W trzeciej już relacji z trwającego 13. Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty proponujemy głośny pierwszy polski film o gejach, autentyczny wizerunek bośniackiej prowincji i najnowszą produkcję niezmordowanego Takashiego Miike.
13. T-Mobile Nowe Horyzonty: Relacja trzecia
[Tomasz Wasilewski „Płynące wieżowce”, Danis Tanović „Senada”, Takashi Miike „Słomiana tarcza” - recenzja]
W trzeciej już relacji z trwającego 13. Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty proponujemy głośny pierwszy polski film o gejach, autentyczny wizerunek bośniackiej prowincji i najnowszą produkcję niezmordowanego Takashiego Miike.
Tomasz Wasilewski
‹Płynące wieżowce›
EKSTRAKT: | 20% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Płynące wieżowce |
Dystrybutor | Alter Ego Pictures |
Data premiery | 22 listopada 2013 |
Reżyseria | Tomasz Wasilewski |
Zdjęcia | Jakub Kijowski |
Scenariusz | Tomasz Wasilewski |
Obsada | Mateusz Banasiuk, Katarzyna Herman, Marta Nieradkiewicz, Bartosz Gelner, Olga Frycz, Izabela Kuna, Mirosław Zbrojewicz, Mariusz Drężek, Katarzyna Maciąg |
Muzyka | Leszek Możdżer |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 85 min |
Gatunek | dramat, psychologiczny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
PŁYNĄCE WIEŻOWCE (REŻ. TOMASZ WASILEWSKI)
Polski film na festiwalu to pewne ryzyko, a gdy na dodatek znajduje się w nowo horyzontalnym konkursie, to ryzyko od razu się podwaja. Choć doceniam reżyserską odwagę, bo temat homoseksualizmu w polskim kinie to zdecydowanie zbyt często temat tabu, to z przykrością stwierdzam, że „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego nie mają prawa nawet najcichszym szeptem nazywać siebie polskim „Brokeback Mountain”.
Przepiękny i wielowątkowy film Anga Lee wyznaczył niedościgniony poziom, który nie tyle powinien być wzorem co dowodem dla każdego filmowca, że można poruszająco opowiedzieć trudną historię bez opierania się jedynie na jej kontrowersyjności. Wasilewski nie stara się kopiować dzieła wybitnego reżysera, lecz w filmowym rzemiośle gubi się tak często, jak życzylibyśmy tego głównemu bohaterowi.
Protagonistą „Płynących wieżowców” jest szorstki w obyciu Kuba - młody wysportowany pływak. Na otwarciu galerii sztuki, gdzie idzie tylko ze względu na swoją dziewczynę, czuje się jak zwierzę w potrzasku. Tam spotyka Michała, inteligentnego chłopaka, który obudzi w im uczucie, którego nigdy by się nie spodziewał.
Odkrywanie seksualnej tożsamości ma jednak niewiele wspólnego z chaotycznym i kipiącym od emocji miotaniem się z miejsca na miejsce. U Kuby większe rozterki nie mają racji bytu. Związek z Michałem od pierwszego spotkania wydaje się oczywistością, czymś co przyszło tak naturalnie, że nie trzeba przed samym sobą i otoczeniem się z niego tłumaczyć. Rozdarcie między społeczną poprawnością a porywem serca widzimy na tyle rzadko, że bez problemu niknie pod fasadą i tak niezbyt śpiesznej opowieści.
Aktorskiej nietrafionej oszczędności niestety wtóruje słabo napisany scenariusz. Zdawkowe dialogi między bohaterami, mające zapewne potęgować uczucie zagubienia w nowej rzeczywistości, pokazują jedynie nieudolność w operowaniu w filmowej przestrzeni. Postacie pozbawione tekstu gapią się w nieokreślone punkty. Smutne, beznamiętne spojrzenia są jedynie wątpliwą ozdobą dla kilku estetycznych kadrów. Reszta elementów także ze sobą nie współgra. Jak choćby ścieżka dźwiękowa - w formie pasująca momentami lepiej do kina katastroficznego - którą szalony montażysta brutalnie rżnie kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota, nie dając jej szansy pełnienia jakiejkolwiek roli uzupełnienia, i tak już miałkich charakterów.
W „Płynących wieżowcach” jest taka scena (mniemam, że z założenia miała być swego rodzaju inside jokiem), gdy rodzina Michała rozmawia przy obiedzie o wczorajszym meczu. W pewnym momencie jeden z rozmawiających rzuca zdanie, świetnie podsumowujące cały film: „Słabo grali, Wasilewski był najgorszy”. Oj był...
SENADA (EPISODA U ZIVOTA BERACA ZELJEZA, REŻ. DANIS TANOVIĆ)
Choć od wojny domowej w Bośni minęły już prawie dwie dekady, jej reminiscencje wciąż pojawiają się w bośniackim kinie. Krwawa wojna kojarzona do tej pory z bólem i cierpieniem, w najnowszym filmie Danisa Tanovica, wspominana jest jednakże z zaskakującym rozrzewnieniem.
W surowym klimacie bośniackiej prowincji Nazif ledwo wiąże koniec z końcem. Z żoną Senadą i dwójka dzieci żyją z dnia na dzień. Dorywcza praca jako zbieracz złomu starcza na podstawowe potrzeby – prąd, trochę jedzenia i kielicha w knajpie. Całość ich dobytku zamyka się w niewykończonym domu i zdezelowanym oplu. Jedyne szczęścia to telewizja, i spodziewany trzeci już potomek.
Nieciekawa rzeczywistość ma jednak jeszcze ulec pogorszeniu. Senada doznaje poronienia. Nie mając ubezpieczenia, razem z Nazifem otrzymują kolejny cios: albo zapłacą za operację albo Senada może nie przeżyć. Tanović w suchych kadrach kreuje sytuację bez wyjścia. Nazif zdaje sobie bowiem sprawę, że w żaden sposób nie będzie wstanie zebrać astronomicznej dla niego sumy 500 Euro. Nikt nie jest wstanie mu pomóc. Lekarze odmawiają darmowej opieki, fundacje i stowarzyszenia pomocy wydają się być bezradne.
Kwintesencja beznadziejności w prozie życia mężczyzny zawiera się w scenie gdy samotnie stoi przed ogromną dziurą, do której mieszkańcy okolicznych wiosek wrzucają co popadnie: koło od roweru, poskręcaną siatkę, obrotowe krzesło. Niepotrzebne nikomu śmieci dla niego to sposób na przetrwanie. Raz za razem zsuwa się po skarpie, zbiera złom i mozolnie wdrapuje na szczyt urwiska. Paralelnie do wiedzionego życia sama krawędź wydaje się najwyższym szczytem jaki Nazif może kiedykolwiek osiągnąć, bez nadziei na zrobienie choćby jednego kroku dalej w bezpieczne miejsce. Dlatego nieustanne balansowanie na egzystencjonalnej krawędzi popycha go do gorzkiej konstatacji, że podczas wojny było lepiej. Zasady żołnierskiej rzeczywistości - brutalnie jasne, brak jakichkolwiek oczekiwań co do życia - jak najbardziej uzasadnione.
Tanovica tak silnie ujęła historia walki o dosłowne przetrwanie Nazifa i jego rodziny, że główne role powierzył im samym. Autentyczna do bólu kreacja zaprowadziła bezzębnego Bośniaka do aktorskiego Srebrnego Niedźwiedzia na festiwalu w Berlinie. Co ciekawe, podobno Senada nie była do końca z owego faktu zadowolona, narzekając, że przez wyjazd męża do stolicy Niemiec nie ma kto zadbać o rodzinę, a nagroda nie zapełni brzuchów jej dzieci.
Zwycięzcami „Senady” są jednak nie tylko Nazif i jego rodzina, której z pewnością będzie wieść się lepiej po premierze filmu. Prawdziwym skarbem dzieła Tanovica to zwykli ludzie. Skorzy do pomocy, bracia na dobre i złe czasy. To dzięki nim Bośnia podnosi się i otrząsa z powojennej traumy. Żyją z dala od wielkich spraw, na własnej skórze codziennie przekonując się o trudach życia.
Takashi Miike
‹Słomiana tarcza›
EKSTRAKT: | 50% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Słomiana tarcza |
Tytuł oryginalny | Wara no tate |
Reżyseria | Takashi Miike |
Zdjęcia | Nobuyasu Kita |
Scenariusz | Kazuhiro Kiuchi, Tamio Hayashi |
Obsada | Nanako Matsushima, Tatsuya Fujiwara, Takao Osawa, Gorô Kishitani, Masatô Ibu, Kento Nagayama, Tsutomu Yamazaki, Kimiko Yo, Hirotarô Honda |
Muzyka | Kôji Endô |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Japonia |
Czas trwania | 124 min |
Gatunek | thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
SŁOMIANA TARCZA (WARA NO TATE, REŻ. TAKASHI MIIKE)
Najnowszy (choć przy płodności reżysera termin ten szybko się dezaktualizuje) film Takashiego Miike mógł być jednym z najciekawszych dramatów sensacyjnych ostatnich lat. Mógł – bo prócz tradycyjnej wartkiej akcji przejawiał ochoczą chęć posiadania więcej niż jednego dna. Nie został nim, bo na chęciach niestety w „Słomianej tarczy” się skończyło.
Ból po stracie bliskiej osoby to rzecz nieporównywalna z niczym innym. Rozpacz popycha do skrajności. Pragnienie zemsty na winnych staje się ceną spokoju ducha. Przekonuje się o tym potężny magnat finansowy, dziadek bestialsko zgwałconej i zamordowanej 13-latki przez złego do szpiku kości Kiyomaru. Wykorzystując swoje nieprzebrane zasoby umieszcza na pierwszej stronie najpoczytniejszego dziennika ogłoszenie: miliard jenów dla każdego kto zabije oprawcę wnuczki.
Chory na sprawiedliwość agent służby bezpieczeństwa Kazuki Mekari dostaje zadanie ochrony mordercy i przetransportowanie go całego z Fukuoki do Tokio, gdzie odpowie przed sądem za swój czyn. Zadanie tym trudniejsze, że wizja zdobycia niewyobrażalnie wysokiej nagrody(warunkiem jest też przyznanie się do winy) sieje ogromny zamęt w zhierarchizowanym i poukładanym japońskim społeczeństwie, a każdy z Japończyków jest potencjalnym zagrożeniem dla powodzenia misji.
Kreując atmosferę nieustannego niebezpieczeństwa, Miike postawił solidne fundamenty pod sprawne kino sensacyjne. Mając jednakże ambicję odejścia od gatunkowych schematów podjął próbę wypełnienia „Słomianej tarczy” psychologiczną rozgrywką. Na każdym kroku wartości moralne ścierają się z poczuciem obowiązku. Wśród członków spec-grupy co rusz kiełkują wątpliwości, czy nadstawianie własnego karku i ryzykowanie życia za złoczyńcę jest w rzeczywistości sprawiedliwe. Z jednej strony bowiem mamy postawionego mordercę, którego szczerze się nienawidzi. Życzy się śmierci i samemu chce się pociągnąć za spust. Jednocześnie szalę równoważy obowiązek ochrony w granicach prawa - fundament całego systemu sprawiedliwości - którego podważenie choćby na sekundę, wywróci go w całości do góry nogami.
Niestety uwikłanie stróżów prawa w moralny konflikt spłycane jest do dydaktycznych przerywników. Równie nie umiejętnie wykorzystuje się tu potencjał ujęty we wzajemnych podejrzeniach wśród członków grupy, gdy jasne jest, że któryś z nich jest zdrajcą. Lawirując między chęcią pogłębienia samej historii a potrzebą dynamicznej akcji, zbyt często Miike decyduje się na to drugie. Łzawe opowiastki i mało autentyczne skrajności w jakich oglądamy bohaterów sprawiają, że obietnice złożone w „Słomianej tarczy” pozostają bez większego pokrycia. Szkoda.
