Z filmu wyjęte: Techniczne faux pasKonne wozy, lampy naftowe i magnetofon? Czemu nie… O ile jest to jakaś historia alternatywna…
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Techniczne faux pasKonne wozy, lampy naftowe i magnetofon? Czemu nie… O ile jest to jakaś historia alternatywna… Niekiedy w filmach zdarzają się potknięcia w postaci przedmiotów, które nie miały prawa istnieć w portretowanej epoce. Na ogół dotyczy to jednak elementów scenografii nie mających większego znaczenia dla głównego nurtu fabuły. Od czasu do czasu trafiają się jednak rodzynki takie jak ten na dzisiejszym kadrze, i w tedy widz jest w kropce. Bo tak naprawdę na troje babka wróżyła – albo twórcy zaliczyli grube potknięcie z głupoty, albo wstawili dany element celowo, chcąc dać jakąś wskazówkę widzowi, albo mieli tegoż widza głęboko w ciemnej, wilgotnej grocie, i z braku lepszego pomysłu poszli na bezczelne skróty. W przypadku brytyjskiego niedrogiego filmu „The House of Violent Desire” (po naszemu z grubsza „Dom gwałtownego pożądania”), nakręconego w 2018 roku, zdaje się występować trzecia z wymienionych wyżej przypadłości. Ogólnie bowiem całość jest drapowana na opowieść retro, dziejącą się najpóźniej w latach międzywojennych. Do starego dworu, czy też może raczej zameczku, przybywa czarnoskóra służąca, której zadaniem jest obsługiwanie pani domu, jej męża, oraz trójki „dorastających dzieci”, granych przez pełnoletnich aktorów. Do kompletu dochodzi narzeczony jednej z córek, a także zasuszony służący. W pewnym momencie wsiąka ojciec, dziewczyny znajdują na zakazanym strychu perwersyjne zdjęcia matki i jej bliźniaczki, po okolicy krąży cień z kolczastą maską na twarzy, a dzień czy dwa później przed drzwiami pojawia się nieznajomy, proszący o nocleg ze względu na burzę i śmierć konia. Od tego momentu historia zjeżdża niemalże w maximum perversum, w kolejnych wirażach proponując piętrowe związki lesbijskie, brutalny romans gejowski, gierki sadystyczne i wywlekaną z odmętów przeszłości pokrętną klechdę o narodzinach dzieci. Nic dziwnego w tej sytuacji, że twórcy nie odważyli się zatrudnić kogokolwiek poniżej 18 roku życia. Tego, iż spokojna z pozoru historia zsunie się w mroki zwichrowanej seksualności, nie sposób się spodziewać. Początek sugeruje raczej lekką opowieść grozy z delikatną nutką surrealizmu. Jednak mniej więcej od połowy robi się dziwniej i dziwniej. Co być może nawet by nie przeszkadzało, gdyby nie osobliwe roszady scenograficzne. Pomijając strój służącej – umeblowanie i wyposażenie domu sugerują końcówkę XIX wieku. Nie ma tu praktycznie żadnych przedmiotów, które przesuwałyby fabułę w wiek XX. Do chwili, gdy okazuje się, że w jednym, jedynym pokoju jest… prąd. I lampy z żarówkami. Najlepsze jednak czeka na strychu, wraz z garścią perwersyjnych zdjęć. Otóż jest to… magnetofon reporterski. Ten uwidoczniony na dzisiejszym kadrze. Ponieważ kamera przez chwilę koncentruje się na urządzeniu, możliwe staje się odczytanie jego nazwy oraz modelu, dzięki czemu wiadomo, że ów magnetofon pochodzi z lat 1972-75 (dla niedowiarków detale są tutaj). Żeby było bardziej głupio, sprzęt jak najbardziej działa, mimo że odleżał się dłuższy czas na strychu i baterie raczej nie powinny się już do czegokolwiek nadawać. Ale to jeszcze nie wszystko! Dziewczynki, które go znajdują, natychmiast wiedzą, do czego służy, i jak go obsługiwać. Mimo że w domu nie ma absolutnie żadnych urządzeń mechanicznych, podobnie jak nie ma kolorowych pism czy literatury, w której dałoby się znaleźć wzmiankę o podobnych mechanizmach. Finał co prawda można by odczytać tak, że znalezienie się elektryczności i magnetofonu w domostwie dałoby się od biedy usprawiedliwić, ale twórcy zapomnieli rozsiać po filmie ewentualne tropy, które mogłyby pozwolić na dokonanie jednoznacznej interpretacji. W efekcie dostaliśmy rodzaj półproduktu, który męczy chaotycznością fabuły, atakuje zmysły agresywną seksualnością, a na koniec stawia przed mglistą ścianą, w której nie majaczy nawet kontur tego, co autorzy mieli na myśli. A szkoda, bo tu czy tam widać zadatki na duszny, klimatyczny dramat z nutką grozy. ![]() 15 marca 2021 |
Kiedy to było, gdy polski sprzęt elektroniczny wędrował w świat, pomagając nawet tworzyć… roboty.
więcej »Czasami podczas oglądania filmów pojawiają się zdrożne myśli, podające w wątpliwość kwalifikacje co poniektórych członków ekipy realizacyjnej. Na przykład w materii znajomości ludzkiej anatomii.
więcej »Patrząc na listę zrecenzowanych w marcu tytułów musimy przyznać jedno: nie leniuchowaliśmy.
więcej »Kevin Smith. Sprzedawcy 2
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Jay i Cichy Bob kontratakują
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Dogma
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. W pogoni za Amy
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Szczury z supermarketu
— Marcin Knyszyński
Kevin Smith. Sprzedawcy
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Pułapka
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Koniec świata
— Marcin Knyszyński
Richard Kelly. Donnie Darko
— Marcin Knyszyński
Alejandro González Iñárritu. Zjawa
— Marcin Knyszyński
Prehistoria, panie dzieju
— Jarosław Loretz
A na co mi ta noga…
— Jarosław Loretz
Kosmiczny wędkarz
— Jarosław Loretz
Za wysokie progi
— Jarosław Loretz
Odpocząć w brzuchu
— Jarosław Loretz
Nadmiar filmów szkodzi
— Jarosław Loretz
Jsem mořská hvězdice
— Jarosław Loretz
Dwunogi rekin
— Jarosław Loretz
Siła nostalgii
— Jarosław Loretz
UFO a rozwój ziemskiej cywilizacji
— Jarosław Loretz
Pożegnania 2020 (4/4)
— Jarosław Loretz
Pożegnania 2020 (3/4)
— Jarosław Loretz
Pożegnania 2020 (2/4)
— Jarosław Loretz
Pożegnania 2020 (1/4)
— Jarosław Loretz
Podboje i wyboje
— Jarosław Loretz
Wątpliwa reklamówka
— Jarosław Loretz
Krok w dobrą złą stronę
— Jarosław Loretz
Zabiedzona flota: Nielotny
— Jarosław Loretz
Kryminalna grabież czasu
— Jarosław Loretz
Anioł w zielonych kaloszach
— Jarosław Loretz