ENH 08: Horyzonty na trzy głosyUrszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil Witek Nie byliśmy tak odważni jak Jakub Socha, nie mieliśmy ochoty na oglądanie spijania wymiocin, toteż konkurs Era Nowe Horyzonty programowo pominęliśmy. Ale ten festiwal na szczęście zapewnia szeroki wybór filmów, więc na pewno się nie nudziliśmy. Zapoznajcie się z wrażeniami z 35 filmów festiwalowych, które w tym roku zobaczyła redakcja „Esensji”.
Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Kamil WitekENH 08: Horyzonty na trzy głosyNie byliśmy tak odważni jak Jakub Socha, nie mieliśmy ochoty na oglądanie spijania wymiocin, toteż konkurs Era Nowe Horyzonty programowo pominęliśmy. Ale ten festiwal na szczęście zapewnia szeroki wybór filmów, więc na pewno się nie nudziliśmy. Zapoznajcie się z wrażeniami z 35 filmów festiwalowych, które w tym roku zobaczyła redakcja „Esensji”. ![]()
Wyszukaj / Kup „Boski” („Il Divo”, reż. Paolo Sorrentino) Ocena: 60% Z pozoru zwyczajna biografia niezwykłego włoskiego polityka, Giulia Andreottiego. Postaci z pewnością interesującej, barwnej i bardzo filmowej. Ale to nie on okazuje się największą atrakcją produkcji Paola Sorrentina. O wiele bardziej uwagę skupiają użyte w „Boskim” zaskakujące rozwiązania techniczne, które świetnie ożywiają produkcję. Reżyser odpala fajerwerki w najmniej oczekiwanych momentach. Początek zdynamizuje odpowiednią muzyką, bohaterów przedstawi za pomocą ujęć z dziwacznych kątów, nagle zmieni tempo opowiadania z kontemplacyjnego na właściwe filmom sensacyjnym. W sumie Sorrentino podpisał się pod ciekawym kawałkiem kina. „Chaotyczna Anna” („Caotica Ana”, reż. Julio Medem) Ocena: 10% ![]()
Wyszukaj / Kup Z Juliem Medemem zawsze miałam problem. Wydawało mi się, że on w każdym swoim filmie udaje kogoś innego. W „Krowach” pozował na nowego Carlosa Saurę, w „Kochankach z kręgu polarnego” chciał być Alejandrem Amenábarem. Nawet w jego najlepszym filmie, „Lucii i seksie”, pobrzmiewają echa wczesnego Pedra Almodóvara. Kręci niby swoje filmy, ale tak naprawdę przepisuje ze ściągi ukrytej pod ławką. „Chaotyczna Anna” wydaje się jego pierwszym filmem zrobionym bez tego udawania, wziętym z głębi siebie, a nie z elementarza motywów kina hiszpańskiego. Tu wreszcie można zobaczyć prawdziwe oblicze Medema: niepohamowanego bałaganiarza, robiącego film bez tezy, kierowanego częściej żywiołem niż konkretną wizją czy logiką. Naśladując, mając solidne wzorce, do których może się odwołać, radzi sobie z materią filmową. Ale puszczony samopas nie powinien dotykać się niczego poza produkcjami krótkometrażowymi. „Czarna owca” („Black Sheep”, reż. Jonathan King) ![]()
Wyszukaj / Kup Ocena: 20% „Ptaki” Hitchcocka, ale z owcami zamiast ptaków i zrobione przez ubogiego w wiedzę filmową kuzyna Sama Raimiego. Dobry dowód na to, że nawet film, który w zamierzeniu ma się naigrywać ze schematów, też można zrobić wedle nudnego schematu. Jeśli przyjmiemy definicję, że camp to flaki i bebechy na wierzchu, to istotnie „Czarna owca” jest dziełem campowym. Ale Picasso najpierw perfekcyjnie opanował warsztat, zanim zaczął zniekształcać to, co malował. Jonathan King chyba obejrzał jeszcze za mało filmów, żeby bawić się kinem. Dlatego wyszedł mu camp dla ubogich. Bo gdzie tu cytaty z klasyki? Gdzie niepoprawny humor? Gdzie żonglerka konwencją? Gdzie popkulturowe nawiązania? Owce zeżarły? „Czarne słońce” („Il sole negro”, reż. Krzysztof Zanussi) Ocena: 50% Pierwsza rzecz, która wyszła spod ręki Krzysztofa Zanussiego od wielu lat, i której seanse nie staną się największym skupiskiem ludzi myślących o popełnieniu harakiri z nudów. Poważnie. „Czarne słońce” ogląda się całkiem gładko, co jednak wcale nie równa się udanemu filmowi. Brakuje tu przede wszystkim napięciowej temperatury, a do jej zbudowania materiał idealnie się nadawał. Ale trzeba uczciwie policzyć produkcji kilka plusów, m.in. brak ostentacyjnego dydaktyzmu albo nienarzucającą się moralno-chrześcijańską interpretację. A już do rzędu wybitnych osiągnięć należy zaliczyć to, że na nowohoryzontowym pokazie filmu udało się reżyserowi naprawdę nawiązać kontakt z publicznością, choć wydawało się to już niemożliwe. Zanussi i publiczność – to od lat były dwa osobne światy. Niewiadomo, ile trwałaby dyskusja z reżyserem po projekcji, gdyby nie trzeba było zwolnić sali dla następnego seansu, ale autentycznie widownia była „Czarnym słońcem” poruszona. To wielki krok dla twórcy, którego filmy od dekady są recenzowane wzruszeniem ramion albo westchnieniem zobojętnienia. „Cztery noce z Anną” (reż. Jerzy Skolimowski) ![]()
Wyszukaj / Kup Ocena: 50% Taki polski Kim Ki-Duk z tego nowego Skolimowskiego wyszedł. „Cztery noce z Anną” są na swój posępny sposób nastrojowe i przypomina nam się co chwilę, że głównie o nastrój chodzi. A to ujęciem konającej na parapecie muchy, a to kadrem wędrującego po podłodze pająka. W sumie jednak film to dosyć nierówny. Momentami hipnotyczny i subtelnie rysujący niemożliwe uczucie, zamknięte w głębi umysłu i serca bohatera. Artur Steranko ma coś w swojej twarzy, spojrzeniu, co idealnie predestynuje go do odgrywania takiej dziwacznej postaci jak Leon – osadzonej jednocześnie w dwóch światach: metafizycznym i rzeczywistym. Jego przekonujące aktorstwo stanowi naczelną siłę „Czterech nocy z Anną” i całkiem skutecznie udaje mu się uśpić naszą czujność. Gorzej, gdy się już obudzimy. Wtedy seans skończy się dla nas niesmaczną konkluzją, że chyba Krzysztof Kieślowski zmartwychwstał. „Drastyczne środki” („Desperate Remedies”, reż. Peter Wells, Stewart Main) Ocena: 70% Reżyser filmu Peter Wells śmiał się, że „Drastyczne środki” to bardzo nietypowe kino nowozelandzkie. Podczas gdy kręcone tam filmy starają się korzystać z dóbr naturalnych i zapierających dech w piersiach krajobrazów, on i jego ekipa zamknęli się w studiu i tam nakręcili całą produkcję. „Drastyczne środki” są przewrotnym pastiszem melodramatów, inteligentnie wykpiwającym gatunkowe klisze. Aktorzy grają z karykaturalną ekspresją, dialogi pękają od nadmiaru patosu, rozpasana wyobraźnia twórców nie powstrzymuje ich przez niczym. Odprężająca rzecz. „Każdy ma swoje kino” (“To Each His Own Cinema”, reż. Theo Angelopoulos, David Cronenberg i inni) ![]()
Wyszukaj / Kup Ocena: 80% Seans idealny. Jak nam się czyjaś nowelka nie podoba, to po trzech minutach się kończy i zaczyna się zupełnie nowy film. „Każdy ma swoje kino” ogląda się za obopólnym porozumieniem, że po dwóch stronach ekranu znajdują się pasjonaci, bezgranicznie zakochani w ruchomych obrazkach, a zbiorek epizodów jest hymnem na cześć naszego wspólnego obiektu westchnień. W takiej sytuacji siłą rzeczy ostrze krytyki trochę się stępia i serce mięknie. Z przyjemnością ogląda się Nanniego Morettiego opowiadającego o swoim największym kinowym uniesieniu, choć to żaden „Obywatel Kane”, tylko „Rocky”. Z westchnieniem zrozumienia przyglądamy się Larsowi von Trierowi tłukącemu młotkiem rozgadanego widza z sąsiedniego fotela, który przeszkadza mu oglądać film. Kto z nas choć raz nie marzył o takiej możliwości? Kiedy emocje już opadną, to można „Każdy ma swoje kino” potraktować jako kompas wskazujący, który ze współczesnych reżyserów jest autorem o własnym stylu, potrafiącym motywy swojej mitologii zawrzeć we wszystkim, czego się dotknie. Niezaprzeczalnie powinno się wpisać do słownika takie pojęcia jak Atom Egoyan touch czy Takeshi Kitano touch. I szczególne brawa dla Waltera Sallesa za rozbrajająco celną złotą myśl, że „400 batów” brzmi jak tytuł filmu pornograficznego. „Niebo Suely” („O céu de Suely”, reż. Karim Ainouz) Ocena: 50% „Madame Satą” Karim Ainouz zdobył uznanie krytyków, ale tylko po to, żeby swoim następnym filmem je stracić. Chyba nie przeczytał żadnej recenzji swojego debiutu i nie zarejestrował, za co go pochwalono, bo w „Niebie Suely” nie ma żadnej zalety jego poprzedniej produkcji. To bardzo typowe, tradycyjnie robione kino społeczne, skostniałe i pozbawione indywidualizmu. Tu kamera beznamiętnie podąża za bohaterką, podczas gdy w „Madame Sacie” kamera kochała głównego bohatera, była nim zafascynowana, uwiedziona jego charyzmą. W „Niebie Suely” ta iskra między reżyserem a portretowaną postacią wypaliła się, zanim na dobre się pojawiła. „Odgłosy” („Suspiria”, reż. Dario Argento) Ocena: 80% Dario Argento w sekcji „Nocne szaleństwo” to strzał w dziesiątkę. Coś w sam raz wypoczynek po maratonie seansów ciężkich, poważnych, wymagających skupienia. W jego filmach jest i śmiesznie, i straszno, choć w „Odgłosach” nacisk położono raczej na to drugie. Pełno tu ikonicznych scen i wizjonerskich ujęć, które przedstawiają Argento jako artystę o malarskiej wyobraźni, niezwykłej świadomości użycia koloru i detalu. Znakomita rola Jessiki Harper, dziewczyny o oczach tak wielkich i nieprzeniknionych jak Ana Torrent, w których nieprzerwanie rysują się przerażenie, niepewność, ale i ciekawość. Sceptycy uważający, że pranie na sznurku nie może przestraszyć – zobaczcie to koniecznie. „Odległe głosy, martwe natury” („Distant Voices, Still Lives”, reż. Terence Davies) Ocena: 90% Rozkosznie się bawiliśmy na Nowych Horyzontach. Oglądaliśmy kolejne filmy i wyciągaliśmy zestaw swoich ulubionych zabawek, żeby je ocenić. Grymasiliśmy na za długie ujęcia, rozchwiane zdjęcia, monotonną muzykę. Oklaskiwaliśmy dobre aktorstwo i umiejętne oddanie na ekranie życiowej prawdy. Aż do naszej piaskownicy wszedł Terence Davies i pokazał swoje dzieła. Grabki i łopatki z rąk wypadły. Jego filmy to ciężki orzech do zgryzienia, bo trzeba do nich podejść z zupełnie nowymi kryteriami oceny. Do odbioru na wielu poziomach, niełatwe, ale prowokacyjnie rzucające widzowi wyzwanie i chyba nigdy nieodgadnione do końca. Bywają męczące, ale po obejrzeniu nie sposób wyzbyć się poczucia obcowania z czymś wyjątkowym. To filmy przygnębiająco smutne i przesycone radością życia jednocześnie. Ich bohaterowie to tacy bliscy nieznajomi – rozumiemy ich postępowanie i zarazem nie wiemy, o co im chodzi. I te definicje, w które stara się ująć dzieła Daviesa – brzmią bardzo podejrzanie. Gdyby chciało się umieścić „Odległe głosy, martwe natury” w porządkujących ramkach, trzeba byłoby je nazwać musicalem o okrucieństwie ojca wobec rodziny. Wreszcie zobaczyliśmy kino będące wyrażeniem idei festiwalu w formie czystej: najprawdziwsze nowe horyzonty. “River Queen” (reż. Vincent Ward) Ocena: 50% Vincent Ward w trochę słabszej formie i raczej bliżej „Fortepianu” Jane Campion niż swojego stylu. Fabułę, zaskakująco bliską brazylijskiej telenoweli, ratuje maoryski koloryt, z którego Ward z upodobaniem w filmie korzysta, oraz przekonująca rola Samanthy Morton. Kto jeszcze wątpił, że ta aktorka potrafi zagrać wszystko, po tym filmie wypleni z głowy podobną myśl. Odradzam „River Queen” jako początek znajomości z tym reżyserem, choć produkcję właśnie wydano u nas DVD. Lepiej zacząć od „Nawigatora: odysei średniowiecznej”, albo poczekać, aż w telewizji znowu wyemitują „Między piekłem a niebem”. “Sleeping Dogs” (reż. Roger Donaldson) Ocena: 40% Dobry przykład głównej, według mnie, wady tegorocznej sekcji z kinem nowozelandzkim: politycznej hermetyczności wielu prezentowanych filmów. Można docenić „Sleeping Dogs” jako przyzwoite kino o posmaku utopijnym. Ale trudno naprawdę zrozumieć wagę tego filmu dla kinematografii, w której powstał, bez śladowej choćby znajomości historii i polityki Nowej Zelandii ostatnich kilku dekad. Jakościowo, aktorsko – to kino bez zarzutu, ale opornie idzie temu filmowi rozbudzanie emocji. Seans przypomina trochę wcinanie czekolady pozbawionej smaku – wiemy, że powinniśmy z tego czerpać grzeszną przyjemność, ale jakoś tego nie czujemy. Bez znajomości kontekstu, niestety, na „Sleeping Dogs” siedzi się jak na tureckim kazaniu. „Świąteczne opowieści” („Un conte de Noel”, reż. Arnaud Desplechin) Ocena: 20% Festiwalowa ciekawostka. W filmie z dostojną Catherine Deneuve i jak zwykle niepokornym Mathieu Amalrikiem największą uwagę przykuwają działania pana montażysty. Czy on ma tylko ADHD, czy jeszcze coś brał? Klasyczną rodzinną psychodramę rozpędził do tempa filmów Quentina Tarantino. Automatycznie ubił tym jej zalety i sens. Wątki wciąż przeskakują między sobą, co może i zapobiega zaśnięciu, ale zupełnie uniemożliwia śledzenie bohaterów, którzy są jedną z kluczowych wartości tego gatunku. Za mało prawdziwego życia i rzeczywistych rozterek, za dużo sztucznych atrakcji. Urszula Lipińska • • • |
Harry Carmichael, który naprawdę nazywał się Leopold Horace Ognall, nie miał w Polsce Ludowej takiego szczęścia, jak inni klasyczni twórcy brytyjskiej powieści detektywistycznej. Nie tłumaczono jego powieści – a byłoby z czego wybierać! – choć jedna z nich stała się kanwą przedstawienia zaprezentowanego w ramach Teatru Sensacji „Kobra”. Spektakl nosił tytuł „Czy pan nie rozumie? To pomyłka!”.
więcej »O ileż prościej by było, gdyby zamiast wyciągać z ziemi jakieś skraweczki i okruszki – po prostu znajdować ładne, pełne pozostałości z dawnych epok…
więcej »Powoli zbliżają się wakacje – co ciekawego warto spakować do waszych pleckaów i walizek?
więcej »Marzenie archeologa
— Jarosław Loretz
Indianie też nie mieli się czego wstydzić
— Jarosław Loretz
Życie miejskie dla ubogich
— Jarosław Loretz
Drama na trzy ręce
— Jarosław Loretz
Nie, nie, wejście od frontu odpada
— Jarosław Loretz
Technika zgniłego Zachodu
— Jarosław Loretz
Tam, gdzie nikt nie patrzy
— Jarosław Loretz
Czy Herkules była kobietą?
— Jarosław Loretz
Prosimy nie regulować monitora
— Jarosław Loretz
Patyki eliminacji
— Jarosław Loretz
Najlepsze filmy SF – wybór czytelników
— Esensja
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
Obcy – podsumowanie naszego bloku
— Esensja
12. T-Mobile Nowe Horyzonty: Nowe Horyzonty w Esensji
— Esensja
„Obcy – decydujące starcie”, czyli sequel doskonały
— Sebastian Chosiński, Grzegorz Fortuna, Jakub Gałka, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Mateusz Kowalski, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski
„Bękarty wojny” najlepszym filmem III kwartału w polskich kinach wg Stopklatki i Esensji
— Esensja
Bogowie epoki ołowiu
— Tomasz Rachwald
Świat Boskich. Słowo o włoskim kinie politycznym
— Tomasz Rachwald
Do kina marsz: Wrzesień 2009
— Esensja
36. Ińskie Lato Filmowe
— Tomasz Rachwald
Muzyka na Nowych Horyzontach
— Jacek Sobczyński
Wrocławski sport ekstremalny
— Jakub Socha
Klasyka kina radzieckiego: Gdyby czerwonoarmiści mieli miecze samurajskie
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Poszukiwana żywa lub martwa
— Sebastian Chosiński
Na filmowym szlaku: Tam za barem spełniają się marzenia
— Adam Lewandowski
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Zjawa
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Birdman
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Biutiful
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Babel
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. 21 gramów
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Alejandro González Iñárritu. Amores perros
— Marcin Knyszyński
Cinergia 2019: Dżihad trzynastolatka
— Konrad Wągrowski
Po komiks marsz: Maj 2023
— Sebastian Chosiński, Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Statek szalony
— Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Migające światła
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Miliony sześć stóp pod ziemią
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kac Vegas w Zakopanem
— Konrad Wągrowski