WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | Gutek Film |
Cykl | Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty |
Miejsce | Wrocław |
Od | 17 lipca 2008 |
Do | 27 lipca 2008 |
WWW | Strona |
ENH 08: Wrocławski sport ekstremalnyKonkurs Główny na festiwalach organizowanych przez Romana Gutka od zawsze owiany był legendą. Ludzie wychodzący z seansów opowiadali nieraz niestworzone rzeczy. Ponoć jeden bohater w jednym filmie włożył kobiecie grabie do pochwy, w drugim ktoś zwymiotował prosto w czyjeś usta. I ja tam byłem, i te dziwy prosto z ekranu piłem. Widziałem też filmy zrobione telefonem komórkowym oraz dzieła nakręcone w jednym ujęciu, w których reżyser kontemplował z oddali mały hamak, a na nim dwoje staruszków.
Jakub SochaENH 08: Wrocławski sport ekstremalnyKonkurs Główny na festiwalach organizowanych przez Romana Gutka od zawsze owiany był legendą. Ludzie wychodzący z seansów opowiadali nieraz niestworzone rzeczy. Ponoć jeden bohater w jednym filmie włożył kobiecie grabie do pochwy, w drugim ktoś zwymiotował prosto w czyjeś usta. I ja tam byłem, i te dziwy prosto z ekranu piłem. Widziałem też filmy zrobione telefonem komórkowym oraz dzieła nakręcone w jednym ujęciu, w których reżyser kontemplował z oddali mały hamak, a na nim dwoje staruszków. ‹8. Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty›![]()
Czy znaczy to jednak, że w konkursach nie było nigdy dobrych filmów? Niekoniecznie. Powiem więcej, czasami naprawdę miałem wrażenie, że oglądam nowe horyzonty kina. Takie filmy, jak: „Intruz”, „Ostatni pociąg”, „Rosyjska arka”, „Cafe Lumierre”, „Eli, eli lema sabachthani” pamiętam do dziś. Jeżdżę na Nowe Horyzonty od 6 lat i zawsze aplikowałem sobie konkurs w rozsądnych dawkach. Nigdy nie starczyło mi odwagi, siły, determinacji, by obejrzeć go w całości i odkryć nowo-horyzontowy wzór, który by mi powiedział, co film musi mieć, żeby organizatorzy festiwalu zwrócili na niego uwagę. W tym roku miałem jednak prawdziwą szansę. Zachęcony przez redaktora naczelnego Stopklatki poszedłem na każdą z 18 konkursowych projekcji. Czy było warto? Sam nie wiem, wzoru nie odkryłem, bo jak tu znaleźć punkty wspólne w filmach tak różnych, jak: klasyczna dokumentalna biografia artysty, węgierska awangarda, hiszpański obraz o chodzeniu i azjatycka historia gangsterska. Ale, jak to mówi Wołodyjowski, nic to. Zmęczony, bo zmęczony, ale wytrwałem do końca. Ilu jest jeszcze podobnych śmiałków? Chyba niewielu. Oto prawdziwy powód do dumy. A teraz krótkie podsumowanie całego konkursu, w formie krótkich tetrycznych notek, które raczej niespecjalnie pokrywają się z ostatecznymi wynikami ogłoszonymi przez organizatorów: „Moje Winnipeg” Ocena: 90% „Moje Winnipeg” to rodzaj „doku-fantazji”. Jest to rzecz o pamięci i podświadomości – o łonie, tzn. o matce i rodzinnym mieście reżysera. W tle szusują emerytowani hokeiści, a ze śniegu wystają pozamarzane głowy koni. Całość, jak zwykle u Guy’a Maddima, jest psychoanalityczno-ironiczna i obezwładnia nieposkromioną wyobraźnią. Maddim miesza surrealizm z czarnym humorem, nostalgię z popkulturą, groteskę z lirycznym tonem. Mało kto tak potrafi opowiadać o sobie i swoim dzieciństwie. „Jedzcie, to jest bowiem ciało moje” Ocena: 90% Odkrycie. Film trudny i nieprzyjemny, a jednak wciągający. Amerykański reżyser Michelange Quay wraca w nim do kraju swoich rodziców, do Haiti. Ale zamiast nostalgicznego pamiętniczka przywozi z tej podróży wściekły, transowy esej o kolonialnych zbrodniach i postkolonialnej traumie. Największą siłą filmu są obrazy: precyzyjne i oparte na ryzykownym, bo zbyt oczywistym, zestawieniu czerni z bielą. „Continental, film bez broni” Ocena: 70% Jeden z najbardziej klasycznych filmów w konkursie. Trochę jak Kaurismäki, a trochę jak „Meduzy”. Tematem alienacja i samotność bohaterów uwięzionych w szaro-burym kieracie. Miejscami naprawdę wzruszające i zabawne. „Jezus Chrystus Zbawiciel” Ocena: 70% Klaus Kinsky stoi samotnie na scenie ubrany jak hipis i naucza w starotestamentowym stylu. Charyzmę ma niesamowitą, potrafi doprowadzić do białej gorączki kilkutysięczny tłum. Film ma niesamowitą końcówkę. Wreszcie kończy się błazenada. Zaczynają się pytania o obojętny świat i o śmierć. I nikt nie rwie się do odpowiedzi. Film Geyera zrobił ze mną coś niebywałego. Nigdy do tej pory nie wysiedziałem na kazaniu 80 minut. Tym razem mi się udało, nie znaczy to jednak, że je do końca kupiłem. „Dusza Demona” Ocena: 70% Gbyby Hou Hsiao-hsien zaczął robić kino gangsterskie, to pewnie wyglądałoby właśnie jak „Dusza demona”. Jest to film melancholijny i bardzo powolny. Wszystko ogniskuje się wokół tragedii sprzed lat i żądzy zemsty. Są tu prawdziwi bohaterowie, bliżej nieokreślone szerokie plenery i prawdziwe ludzkie dramaty. Niewiele było tego w tegorocznym konkursie. „Pomóż, Erosie” Ocena: 70% Ulubiony aktor Tsai Ming-lianga znów opowiada o azjatyckiej pustce. Znowu wielka metropolia, która wpycha w samotność, nie pozwala nic poczuć i człowiek, który najbardziej ze wszystkiego boi się przywyknąć. Czyli wszystko w normie. Na uwagę zasługują na pewno te sceny, w których reżyser mierzy się z erotycznym spełnieniem i pragnieniami wydrążonych ludzi. Tu znać rękę już nie tylko epigona, ale także uważnego artysty o nieposkromionej wyobraźni. „Cudowne miasto” Ocena: 60% Do małego hoteliku w małym miasteczku przyjeżdża mężczyzna, który ma dość wielkomiejskiego życia. Spotyka w nim młodą kobietę i z miejsca się zakochuje. Mam pisać dalej? Taka sobie banalna azjatycka historyjka miłosna z kuriozalnym finałem, który trochę psuje wcześniejsze, raczej pozytywne, wrażenie. „Derek” Ocena: 60% Klasyczny dokument o nieszablonowym artyście, w którym narratorką jest sama Tilda Swinton. Jej słowa są raczej banalne, a miny, z którymi obnosi się przed kamerą raczej jednostajnie smutne. Jednym słowem: Jarman – tak, Swinton – nie! „Deszcz dzieci” Ocena: 60% ![]() W swoim najnowszym filmie Vincent Ward wraca do tematu sprzed lat. Próbuje rozwikłać zagadkę Phui, starej maoryskiej kobiety z plemienia Tuhoe, bohaterki jego debiutanckiego filmu. Rozmawia z ludźmi, analizuje stare zdjęcia, wypytuje historyków. Tradycyjną robotę przeplata swoimi monologami skierowanymi ku kamerze, fragmentami z poprzednich dokumentów i swobodnymi wariacjami na temat nieznanych losów głównej bohaterki. Ostatecznie, ciężko złożyć z tego koherentną całość. „Deszcz dzieci” miejscami jest dość chaotyczny, gubi wątki i przypomina ezoteryczne dokumenty z kanału Planete. „Yella” Ocena: 50% Opowieść o europejskim, a ściślej niemieckim, piekle. Z jednej strony zapóźniony świat, który rozsadza entropia, z drugiej strony królestwo szkła i betonu, w którym jakiekolwiek odruchy człowieczeństwa rozmywają się w aseptycznym i chłodnym krajobrazie. Wszystkie powinności, obowiązki znikły. Pozostało życie bez radości i bez cierpienia. Nowe życie, stare życie. Nieważne, żadne nie daje spełnienia. Szkoda tylko, że to wszystko trzeba sobie raczej dopowiedzieć. Reżyser niespecjalnie troszczy się o opis świata, załatwia go kilkoma banalnymi obrazami, jakby zakładał, że widz i tak wypełni puste pola. Czy to lenistwo, wyszukana strategia, czy może zwyczajnie brak zmysłu obserwacji i artykulacji? Wybieram bramkę numer trzy. „O wojnie” Ocena: 40% Fascynujący bełkot, czerpiący garściami z New Age, Coppoli i Cronenberga. Rzecz o sektach. Na początku myślałem, że reżyser traktuje sekciarskie mądrości ironicznie, ale dziś wydaje mi się, że to było, jak najbardziej na poważnie. Można oczywiście z takiej postawy się śmiać. Można też spojrzeć na nią jak na wybór głęboko tragiczny, świadomą rezygnację z myślenia, które tylko powiększa wątpliwości, na rzecz wyjaśniających wszystko i uspokajających głupot. „Włóczęga” Ocena: 30% Reżyser, tłumacząc się, dlaczego nakręcił film o włóczęgach, powiedział, że zawsze interesowało go, jak zmienia się nasze myślenie, gdy chodzimy. OK, ale co ze zwykłymi spacerowiczami czy profesjonalnymi chodziarzami? „Delta” Ocena: 30% Napuszona do granic możliwości, nieustannie manipulująca emocjami widza (tak w stylu najgorszych chwytów von Triera) opowieść o milczącym facecie. Wygląda jak emo, symbolizuje Jezusa. Ciemny, prostacki, niemyty motłoch nie potrafi go pokochać i skazuje na śmierć. Ostatnia scena sugeruje, że zbawiony zostanie tylko mały żółw. „W mieście Sylvii” Ocena: 20% Główny bohater jest flâneurem-poetą i wygląda jak rozmarzona krowa. W pierwszej scenie pisze wiersz, potem siedzi w knajpie i obserwuje powabne Francuzki. Wreszcie wyhacza jedną z nich. Gdy kobieta odchodzi od stolika i idzie w miasto, poeta zaczyna ją śledzić. I tak przez dobrą godzinę. Niezła beka. „PVC-1” Ocena: 20% Na kolumbijskich rolników napadają terroryści. Zakładają na matczyną szyję bombę w kształcie chomąta i znikają. Rodzina szuka ratunku u sapera, który na wyposażeniu ma wyłącznie świeczkę i scyzoryk. Film nakręcony w jednym ujęciu. 90 minut męczarni w stylu filmików z programu 997. „Las meninas” Ocena: 20% Awangardowe ukraińskie danie przyrządzone z Czechowa z powracającej raz za razem zepsutej ryby. Nie do zjedzenia. „Własna śmierć” Ocena: 10% Narrator przez ponad dwie godziny opowiada o tym, co myśli o śmierci. W tle mozaika nieruchomych fotografii, które tylko dublują przekaz słowny. Po 15 minutach chciałem, by facet wreszcie zamilkł na wieki. „Powolne zwierciadło” Ocena: 10% Przykro mi, ale z tego filmu nic a nic nie skumałem. Wiem tylko, że w pierwszej scenie lekarz wyciąga pacjentowi drzazgę z ust. Potem nastąpiła prawdziwa eksplozja. Jedno jest pewne, „Las Meninas” przy tym węgierskim cudaku to film prosty i przejrzysty, bułka z masłem. Oficjalne wyniki festiwalu znajdziecie TUTAJ. Czytaj też: ![]() 4 sierpnia 2008 |
W drugiej części wyreżyserowanego przez Andrzeja Zakrzewskiego spektaklu „Stirlitz” słynny sowiecki agent, w Polsce znany głównie z powieści „Siedemnaście mgnień wiosny” Juliana Siemionowa, musi nie tylko wysłać łącznika z arcyważną wiadomością z Berlina do Berna w Szwajcarii, ale również uniknąć śmiertelnie groźnej pułapki, jaką zastawia na niego szef Gestapo Heinrich Müller.
więcej »Dzisiaj przedstawiam żarłoczne pluszowe stwory z kosmosu, połykające swoje ofiary w całości, co też zresztą widać na załączonym obrazku.
więcej »Hans Kloss czy Max Otto von Stirlitz – który z nich narodził się wcześniej? Ten pierwszy zadebiutował w spektaklu teatralnym w styczniu 1965 roku, temu drugiemu Julian Siemionow przydał niemiecką tożsamość dopiero w wydanej dwa lata później powieści „Major Wicher”. Na słynne „Siedemnaście mgnień wiosny” trzeba było czekać jeszcze rok. A na dwuczęściowe przedstawienie polskiego Teatru Sensacji „Stirlitz” autorstwa Andrzeja Zakrzewskiego – kolejne cztery.
więcej »Międzygwiezdne fotele w natarciu
— Jarosław Loretz
Peregrynacje wyssane z palca
— Jarosław Loretz
Podróże międzygwiezdne de luxe
— Jarosław Loretz
E.T. wersja hard
— Jarosław Loretz
Ogrodowy nielot
— Jarosław Loretz
Mumii podejście drugie
— Jarosław Loretz
Mumia z gwiazd
— Jarosław Loretz
Pracownik idealny
— Jarosław Loretz
Niech się mury… drzewią?
— Jarosław Loretz
Interpol muzealny
— Jarosław Loretz
12. T-Mobile Nowe Horyzonty: Nowe Horyzonty w Esensji
— Esensja
ENH 08: Horyzonty na trzy głosy
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Horyzonty na trzy głosy
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Muzyka na Nowych Horyzontach
— Jacek Sobczyński
Portret pisarza z czasów młodości
— Jakub Socha
Wrocławskie klimaty. Relacja z festiwalu filmowego Era Nowe Horyzonty.
— Jakub Socha