Z filmu wyjęte: Darowanemu koniowi jak najbardziej zagląda się w zębyPrezenty to miła rzecz, ale bywają sytuacje, gdy warto sprawdzić, co trafia w nasze ręce.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Darowanemu koniowi jak najbardziej zagląda się w zębyPrezenty to miła rzecz, ale bywają sytuacje, gdy warto sprawdzić, co trafia w nasze ręce. W dzisiejszym kadrze możemy podziwiać wartą dziesięć milionów dolarów obligację stanu Floryda, oczywiście fałszywą, bo nikt filmowcom z bożej łaski nie dałby do ręki takiego dokumentu. Zresztą i drobne banknoty w filmach hollywoodzkich na ogół są fałszywe, co powszechnie wiadomo. Wystarczy uważniej rzucić okiem na owinięte banderolami pakiety szczelnie wypełniające torby i walizy czy detaliczny majątek unoszony wiatrem, by się przekonać, że albo kolor jest niewłaściwy, albo rysunek toporny, albo format dziwaczny. Istnieją zresztą przepisy regulujące wygląd takich banknotów. Counterfeit Detection Act (Ustawa o Wykrywaniu Podróbek) z 1992 roku mówi, iż reprodukcja banknotu, która nie przyniesie ani drukarzowi, ani właścicielowi kary długoletniego więzienia, musi mieć rozmiary do 75% lub ponad 150% wielkości oryginału, a do tego powinna być jednostronna, jak również wydrukowana w jednym kolorze (bo przypomnę, że banknoty amerykańskie na rewersie są zielone, ale na awersie czarne z zielonymi elementami). Po tym wstępie jeszcze raz skieruję uwagę na załączony obrazek. Otóż teoretycznie obligacja – mimo że z naszego punktu widzenia podrabiana – stanowi konkretną wartość dla bohatera filmu. Niestety, spece od scenografii niespecjalnie się tutaj popisali, bo gdy przyjrzeć się słownemu zapisowi kwoty, to mamy tam frazę „TEN MILLION DOLLARS ($1,000,000)”. Czyli niby dziesięć milionów, ale może w rzeczywistości ledwie milion. Zdaję sobie sprawę, że to nieistotny detal, ale jednak świadczący o niechlujności twórców. Bo – tak po prawdzie – przecież to oczywiste, że część widzów będzie ciekawa, jakiż to dokument otrzymał bohater, i zatrzyma sobie obraz dla pogłębionych studiów… I dwa słowa o filmie, z którego powyższa obligacja pochodzi. Jest to nakręcona w 2017 roku obyczajowa komedia grozy o wdzięcznym tytule „An Accidental Zombie (Named Ted)” (czyli „Przypadkowy zombie (imieniem Ted)”). Jej bohaterem jest urzędnik biurowy, którego wszyscy koledzy posądzają o to, że jest zombie, co strasznie go irytuje. Bo przecież nikogo jeszcze nie ugryzł, choć – to prawda – od wycieczki na Karaiby jest coraz bledszy, wolniejszy i obłazi ze skóry, a pracownicy sukcesywnie wsiąkają bez śladu. W domu też nie ma co liczyć na zrozumienie, bo rodzina – również przeświadczona, że jest zombie – kisi się we własnych problemach (dziadek ma seksowną, mówiącą z rosyjska kochankę marzącą o karierze wiedźmy, ojcu brakuje ręki, czarnoskóra matka ma jakieś wykwity na twarzy i robi niejadalne posiłki, siostra zaś nieustannie obściskuje się ze swym czarnoskórym mężem, który zamierza zostać prezydentem i wystrzelać wszystkich, którzy nie wierzą, że USA jest najwspanialszym państwem na świecie). Jedynym ratunkiem w tej sytuacji jest romans z poznaną na grupowej terapii wampirzycą, która – ugryziona podczas wycieczki do Rumunii przez wampira – tłumaczy wszystkim, że nie jest wampirem. Choć oczywiście ma kły i przemożną ochotę na krew. Na tę samą terapię uczęszczają jeszcze m.in. wyłysiały wilkołak i spasiona wróżka (z tych teoretycznie malutkich), a także dwaj klasycznie homoseksualni policjanci – jeden w rozchełstanym mundurze, z wychodzącymi z wycięcia kłakami na klacie – prowadzący śledztwo w sprawie zaginionych pracowników biura. Szkoda jedynie, że humor często jest raczej czerstwej natury, a sama akcja potrzebuje dłuższego rozbiegu, żeby wreszcie przekonać do siebie widza. Druga połowa historii posiada jednak zadowalające rumieńce i zwariowane pomysły, więc summa summarum seans powinno dać się zaliczyć do z grubsza udanych. ![]() 28 grudnia 2020 |
Każdy lubi podróże, w końcu można wówczas zetknąć się z nowymi bodźcami i przeżuwać je w pamięci już po powrocie, siedząc na kanapie czy po prostu leżąc na sofie, z rozmarzonym wzrokiem wbitym w przywiezioną z wojaży pamiątkę. Niestety, niektóre podróże są mniej przyjemne. Na przykład te, w których to twórcy filmowi mają odjazd. Bo widz przecież nie uda się tam, gdzie zbłądził umysł takiego scenarzysty czy speca od efektów…
więcej »Mawia się, że zwierzęta łagodzą obyczaje. To prawda. Aczkolwiek niektórzy pojmują całą ideę nieco na opak.
więcej »Jednym ze sposobów na rozpoczącie nowego roku jest sprawdzenie, czy nie przegapiliście żadnej z naszych recenzji w grudniu roku zeszłego…
więcej »Kevin Smith. Sprzedawcy 2
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Jay i Cichy Bob kontratakują
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Dogma
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. W pogoni za Amy
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Szczury z supermarketu
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Sprzedawcy
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Pułapka
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Koniec świata
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Donnie Darko
— Marcin Knyszyński
Alejandro González Iñárritu. Zjawa
— Marcin Knyszyński
Odjechać w siną dal
— Jarosław Loretz
Ale jak to...?
— Jarosław Loretz
Zagwozdka z zamierzchłych czasów
— Jarosław Loretz
I porazi was grom z niezbyt ciemnego nieba
— Jarosław Loretz
Zombie za grosik
— Jarosław Loretz
Widz? Jaki widz?
— Jarosław Loretz
Jurajska uczta
— Jarosław Loretz
Bracia w technologii
— Jarosław Loretz
Wtopić się w tłum
— Jarosław Loretz
Wbrew regułom
— Jarosław Loretz
Podboje i wyboje
— Jarosław Loretz
Wątpliwa reklamówka
— Jarosław Loretz
Krok w dobrą złą stronę
— Jarosław Loretz
Zabiedzona flota: Nielotny
— Jarosław Loretz
Kryminalna grabież czasu
— Jarosław Loretz
Anioł w zielonych kaloszach
— Jarosław Loretz
Krótko o książkach: Wiedźma na słodko
— Jarosław Loretz
Nazwobójca
— Jarosław Loretz
Siódma dusza po kisielu
— Jarosław Loretz
Wąż zwany Hydrą
— Jarosław Loretz