchu nazwałam, zgrabnie pokazuje, że pewne przejawy Mocy mogą odbierać również zupełnie przeciętni ludzie. Świadczy o tym też piękna scena z małym stajennym z finału „Ostatniego Jedi”, no i oczywiście Finn, który dwa epizody temu fachowo naparzał mieczem świetlnym, a w „Skywalker. Odrodzenie” ma bardzo poMocne przeczucia i chce powiedzieć Rey COŚ, co bardzo ładnie pozostawiono w niedopowiedzeniu: wyznanie miłości czy informację o jego zdolnościach?
Dzięki Jannah dostajemy jedno z najbardziej kozackich posunięć w całej sadze, czyli konną szarżę po pancerzu statku. No, nie do końca konną, bo wierzchowce są ucharakteryzowane na fikcyjne stworzenia, ale wykorzystanie żywych zwierząt sprawiło, że jest to scena tysiąc razy lepsza niż wszystkie inne, gdzie bohaterowie jeździli na efektach specjalnych. I zapewne tysiąc razy bardziej kontrowersyjna, bo w sumie mogę zrozumieć widza, który na widok tej kawalerii z rozpaczy walnie głową w oparcie fotela przed sobą. Nawet nie wiem, czy i mnie by się aż tak spodobała, gdyby nie wprowadzające ją przecudne zdumienie imperialnego oficera, który nie może zdezaktywować im śmigaczy, bo „sir, oni nie używają śmigaczy…”.
I tu dochodzimy do urody wizualnej „Odrodzenia”. Przede wszystkim cudownie egzotyczne, kojarzące się z indyjskim Holi, święto przodków na planecie Pasaana – odprawiane, jak informuje C3PO, raz na 42 lata, czyli dokładnie tyle, ile upłynęło od premiery „Nowej nadziei”! No i tej pojazd Lando, z koralikami i ozdóbkami niczym ruchomy kramik. Na drugim miejscu postawiłabym Kef Bir z jej wielopiętrowymi falami i groźnie malującym się we mgle szczątkiem Gwiazdy Śmierci. Z rozhukanym oceanem ani Sith ani Jedi sobie nie poradzą… Niesamowite wrażenie robią także sceny, kiedy – kolejno – Kylo i Rey wchodzą do siedziby Palpatine’a, idąc niesamowitym, przytłaczającym kamiennym pasażem z nisko zwisającym sklepieniem, lub przechodząc przez gigantyczne wrota (świetne ujęcie z góry). Bijące dookoła pioruny były nieco kiczowate, ale wybaczyłam, z powodów wyżej wymienionych. No i sama podróż na Exegol, wśród czerwonopomarańczowych mgławic i wirów, była niezwykle widowiskowa.
Do wizualnych atrakcji zaliczam także dziwne, ponadprzestrzenne połączenie między Kylem i Rey, które już w „Ostatnim Jedi” wprowadzało niesamowitą atmosferę (te krople deszczu na twarzy!), a teraz pozwala nawet na przenoszenie przedmiotów. Przyznam, że w poprzednim epizodzie musiałam się do tego pomysłu przyzwyczaić, szczególnie, że brak go w poprzednich filmach, jednak po finalnym zaakceptowaniu uznałam go za nader udany. Walka, w której obie strony widzą tylko siebie nawzajem i ewentualnie coś, w co trafi ostrze własnego miecza, to scena, jakiej nie widzieliśmy nigdy dotąd.
Podsumowując: trzecia trylogia ma swoje wady fabularne, jednak z czasem się do nich przyzwyczaję, zaś Finn, Poe, Rey, Rose i Jannah, a także sporo niezapomnianych widoków i scen sprawiają, że na pewno będę z przyjemnością do tych filmów wracać przy każdej okazji.

1) W niektórych filmach katastroficznych zginąć musi nawet narzeczony rozwiedzionej matki, jakby jego „zbrodnią” było zajęcie miejsca należnego biologicznemu ojcu. W rzadkich przypadkach ojciec-sukinsyn ponosi śmierć, ratując narzeczonego, którego miłość do rodziny docenił. Z kolei w starych westernach można było się spodziewać, że zakochana w głównym bohaterze prostytutka z saloonu odda życie, ratując ukochanego lub godną go moralnie córkę szeryfa. Podobno takie rozwiązania fabularne są przejawem etyki purytańskiej.
2) Anakin był wprawdzie spokrewniony z midichlorianami, ale w Epizodzie III padła zawoalowana sugestia, że mógł tym sterować Palpatine.
UWAGA SPOILERY! Dawno temu postawiłem tezę, że Rey jest córką Mikołaja Reja, wybitnego polskiego renesansowego poety. Ostatecznie jednak zachowawczy Disney wybrał antypolski kurs. Pierwotna wersja scenariusza Epizodu IX zawierała cliffhanger, w którym Rey wygłasza w ruinach Gwiazdy Śmierci kwestię: "A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swoich JEDI mają”. Takie rozwiązanie niedwuznacznie sugeruje tytuł: "Skywalker ODRODZENIE"(wszak Rej był poetom odrodzeniowym alias renesansowym). Zagadką pozostaje dlaczego J.J.Disney poszedł na zgniły kompromis i pozostawił drugi człon tytułu.
Z innych ciekawostek: na stopklatce można zauważyć, że podczas konfrontacji z Sithami, w trzynastym szeregu, jedna z postaci w kapturze to sędziwy Jar Jar Binks. Wcielenie się Jar Jara w Rey mogłoby nadać nowy oddech sadze, niestety Disney znów przekombinował i wybrał przesłodzone rozwiązanie.