28 WFF: Dzień czwarty [Ron Fricke „Samsara”, Paula van der Oest „Efekt domina” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl W czwartym dniu Warszawskiego Festiwalu Filmowego proponujemy głośną i piękną „Samsarę” Rona Fricke oraz zaangażowany społecznie „Efekt domina” Pauli van der Oest.
28 WFF: Dzień czwarty [Ron Fricke „Samsara”, Paula van der Oest „Efekt domina” - recenzja]W czwartym dniu Warszawskiego Festiwalu Filmowego proponujemy głośną i piękną „Samsarę” Rona Fricke oraz zaangażowany społecznie „Efekt domina” Pauli van der Oest.
„Samsara” (reż. Ron Fricke) Wizualnie perełka, zapierająca dech w piersiach tak jakością zdjęć, ich kolorystyką i głębią (wybuchający wulkan jest wręcz w zasięgu ręki), jak i sugestywną, wzniosłą, choć momentami mocno ponurą muzyką, od czasu do czasu wzbogaconą śpiewem Lisy Gerrard. Pokazane bogactwo zniewalających pięknem plenerów oraz wzbudzających podziw monumentalnych budowli jest tym bardziej zachwycające, że Fricke zadbał o to, by zaprezentować rzeczy mniej znane, nie tak obślinione przez miliony turystów i nie przerobione przez popkulturę na papkę dla mas. Podobnie urzec mogą sceny z egzotycznych tańców, wprowadzić w zadumę obrazy religijnych uniesień, a wręcz zszokować widoki ze zmechanizowanych farm. Niestety, z treścią jest już trochę gorzej, bo „Samsara” to tak naprawdę „ Baraka”, tylko dwadzieścia lat później. Film jest wręcz bliźniaczym odbiciem poprzednika, pewną formą remake’u dostosowanego do dzisiejszych standardów i oczekiwań, obrazującego przemiany tak cywilizacji, jak i samej natury, a także naszego spojrzenia na wiele spraw i generalnie unowocześniającego formę przekazu. To taka bardziej drapieżna wersja „Baraki”, dziś wciąż pięknego, ale w sumie sędziwego świadectwa minionej epoki, zbudowana wedle starego schematu i generalnie daleka od oryginalności, nawet wobec debiutanckiego „Chronosa” czy kultowego „ Koyaanisqatsi”, do którego Fricke robił zdjęcia. Z tego też powodu trudno mówić o sile przekazu filmu, skoro reżyser po raz trzeci próbuje uwieść widzów tymi samymi środkami, oferując jedynie zmianę plenerów i tancerzy, a zamiast migawek z Oświęcimia czy Kuwejtu, które to zdarzenia powoli ulegają zapomnieniu w zbiorowej świadomości, dorzucając widoki zniszczonego przez Katrinę Nowego Orleanu. Ale nawet jeśli „Samsara” zawodzi jako kino próbujące opisać naszą rzeczywistość, zbyt szeroko rozpełzając się tematycznie i gubiąc nić przewodnią, która chyba miała ukazywać koło życia i nieustanny cykl rozwoju i upadku ziemskich cywilizacji, a także trochę irytując osobliwą postacią babrzącego się jakąś paciają pracownika biura, to i tak potrafi oczarować rewelacyjnymi zdjęciami z najdalszych zakątków globu i zapewnić półtorej godziny prawdziwej wizualnej uczty, okraszonej cudowną, hipnotyzującą muzyką. „Efekt domina” („The Domino Effect”, reż. Paula van der Oest) Paula van der Oest ‹Efekt domina›EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Efekt domina | Tytuł oryginalny | The Domino Effect | Reżyseria | Paula van der Oest | Zdjęcia | Guido van Gennep | Scenariusz | Paula van der Oest | Obsada | James D'Arcy, Tiya Sircar, Theo James, Manish Dayal, David Hayman, Harriet Walter, Sakina Jaffrey, Isabella Gielniak, John Sessions | Muzyka | Adrian Corker | Rok produkcji | 2012 | Kraj produkcji | Holandia, Wielka Brytania | Czas trwania | 98 min | Gatunek | dramat | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Chciałoby się rzecz – arcydzieło, wspaniale pokazujące system naczyń połączonych, jakim stała się dzisiejsza globalna gospodarka, w sposób sprytny wiążące garść pozornie kompletnie oderwanych od siebie wątków w jedną, spójną całość. Chciałoby się, ale tę sielankę psuje kilka spraw. Przede wszystkim konstrukcja fabuły nad wyraz mocno przypomina tę znaną z goszczącego u nas w kinach parę lat temu filmu „ Babel”. Owszem, w „Efekcie domina” stopień komplikacji powiązań bohaterów jest dalece wyższy, ale opiera się w sumie na tej samej zasadzie: akcja zapoczątkowana w zapadłym zakątku globu powoduje odpowiednią reakcję gdzieś indziej, często pół świata dalej. Tyle że jeśli w filmie Iñárritu zwornikiem układanki były losy ostrzelanego w Maroku małżeństwa, przy czym meksykański reżyser traktował fabułę jako coś w rodzaju zabawy i jednocześnie wizytówki swoich umiejętności, to tutaj, w historii stworzonej z zacięciem społecznym i będącej czymś w rodzaju ostrzeżenia przed narastającą unifikacją światowej gospodarki i zbyt mocnym zacieśnianiem finansowych powiązań, wszystkie wątki łączy absolutnie nienamacalny, choć złowieszczy kryzys, zapoczątkowany bankructwem amerykańskiego banku. Jego upadek ciągnie na dno inny bank, brytyjski, przez co z dnia na dzień wpada w finansowe tarapaty jeden z członków jego zarządu, co z kolei przysparza kłopotów jego ojcu, świeżo nominowanemu na stanowisko ministra skarbu populiście. Jako że dziesiątkom tysięcy ludzi przepadły oszczędności życia i zaczyna się zaciskanie pasa, W USA wylatuje z pracy mechanik z tracącej klientów wypożyczalni limuzyn, w efekcie czego pieniędzy za drogi tort nie dostaje emigrantka z Indii, przez co jej córka przypadkowo zostaje wplątana w prostytucję, a mieszkający w Indiach brat, pragnący zdobyć serce upatrzonej kobiety, nie może liczyć na zwrot pożyczonych siostrze pieniędzy, co odbija sobie okradając konta klientów firmy, w której pracuje. To z kolei doprowadza do ruiny rodzinę chińskiego przedsiębiorcy z fabryki samochodów, a zarazem i do katastrofy finansowej holenderskiego dealera samochodów, któremu z powodu niemożności dostarczenia aut, za które już wziął pieniądze, świat niemal literalnie wali się na głowę. Z tego też względu traci u niego zatrudnienie czarnoskóra niańka, czego efektem jest utrata dachu nad głową przez jej mieszkającą w RPA nastoletnią córkę, opiekującą się niepełnosprawnym bratem. Jak widać, fabuła jest doprawdy wyśmienicie ulepiona i – co ważniejsze – żaden z wątków nie rozłazi się na boki, sukcesywnie splatając się z pozostałymi w gruby, mięsisty splot opowieści, niosącej w sobie całą gamę doznań. Jest tu bowiem dużo smutku i goryczy, jest panika i ściskająca gardło świadomość nadchodzącej klęski, są zawiedzione nadzieje, ale jest i wiele chwil pięknych, chwytających za serce i uczących, że nawet z najgłębszej klęski można się podnieść dzięki determinacji i wsparciu bliskich, co jest wspaniale pokazane na przykładzie losów rodziny hinduskiej emigrantki, oraz że najlepszym, co można zrobić w dzisiejszych, coraz mocniej odhumanizowanych czasach, jest oparcie się na uczuciach i otwarcie się na innych. Szkoda tylko, że prócz wspomnianego podobieństwa do filmu Iñárritu można się tutaj doszukać również bardziej przyziemnych uchybień, jak na przykład pozbawienia paru wątków zauważalnej klamry fabularnej, przez co ich wymowa gdzieś po drodze niespodziewanie się rozpływa, a także wrzucenia garści zagrywek pod publiczkę (najgorzej kończą ci, co kłamią, bohater oczywiście musi biec tak, by w tle było widać odebrane bankrutom, popadające w ruinę z braku nowego właściciela domy, etc). Na dodatek segment kręcony w Indiach jest spartaczony pod względem zdjęć i wizualnie bardzo mocno odstaje od reszty filmu, psując ogólny efekt. Jednak nawet mimo to „Efekt domina” potrafi zachwycić szerokim wachlarzem poruszanej tematyki oraz wzruszyć pełnym spektrum uczuć. Ten film to takie życie w pigułce. 
|
Sprzedam tanio akapity. :)