Noc jeszcze młoda [Richard Linklater „Przed północą” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl To, co w innym filmie mogłoby stać się typowym, niekoniecznie wiarygodnym wstępem do finałowego wyznania „Kocham Cię!”, w tym obrazie zamienia się w ożywczą iskrę do gasnącego już, płomiennego niegdyś uczucia.
Noc jeszcze młoda [Richard Linklater „Przed północą” - recenzja]To, co w innym filmie mogłoby stać się typowym, niekoniecznie wiarygodnym wstępem do finałowego wyznania „Kocham Cię!”, w tym obrazie zamienia się w ożywczą iskrę do gasnącego już, płomiennego niegdyś uczucia.
Richard Linklater ‹Przed północą›EKSTRAKT: | 100% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 90,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Przed północą | Tytuł oryginalny | Before Midnight | Dystrybutor | Best Film | Data premiery | 28 czerwca 2013 | Reżyseria | Richard Linklater | Zdjęcia | Christos Voudouris | Scenariusz | Richard Linklater, Julie Delpy, Ethan Hawke, Kim Krizan | Obsada | Ethan Hawke, Julie Delpy, Seamus Davey-Fitzpatrick, Ariane Labed, Athina Rachel Tsangari, Yota Argyropoulou, Xenia Kalogeropoulou, Walter Lassally, Jennifer Prior | Muzyka | Graham Reynolds | Rok produkcji | 2013 | Kraj produkcji | USA | Cykl | Przed wschodem słońca | Czas trwania | 108 min | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Powiedzenie, że stara miłość nie rdzewieje, w odniesieniu do tych postaci i ich – trzyczęściowej już – historii nie wydaje się do końca odpowiednie. W „Przed wschodem…” i „Przed zachodem słońca”, dwóch pierwszych częściach jedynego tak naprawdę, kinowego romansu wszech czasów (rozpoczętego w 1995 roku i odżywającego po dziewięcioletnich przerwach) Jesse (Ethan Hawke) i Celine (Julie Delpy) ani razu nie wyznają sobie miłości. Najdalsze od ckliwości i taniego romantyzmu filmy pośrednio zadają jednak podstawowe pytanie gatunku: czy miłość naprawdę może zaistnieć? Ważna jest rozterka, z jaką pozostawiają nas twórcy; jak Szekspir przecina nić życia swoich tragicznych kochanków, tak Richard Linklater uczuciowe żarliwości gasi prozą życia. To jej świadomość nie pozwala dwojgu zauroczonym sobą realistom dopuścić, by (parafrazując Leca) serce na stałe uderzyło im do głowy. Oto mamy szansę poznać współczesnych Romea i Julię o dwie dekady starszych, i dojrzalszych, doświadczonych życiem rodzinnym, wyrobionych uczuciowo, być może także z szerszym pokładem pretensji i trosk – właściwych pokoleniu czterdziestolatków. Pytanie wciąż pozostaje takie samo: czy można wejść trzy razy do tej samej rzeki. O ile we wcześniejszych odsłonach opowieść napędzana była przez niepewność (miłość spełniona to strzał w samo serce romansu – strzał samobójczy, trzeba dodać), o tyle w „Przed północą” konflikt emocjonalny nabiera szczególnego znaczenia. Wiekowy Peloponez, w którym rzecz się dzieje, na każdym kroku przywołuje przeszłość; wakacyjnym spacerom po uliczkach Grecji tym razem towarzyszy świadomość przemijania. W pierwszej części rychły wschód słońca nie musi zapowiadać końca, goryczy, która zwykle przychodzi dopiero wraz z wiekiem. Brzask przynosi nadzieję na kolejne spotkanie, na równie intensywne uczucia; wzmacnia wiarę w niespodziewane porywy serca, nawet jeśli niesfinalizowane miłością na wieki. Podobnie część druga: słoneczna symbolika, choć już nagląca (dzień się kończy, czas na rozstanie?), otwiera na niewiadomą nocy. Gdy słońce zachodzi, grzeczne dzieci idą spać, ci starsi zaś pod osłoną księżyca z proroków romantyzmu przemieniają się w gorących kochanków. Ile jest słońca w części trzeciej? Całkiem sporo, przede wszystkim jednak oznacza realizm niefilmowej codzienności, obowiązki i przyjemności, którym daleko charakterem do tej choćby sceny. „Świt przerywa często najpiękniejsze sny o nim” (znów Lec). Szczęśliwie dla nas (czy dla bohaterów – tego zdradzać nie warto) Jesse i Celine po raz trzeci odnajdują się i pozwalają nam wkroczyć do intymnej strefy zakochanych – i w wakacyjny bezczas wyjęty z rzeczonej rutyny. To nie kameralne uczucie – tyleż potężne i odzierające z rozumu, co chwilowe – ale zaskakująco wyrazistsze, tłumione dotychczas emocje odgrywają w filmie główną rolę. Nie ma już czasu na ewolucję bohaterów, zdjęcie masek i ujawnienie naiwnego oblicza pragnących uwierzyć w romantyzm dwudziestolatków. Czwarty krzyżyk na karku zacietrzewia i ogłusza, sprawiając, że bliscy sobie ludzie przywierają do siebie jeszcze bliżej, tak, że nie ma już miejsca na żadne uczucie (to Lec, już po raz ostatni). Dramatyzm ujawnianych emocji nabiera należytej powagi, niebezpiecznie zbliżając trzecią część sagi do multum innych reprezentantów romansu czasów cynizmu, do filmowych studiów o kryzysie w związku, których w polskich kinach w ostatnich sezonach sporo – obrazów próbujących łączyć gorzką absurdalność losu i zbawczą dla widza konwencję romantyczną. Nie brak w „Przed północą” jasności (mimo że pastelowej) i ciepła „Take This Waltz” Sarah Polley. W pewnym momencie chłodniejsze szerokie plany wnętrza hotelowego rodem z „Miłości” Fabickiego każą zwątpić w uczucie przeżywane po raz kolejny z tą samą osobą. Całe szczęście rozgoryczenie Linklatera nie jest tak paraliżujące jak to wyrażane przez młodszego o półtorej dekady Dereka Cianfrance’a („Blue Valentine”). Cała trylogia opiera się przecież na dialogu, na rozmowach z biegiem czasu coraz szczerszych, w całości niespotykanie autentycznych, zdolnych wzbudzić (i załagodzić!) najsilniejsze nawet afekty. Intymny teatr Hawke’a i Delpy (twórczyni także wpisujących się do owej grupy obrazów „2 dni w Nowym Jorku”) można by określić, na wzór komedii Woody’ego Allena, inteligentnym romansem. Tu słowo staje się głównym orężem – zarówno przy kłótni, jak podczas amorów. Tak jak Norweżka Anne Sewitsky swoim bądź co bądź poważnym w tematyce „Happy, Happy” łączy rozważny optymizm i humor co się zowie, tak Linklater i jego odtwórcy również zachowują tę równowagę. Spontaniczność rozmowy i inteligencja dyskutantów sprawiają jednak, że (tak nam się przynajmniej zdaje) to bez porównania prawdziwsza, wyjęta z życia historia, której każdy mógłby bohaterom pozazdrościć. Mimo wszystko wiele w niej romantyzmu! O ile w „Przed wschodem słońca” (części pierwszej) podniecająca miłostka zdawała się dodatkiem do rozmowy żywiołowej i dziecinnie szczerej – właśnie ta spontaniczność oczarowywała widza; właśnie podczas rozmowy postacie rzucały na siebie urok – tak tym razem konwencjonalne igraszki wydają się ostatnią deską ratunku dla dojrzalszej już pary bohaterów. Linklater odwraca reguły gatunku romantycznego i wywyższa je, znajdując ich praktyczne zastosowanie. To, co w innym filmie mogłoby stać się typowym, niekoniecznie wiarygodnym wstępem do finałowego wyznania „Kocham Cię!” (którym w znakomicie pastiszowym, lecz wciąż oryginalnym stylu posłużyli się ostatnio twórcy „Poradnika pozytywnego myślenia”), w tym obrazie zamienia się w ożywczą iskrę do gasnącego już, płomiennego niegdyś uczucia. Historia o romantyku Jessiem i neurotyczce Celine staje się swoistą przeciwwagą dla „Niewinnych czarodziejów” Andrzeja Wajdy. W filmie z 1954 roku nieumiejętność wyjścia poza schematy wyrafinowanej gry słów i gestów dowodziła szkodliwej sztuczności konwencji, a także ograniczenie i dramat wewnętrzny młodych warszawiaków. Scenariusz Jerzego Skolimowskiego stawiał pytania o atrakcyjność i konieczność masek: czy przypadkiem nadmiar konwencji umieszczonej w ramach rzeczywistości nie zamienia emocjonującego kokietowania w komedię – uwłaczającą samym aktorom miłosnego dramatu. Linklater odwraca te pytania i stawia inne odpowiedzi. Zastanawia się, czy konwencja może być odtrutką na bolączki uczuciowego zgorzknienia. To optymista, jakich mało. Jego bohaterowie najpierw podejmują ryzyko, dają się poznać (nam oraz swojej drugiej połówce) takimi, jacy są naprawdę, by dopiero po tym odkryciu w pełni świadomie przyjąć lekarstwo na niesnaski dnia codziennego – odegrać najlepszą romantyczną komedię, jaką dane jest nam oglądać w kinie. Zakładają maski, wiedząc o sobie wszystko, przez co maski te nie są już szkodliwe. Rozpoczynają kolejny (który już!) flirt, kolejny, lecz wciąż spontaniczny i podniecający; inteligentny, odważny, lecz nadal pozostawiający pole do namysłu. Bo mimo że słońce dawno już zaszło, to noc wciąż jeszcze młoda. Zresztą, jutro też będzie dzień. 
|