„Gra Endera” – ekranizacja powieści Orsona Scotta Carda, na która fani czekali od ponad 20 lat – jest całkiem solidną robotą, ale sam się zdziwiłem tempem, w jakim ten film wylatuje z pamięci – po kilku godzinach od seansu nie byłem do końca przekonany, czy aby na pewno byłem dzień wcześniej w kinie.
Konrad Wągrowski
Ender w wersji soft
[Gavin Hood „Gra Endera” - recenzja]
„Gra Endera” – ekranizacja powieści Orsona Scotta Carda, na która fani czekali od ponad 20 lat – jest całkiem solidną robotą, ale sam się zdziwiłem tempem, w jakim ten film wylatuje z pamięci – po kilku godzinach od seansu nie byłem do końca przekonany, czy aby na pewno byłem dzień wcześniej w kinie.
Gavin Hood
‹Gra Endera›
EKSTRAKT: | 60% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Gra Endera |
Tytuł oryginalny | Ender’s Game |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 31 października 2013 |
Reżyseria | Gavin Hood |
Zdjęcia | Donald McAlpine |
Scenariusz | Gavin Hood |
Obsada | Harrison Ford, Abigail Breslin, Viola Davis, Asa Butterfield, Hailee Steinfeld, Ben Kingsley, Moises Arias, Brandon Soo Hoo, Nonso Anozie |
Muzyka | James Horner |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | USA |
Gatunek | akcja, przygodowy, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
O tej ekranizacji mówiło się od wczesnych lat 90. Napisana w 1985 książka, nagradzana najbardziej prestiżowymi nagrodami SF (Hugo i Nebula), zresztą aż się o nią prosi. Pojedynki dziecięcych armii w Szkole Bojowej, kosmiczne bitwy – to wszystko już od samego początku było materiałem na film, wizja Carda była tak wyrazista, że nietrudno było wyobrazić sobie przeniesienie jej na ekran. Były jednak też problemy – sam pomysł Carda, by nowym wojskiem szykowanym do kosmicznej wojny były kilkuletnie dzieci był co najmniej kontrowersyjny, ale też niełatwy w wykonaniu. Stawiało to też pytanie, jak właściwie pozycjonować film – książka, mimo obecności dzieci (nad wiek psychicznie dojrzałych), była skierowana raczej do dorosłego czytelnika, pojawienie się w filmie dzieci na starszych odbiorców zadziałałoby z pewnością odstraszająco. Sam Card zresztą twierdził też, że książka nie nadaje się na film, bo najważniejsze w niej dzieje się tak naprawdę w głowie Endera. Zmieniały się pomysły na odtwórcę głównej roli (gdzieś tam na pewnym etapie przewijał się Jake Lloyd, czyli nieszczęsny Ani Skywalker z „Mrocznego widma”), zmieniali się kandydaci do roli reżysera. Ostatecznie jednak do tego ostatniego zatrudniono Gavina Hooda (my w Polsce możemy mówić, że po „W pustyni i w puszczy”, ale prawdą jest, że jego nazwisko stało się bardziej znane, gdy reżyserowanie przez niego „Tsotsi” dostało Oscara), a problem z dziećmi rozwiązano… postarzając je.
Poza tą istotną zmianą film jest dosyć wierny książce. Prezentuje po kolei jej kluczowe wątki – informacje o wojnie z Formidami i konieczności wykorzystania dzieci do prowadzenia walk w stylu gier wideo, pierwszy test Endera, konflikt ze Stilsonem, szkolenie w Szkole Bojowej, służbę w Armii Salamandry, służbę w Armii Smoka, konflikt z Bonzo, kampanię. Nie brakuje nawet wątku telepatycznej gry komputerowej (jak wiadomo, w książce kluczowego elementu dla finału książki i dla fabuły jej kontynuacji). Dla znających powieść Orsona Scotta Carda nie ma tu żadnych zaskoczeń.
Niestety, to co w książce najlepsze i co tak urzekło czytelników – bitwy w sali bojowej – w filmie zostają ograniczone do dwóch potyczek: jednej, w której Ender jest niedoświadczonym żołnierzem, drugiej, będącej kompilacją kilku bitew z książki, w której Ender jest dowódcą. Z jednej strony można zrozumieć uwarunkowania ograniczonego metrażu filmowego, z drugiej jednak te bitwy w książce najlepiej pokazywały ewolucję Endera, rozwój jego zespołu, jego kompetencji, przygotowywanie do roli militarnego przywódcy całej ludzkości. A tu w jednej bitwie Ender jeszcze nic nie umie, a w drugiej umie już wszystko. Cierpi na tym drugi plan – bo przecież i innych bohaterów poznawaliśmy w dużej mierze poprzez ich udział w bitwach. A do tego, niestety same bitwy pokazane są nieco niedbale, bez próby oddania tego, co z nich najbardziej kluczowe – elementów strategii i wpływu decyzji dowódcy na przebieg starcia.
Pomimo tego, że od powstania powieści mija już blisko 30 lat, twórcy filmu nie silą się na jakiekolwiek ambicje rozbudowy fabuły, poszerzenia przesłania, odświeżenia tematu. Jedyna wspomniana wcześniej zmiana – zastąpienie dzieci nastolatkami – właściwie tylko łagodzi wymowę filmu. Z jednej strony odbiera to szansę na moralne pytania, jakie mogłyby się pojawiać w Cardowskim ujęciu: wykorzystywanie dzieci na potrzeby militarne (problem jak najbardziej współczesny, jak najbardziej aktualny), okrutne relacje w dziecięcym świecie, będącym nierzadko karykaturą świata dorosłych, gdy do takiej organizacji życia zmusza się dzieci, aspekty dziecięcej psychologii. „Gra Endera” mogłaby stać się współczesnym „Władcą much”, mogłaby być pytaniem o kwestie wychowania, odpowiedzialności dorosłych, o efekty odebrania klasycznego dzieciństwa – mimo pewnych akcentowanych dylematów Endera w zamian jednak film oscyluje w kierunku młodzieżowej space opery. Postarzenie bohaterów pozycjonuje obraz dla miłośników „Igrzysk śmierci”, co film upraszcza, łagodzi i przez to być może zapewni mu sukces kasowy.
Bo jednak, dzięki fabule książki Carda, film nadal opowiada ciekawą historię, angażuje, jest też wykonany całkiem solidnie. Przyznam jednak, że chyba jedna zmiana w stosunku do książki byłaby wskazana – sam zaskakujący finał (i nie mówię to o zakończeniu militarnym, ale o tym, co po nim), w powieści jakoś uzasadniony elementami z całości fabuły, solidniej rozpisany, w filmie wygląda na wrzucony bez sensu i pozostawiający widza w stanie konsternacji. Wydaje mi się, że dla dobra filmu, lepiej by było zakończyć go wcześniej.
„Gra Endera” jest przyzwoita wizualnie, ładnie wypada wnętrze Stacji Bojowej, bitwy flot, ale z drugiej strony nie ma ani jednej sceny naprawdę robiącej wrażenie, wszystko jest solidną fantastyczną konfekcją. Młodzi aktorzy – młodzi, ale w większości już filmowo doświadczeni, nawet z Oscarowymi nominacjami na koncie – radzą sobie nieźle, a partnerują im autentyczne gwiazdy – Harrison Ford, Viola Davis i Ben Kingsley i choć nie mają jakichś rozbudowanych ról, pasują z pewnością do swych postaci. Odradzam wersję zdubbingowaną, do której dystrybutor chyba zbyt mocno się nie przyłożył – przykładowo głos Harrisona Forda został fatalnie dobrany, sam Ender wciąż mówi w dziwny, histeryczny sposób, a komentarze dzieci w różnych scenach brzmią sztucznie i pretensjonalnie.
Przyznam się, że spodziewałem się, że będzie dużo gorzej – większe zmiany w fabule, większe problemy z udanym oddaniem świata Endera na taśmie filmowej. Z drugiej strony z pewnością filmowi daleko od znaczenia dla światowej SF, do jakiego zdawał się aspirować. Ot, film środka, przyzwoite rzemiosło, spóźnione jednak o jakieś 20 lat.
