Obuchem w łeb widza, czyli emocjonalnie, sugestywnie, ekstatycznie [Antoni Krauze „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Jak podejść do „Czarnego czwartku"? Posypać sobie głowę popiołem? Przepasać się czarną szarfą? A może zaatakować z pozycji klęczącej? Ciężko powiedzieć, ale jedno jest pewne: film może pójść w konkury z najbardziej sugestywnymi widowiskami polskiej martyrologii. I bynajmniej nie jest to pochwała, a powodem tego jest właśnie owa nieszczęsna widowiskowość.
Obuchem w łeb widza, czyli emocjonalnie, sugestywnie, ekstatycznie [Antoni Krauze „Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł” - recenzja]Jak podejść do „Czarnego czwartku"? Posypać sobie głowę popiołem? Przepasać się czarną szarfą? A może zaatakować z pozycji klęczącej? Ciężko powiedzieć, ale jedno jest pewne: film może pójść w konkury z najbardziej sugestywnymi widowiskami polskiej martyrologii. I bynajmniej nie jest to pochwała, a powodem tego jest właśnie owa nieszczęsna widowiskowość.
Antoni Krauze ‹Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł›WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł | Dystrybutor | Kino Świat | Data premiery | 25 lutego 2011 | Reżyseria | Antoni Krauze | Zdjęcia | Jacek Petrycki | Scenariusz | Mirosław Piepka, Michał Pruski | Obsada | Marta Honzatko, Michał Kowalski, Marta Kalmus, Grzegorz Falkowski, Andrzej Dębski, Jacek Kałucki, Sławomir Orzechowski, Wojciech Tremiszewski, Piotr Andruszkiewicz, Wiktoria Kraszewska, Zosia Smagacka, Krystyna Janda, Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski, Witold Dębicki, Cezary Rybiński, Grzegorz Gzyl, Tomasz Więcek, Bogdan Smagacki, Dorota Lulka, Grzegorz Wolf | Muzyka | Michał Lorenc | Rok produkcji | 2010 | Kraj produkcji | Polska | Czas trwania | 100 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Poszedłem do kina na „Czarny czwartek” z daleko nieprofesjonalnym nastawieniem. Otóż założyłem sobie niejako z góry, że film ten spotka się z mojej strony wyłącznie z krytyką. Jedyną podstawą, na jakiej oparłem to założenie, był plakat reklamujący dzieło Antoniego Krauzego. Widzimy na nim wyeksponowany, pierwszoplanowy, wzorcowy okaz bohatera z obowiązkowymi konotacjami proweniencji czysto polskiej: cnotą, martyrologią i patetycznością. Ale to nie wszystko, ba, to nawet nie byłoby problemem, gdyby nie fakt, że żonglowanie tymi wartościami i pojęciami tradycyjnie już odsuwa na dalszy plan jakikolwiek artyzm i wartościową analizę pewnego wycinka z historii na rzecz sugestywnej gry emocjami odbiorcy. Nie inaczej jest w filmie Krauzego. Na warstwie fabularnej „Czarnego czwartku” nie będę się skupiać zanadto, ponieważ film jest w nią ubogi. Otrzymujemy dwa plany: prywatny, przedstawiający rodzinę Drywów, i społeczny, prezentujący zmagania robotników z władzą. W kulminacyjnym momencie te dwa plany nachodzą na siebie, jasno pokazując, że dramat ogólny ma swoje przełożenie na indywidualne losy poszczególnych rodzin. Krauze poszedł jednak o kilka stopni za daleko w ukazaniu tej tragedii. Jak to się mówi: diabeł tkwi w szczegółach, a ze szczegółów zbudowany jest obraz ogólny. Ciepłą, sentymentalną wizję rodziny Drywów można przełknąć, chociaż od początku czuje się, że ta słodka aura ma charakter czysto funkcjonalny i służy budowaniu kontrastu wobec tego, co stanie się później. Znacznie grubszymi nićmi szyty jest opozycyjny układ: władza – lud. Na wszelki wypadek umieszcza się w filmie jednego nawróconego grzesznika (tutaj mamy zacnego aparatczyka, który pokocha robotników i będzie się z nimi dzielił maszyną do pisania), tak asekuracyjnie, żeby podkreślić, że każdy ma szansę stać się człowiekiem, a z resztą jedzie się po bandzie. Tutaj nie ma już zmiłuj. Eksponowanie śmierci kolejnych osób przy akompaniamencie podniosłej muzyki, patetyczne gesty, których nie powstydziłby się Rejtan Matejki, gorące obywatelskie filipiki przeciwko władzy, szpital zbrukany krwią, biało-czerwone flagi we krwi, ulice we krwi, niewinni ludzie w krwi, a po drugiej stronie ordynarne, brutalne wojsko, bezduszni notable komunistyczni, szaleńcy i furiaci. Czy naprawdę nie dało się opowiedzieć tego z większym wyczuciem? Dobrze wiem, że prawdopodobnie wkładam tą krytyką kij w mrowisko, bo u źródeł leży prosty podział na złą, komunistyczną władzę i robotników walczących o ceny adekwatne do ich zarobków, bądź zarobki adekwatne do cen. Pewnie że można kwestionować postawę roszczeniową ludzi (acz to tylko element krytyki całego systemu) z pozycji liberalnych, ale na pewno nie da się bronić władzy, która posunęła się za daleko w tamtych dniach (i nie tylko w tamtych). Muszę to zaznaczyć, bo kontrargumentem dla krytyki takich filmów jest posądzenie o bezideowość charakterystyczną dla młodszych pokoleń, brak szacunku dla wartości, nieznajomość historii i na dokładkę nieśmiertelne, retoryczne pytanie: „Co ty możesz o tym wiedzieć, skoro nie żyłeś w tych czasach?”. Tak, ciężkie działa wytacza się w starciu z krytyką i wali z nich na oślep, a mnie – i pewnie wielu innym osobom – chodzi tylko o artystyczną wizję i sposób prezentacji wydarzeń historycznych. Fundamentalnym zabiegiem dla filmu stało się wyposażenie niemalże każdej sceny w czytelny, emocjonalny naddatek, którego celem jest manipulacja odczuciami odbiorcy. Są filmy, w których jest to mniej widoczne, są takie, w których jest to nagminne. W tym drugim celują nasze rodzime produkcje. U nas nie wprowadza się zdrowego eklektyzmu (o twórczy artyzm jeszcze trudniej), tylko idzie się na całego i tworzy idiotyczne komedie, bądź spowite kirem pomnikowe obrazy. „Czarny czwartek” miałby szanse znaleźć się na podium w tej drugiej kategorii. Czyniąc założenie, o którym wspomniałem na wstępie, byłem święcie przekonany, że zabezpieczyłem się tym samym przed ewentualnym rozczarowaniem, ale film okazał się jeszcze gorszy. W czym tkwi problem? Chyba nie chodzi o indolencję artystyczną, bardziej prawdopodobne jest, że to bliskość czasowa podjętego tematu paraliżuje twórców i popycha ich w stronę czytelnych, sugestywnych podziałów, o których mówi się tylko jak najbardziej emocjonalnym językiem. Nie może być żadnych niedomówień, dlatego lepiej uderzyć w znane wszystkim wysokie tony i stworzyć kolejne schematyczne dzieło. Wciąż żyją ludzie, którzy doświadczyli tamtych dramatycznych wydarzeń, a wśród nich ci, którzy stracili bliskich, lepiej jest więc pozostać w układzie zero-jedynkowym z emocjonalną nadbudową. Tak jest bezpieczniej. Jeśli chodzi o popisy aktorskie, to na pewno na uwagę zasługuje schizofreniczna postać Gomułki, w którą wcielił się Wojciech Pszoniak, reszta ludzi Partii – w tym Kliszko grany przez Piotra Fronczewskiego – to echo przeszłości i standardowy obraz aparatczyka komunistycznego powielany tasiemcową metodą w licznych antysystemowych, polskich filmach. Na plus również debiut Marty Honzatko w roli żony Brunona Drywy. Michał Lorenc stosownie do obrazu, znalazł się ze swoją muzyką na podniebnych szczytach. Za niedługi czas film będzie zapewne hurtowo emitowany w TV, więc lepiej darować sobie kinowy seans z „Czarnym czwartkiem”. 
|
Tak na przyszłość - jak chcesz by ktoś zauważył, że wtykasz kij w mrowisko, to musisz być choć odrobinę większy od mrówki.