Anton Corbijn nakręcił film o powolnej agonii, która kończy się przeraźliwie smutnym pragnieniem czerpania garściami z życia. Stracone szansy, żal i obsesyjny strach przed przeszłością czynią z „Amerykanina” refleksyjną przypowieść o charakterze moralnym, ale nie edukacyjnym. To właśnie takie kino dociera do serca. I właśnie dlatego zapada w pamięć.
Kulka w serce
[Anton Corbijn „Amerykanin” - recenzja]
Anton Corbijn nakręcił film o powolnej agonii, która kończy się przeraźliwie smutnym pragnieniem czerpania garściami z życia. Stracone szansy, żal i obsesyjny strach przed przeszłością czynią z „Amerykanina” refleksyjną przypowieść o charakterze moralnym, ale nie edukacyjnym. To właśnie takie kino dociera do serca. I właśnie dlatego zapada w pamięć.
Anton Corbijn
‹Amerykanin›
Spokojny rytm „Amerykanina” stanowi tylko zasłonę dymną. Chociaż kolejne sceny są wyciszone i oszczędne, a aktorzy niewiele mówią, film zaskakuje pieczołowicie budowanym napięciem. Co pewien czas ciszę przerywa melancholijny, ale zdecydowany motyw muzyczny, który zwiastuje mocny akcent fabularny w postaci bogatego w znaczenia bądź świetnie zrealizowanego zwrotu akcji. Niby nic się nie dzieje, nic wielkiego nie zostało powiedziane, a mimo to perspektywy poznawcza i psychologiczna zmieniają się całkowicie, stawiając tytułowego bohatera w nowym świetle. Zwłaszcza pod koniec Corbijn operuje scenami, które mogłyby zniechęcać patosem lub zdominować historię przesadą i jaskrawością, ale dzięki talentowi reżysera przeobrażają się w zróżnicowane interpretacyjnie perełki. Jest powściągliwie i chłodno, ale stopniowo – tak jak i w bohaterze – coś pęka i ujawnia pokłady gorzkiego żalu. W rezultacie jeśli czegoś się w życiu żałuje, trudno żeby wirtuozersko rozegrana opowieść Corbijna nie chwytała za gardło.
W otwierających film scenach tytułowy Amerykanin z zimną krwią strzela dziewczynie w tył głowy. To zwiastun tego, jak w filmie Corbijna potraktowana została historia – bezkompromisowo i bez upiększeń. Bohater, który okazuje się zabójcą-najemnikiem o imieniu Jack, ukrywa się w małym włoskim miasteczku i podejmuje kolejnego zlecenia, tym razem dla zimnej jak lód Mathilde. Na włoskiej prowincji ma czas, żeby wrócić myślami do przeszłości, ale robi wszystko, aby żyć w teraźniejszości i uciec od beznadziei tego, co było i jałowości tego, co jest. Wkrótce poznaje prostytutkę Clarę, która traktuje go jako kogoś więcej, niż tylko jednego z wielu klientów. Relacje z kobietą okażą się punktem zapalnym dla wiary bohatera w przyszłość ze sfery marzeń pozbawionej krwawej historii jego życia.
Temat filmu zdradza już niejednoznaczna czołówka, w której Jack jedzie samochodem przez podgórski tunel i kieruje się w stronę punkciku światła, rozlewającego się powoli i wreszcie pochłaniającego cały ekran. Już wtedy Corbijn sugeruje, że dla Jacka nie ma ratunku, a jego brutalna, pełna złych wyborów przeszłość tak silnie determinuje to, kim jest i co robi, że żadna dobra decyzja nie zaważy na wyniku jego wewnętrznej walki z samym sobą. Każda kolejna scena portretuje zagubienie i ukryte głęboko rozżalenie bohatera dążącego powoli do autodestrukcji. Metaforycznie rozumianą agonię Jack uświadamia sobie dopiero wtedy, gdy pozwala iluzorycznym pragnieniom i mimowolnej wierze w zmiany zagościć w swoim życiu. Corbijn jest jednocześnie pesymistą i optymistą: twierdzi bowiem, że musimy ponieść konsekwencje każdego postępku, ale z drugiej strony mówi o nadziei. Gra toczy się o duszę Jacka i może zostać wygrana tylko wtedy, gdy bohater zda sobie sprawę z tego, co utracił. Ta smutna wiedza może dać mu godność i namiastkę zagubionego człowieczeństwa. Corbijn regularnie przypomina o śmierci, którą przesycony jest cały film. Jej oddech czuć w szczegółowych ujęciach broni, obrazach dzikiej przyrody i scenach erotycznych. Reżyser wydaje się czerpać z teorii Freuda przyrównującego seks do śmierci. Podobnie jak w „Ostrożnie, pożądanie” Anga Lee, tak w „Amerykaninie” seks ma niewiele wspólnego z erotyką i miłością, a stanowi smutną ekspresję lęków i bezuczuciowej cielesności. Nie bez powodu Corbijn pokazuje Jacka i Clarę w łóżku przed rozbudową ich relacji. Kiedy między tych dwojgiem pojawiają się uczucia, seks przestaje pełnić funkcję charakteryzującą psychiczną rozsypkę bohatera.
A Corbijn ewidentnie nie potrzebuje sentymentalnych obrazków. Widać to także w tym, jak patrzy na karabin w rękach Jacka. Obiektyw kamery pokazuje składanie broni, a także jej kolejne śrubki i części składowe. Kontemplacja narzędzia zabijania odziera je z aury nietykalności, nieprawdopodobieństwa, magii. Śmierć przestaje być cudem, a zaczyna być zimną kalkulacją i mechanicznym procesem. Zestawiając ze sobą portret psychologiczny Jacka i suchy obraz śmierci, Corbijn uzyskuje uderzający efekt – jego film przeistacza się w dopracowaną w każdym calu przypowieść o apatii emocjonalnej, naturalnemu człowiekowi dążeniu do szczęścia, karze i nadziei. Najważniejsze jest jednak to, że udaje się przy tym uniknąć dosłowności, nachalnego moralizowania i patosu. W dużej mierze przyczynił się do tego George Clooney, który zagrał jedną z najlepszych ról w karierze. Jego twarz skrywa cały wachlarz emocji i myśli, ale aktor ani razu nie pozwala wypłynąć im na wierzch za pomocą grymasów lub gestów. Pozostaje do końca nieodgadniony, fascynujący, ale jednocześnie budzący współczucie.
„Amerykanin” podejmuje również temat przeszłości i jej siły oddziaływania na człowieka. W rozmowach Jacka z lokalnym księdzem pojawia się kwestia tego, jak historia wpływa na teraźniejszość. Ma to oczywisty związek z losami jednostki, a u Corbijna – z głównym bohaterem. Poprzez postać księdza reżyser neguje ideę nagłych zmian, wyrażając przekonanie o możliwości zmian jedynie stopniowych. Ludzkie życie stanowi serię wyborów, od których nie da się uciec. Jeśli ukształtuje się swój los błędnymi decyzjami, pozostaje tylko akceptacja i zrozumienie własnych win. Jakkolwiek bolesny byłby to proces, daje szansę na poznanie siebie, co już stanowi nieocenioną nagrodę. Według twórcy „Control” nie istnieją niespodziewane przemiany, ale zawsze – wybór. Świadomość kontrolowania własnej egzystencji to akcent optymizmu, który przekształca „Amerykanina” w dzieło kompletne.
