Esensja ogląda: Grudzień 2013 (4) [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Edycjami „Esensja ogląda” strzelamy niczym z karabinu maszynowego. Dziś kolejna, w której dwie niedawne premiery kinowe („Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”, „Kraina lodu”), jedna DVD („Oz Wielki i Potężny”) i dwie pozycje kina świata („Zamiana”, „Poza szatanem”).
Esensja ogląda: Grudzień 2013 (4) [ - recenzja]Edycjami „Esensja ogląda” strzelamy niczym z karabinu maszynowego. Dziś kolejna, w której dwie niedawne premiery kinowe („Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia”, „Kraina lodu”), jedna DVD („Oz Wielki i Potężny”) i dwie pozycje kina świata („Zamiana”, „Poza szatanem”).
Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia Konrad Wągrowski [80%] Przyznajmy to szczerze – od strony logicznej „Igrzyska śmierci” bronią się słabo. Pierwszy przykład z brzegu – jak to możliwe, że wśród zwycięzców Igrzysk z ostatniego ćwierćwiecza jest dokładnie po jednej parze z każdego dystryktu? Przecież skoro mówimy o 24 zwycięzcach z 25 lat, to wiemy, że w Igrzyskach Ćwierćwiecza (chciałem napisać o „Igrzyskach Specjalnych”, ale to by było złe skojarzenie…) muszą uczestniczyć praktycznie wszyscy zwycięzcy z całego tego okresu, i tak równy rozkład jest wyjątkowo mało prawdopodobny. Do tego zróżnicowanie wiekowe powinno być dużo większe… Drugi przykład z brzegu – naprawdę trudno uwierzyć w to, że imperium dysponujące taką przewagą technologiczną (porównajcie Kapitol z Dystryktami) może obawiać się buntu i może wahać się przy eliminowaniu krnąbrnej dziewczyny… Zrzucam to jednak na barki uproszczeń w opowieści dla młodzieży i bawię się doskonale całą resztą. Bowiem zawsze powtarzam, że w takiej popkulturowej historii logika jest dużo mniej ważna od emocji. A tych ostatnich naprawdę tu nie brakuje. Osaczenie Katniss, wrzucenie prostej dziewczyny w sytuację, która ją przerasta i przeraża, ale której próbuje stawić czoła robi prawdziwe wrażenie. Wizyty podczas tournee są rozegrane po mistrzowsku od strony emocjonalnej, podobnie udanie wychodzi trójkąt miłosny. Wielka oczywiście w tym wszystkim zasługa Jennifer Lawrence, która gra w młodzieżowym blockbusterze, jakby biła się o kolejnego Oscara. Znakomicie wypada też znów Woody Harrelson, świetnie wpasowują się w swe groteskowe postacie Stanley Tucci i Elizabeth Banks, a Philip Seymour Hoffman z kolei wprowadza niepokój. W ogóle wydaje mi się, że tym razem pierwsza część filmu, gdy Katniss musi zmierzyć się z nową sytuacją, jest lepsza od bitewnej części drugiej – która ma swoje dobre momenty, ale nie ma szans zrobić takiego wrażenia jak choćby „Battle Royale” przez umowność brutalnych scen, by można było otrzymać niższą kategoryzację wiekową. Tak czy inaczej – po raz drugi „Igrzyska” obudziły we mnie uśpionego nastolatka, który przez cały seans siedział z zapartym tchem na brzegu fotela. Tylko jakoś zdrobnienie imienia Katniss w formie „Kotna” po polsku brzmi idiotycznie… Konrad Wągrowski [70%] Co by nie mówić, Disney zawsze jednak jest gwarantem pewnej jakości. Wiadomo, że opowieści zbudowane będą na sprawdzonych schematach, że fabułą nie zaskoczy, ale z pewnością zobaczymy sympatyczne i ciekawe postacie i będą chwile wzruszenia. Wiadomo, że będzie jakiś element odprężający, ale przede wszystkim wiadomo, że czekają nas zachwyty nad warstwą wizualną filmu – i nie inaczej jest w przypadku „Krainy Lodu”. Zacznijmy od tej warstwy wizualnej – jest naprawdę pięknie. Zimowe scenerie mają swój wrodzony urok, a tu dostajemy też bonusowo przepiękny magiczny kryształowo-śnieżny zamek (z wszelkimi oczekiwanymi efektami świetlnymi), portowe miasteczko, wnętrza pałacu. Oglądanie „Krainy Lodu” jest jak i w przypadku „Zaplątanych” dużą przyjemnością. Fabularnie mamy tu pewnego rodzaju wariację na temat klasycznej Andersenowskiej „Królowej śniegu” z tą różnicą, że tu królowa jest jednocześnie Kajem, a jej siostra Gerdą, która staje się kolejnym Kajem – jeśli wiecie, co mam na myśli… Można utyskiwać, że nie ma w tym wiele oryginalności, że śniegowy comic relief doczepiony na siłę (choć śmieszny!), ale jednak o żadnym rozczarowaniu mówić nie można. Disney jest gwarantem jakości. Konrad Wągrowski [60%] Pomysł na film Sama Raimiego jest w sumie zacny – prequel do „Czarnoksiężnika z Oz” (ale w większym stopniu mowa tu o książce Franka Bauma, a nie filmie Victora Fleminga), w którym wykorzystamy nowoczesne technologie by wykreować krainę Oz, ale też przedstawimy całą opowieści z przymrużeniem oka i ukłonami w kierunku widzów. Oz – z jej Szmaragdowym Miastem, Mroczną Puszczą, polami kwiatów – rzeczywiście jest ładna, mruganie do widzów (jak choćby w „cameo” Tchórzliwego Lwa) całkiem udane, wstęp cyrkowy, ukazujący pochodzenie Czarnoksiężnika, całkiem pomysłowy. Można też bez problemu oglądać „Oza” bez znajomości klasycznej opowieści. Szkoda jednak, że sama fabuła jest raczej nieskomplikowana i przewidywalna, w gruncie rzeczy bardzo bezpieczna (wynik kasowy przede wszystkim) i nie dostajemy tu niczego, czego moglibyśmy oczekiwać od takiego twórcy jak Raimi. Bardzo dobrze sprawdza się w roli oszusta o dobrym sercu James Franco, ale z drugiej strony wiedźmy w kreacjach przepięknych i fascynujących kobiet: Rachel Weisz, Mily Kunis i Michelle Williams jakoś do końca nie wykorzystane. Sebastian Chosiński [60%] Francuski reżyser, choć prawdopodobnie o niemieckich korzeniach, Frédéric Schoendoerffer, lubuje się w kinie gatunkowym. Jego debiutancki obraz, „ Sceny zbrodni” (2000), był mocnym, policyjnym thrillerem psychologicznym i w takim też stylu utrzymane są wszystkie pozostałe dzieła tego twórcy. W 2011 roku powstała „Zamiana” (czwarty film Schoendoerffera zrealizowany z myślą o dużym ekranie), której scenariusz wyszedł spod „pióra” innego specjalisty od dramatów kryminalnych, Jean-Christophe’a Grangé (vide „Vidocq”, obie części „Purpurowych rzek”, „Imperium wilków”). Akcja rozpoczyna się w Montrealu, gdzie mieszka dwudziestopięcioletnia Sophie Malaterre (w tej roli Kanadyjka Karine Vanasse), projektantka mody, której jednak ostatnio nie wiedzie się najlepiej – ani w życiu zawodowym, ani osobistym. Poznana w trakcie starań o pracę Claire Maras radzi jej, by poszukała odmiany i podsuwa pomysł zamiany mieszkań, dzięki czemu za minimalny koszt mogłaby przez jakiś czas pomieszkać i spróbować szczęścia w innym miejscu globu. Sophie od lat marzy o tym, aby przenieść się do Paryża i teraz – za sprawą strony internetowej switch.com – staje się to całkiem realne. Swój domek w Montrealu odnajmuje więc paryżance Bénédicte Serteaux (gra ją Karina Testa), a sama zajmuje jej przestronne mieszkanie w kamienicy nieopodal wieży Eiffla. Czy można wyobrazić sobie coś piękniejszego?! Ale niewyobrażalne szczęście szybko zamienia się w koszmar. Następnego dnia rano do drzwi puka policja, która w jednym z pokojów znajduje ciało mężczyzny pozbawione głowy. Doświadczony komisarz Damien Forgeat (który ma twarz legendarnego piłkarza Manchesteru United, Erika Cantony) bierze Sophie za Bénédicte i oskarża ją o dokonanie tej potwornej zbrodni. Kanadyjka wpada w pułapkę, a swojej niewinności może dowieść jedynie, jeśli uda jej się zbiec z posterunku policji i na własną rękę poprowadzić śledztwo. Początek obrazu Schoendoerffera ogląda się jak najlepsze dzieła Hitchcocka, niestety, z biegiem czasu fabułą zaczynają kierować schematy. Na dodatek scenarzysta nie wyjaśnia – a w kontekście rozwiązania zagadki jest to kwestia bardzo istotna – jak prawdziwemu mordercy udało się tak skrupulatnie zastawić pułapkę na pannę Malaterre. Mimo pewnych niedorzeczności film trzyma w napięciu, a dodatkowym plusem jest zaskakujące dobre aktorstwo Cantony. Sebastian Chosiński [60%] Pięćdziesięciopięcioletni Bruno Dumont („Życie Jezusa”, 1997; „Ludzkość”, 1999; „Dwadzieścia dziewięć palm”, 2003; „Flandria”, 2006; „Camille Claudel 1915”, 2013) to w pewnym sensie enfant terrible kinematografii francuskiej. Od lat kręci filmy, które dzielą i krytyków, i widownię; zdobywa nagrody, ale też bywa odsądzany od czci i wiary przez tych, którzy nie rozumieją jego twórczości. A o to wcale nie jest trudno. „Poza szatanem” – szósty obraz w dorobku reżysera – jest znakomitym przykładem jego osobnego stylu: dla jednych fascynującego tajemniczością i niedopowiedzeniami, dla innych więcej niż irytującego całkowicie zamierzonymi, jak można mniemać, niedociągnięciami i „brudami”. Akcja tej, stylizowanej na religijną, przypowieści rozgrywa się na prowincji, gdzieś w północno-wschodniej Francji. Na obrzeżach wsi, pod lasem, w prowizorycznym szałasie mieszka bezimienny mężczyzna około czterdziestki (gra go, zmarły w lutym tego roku, David Dewaele). Nigdzie nie pracuje; jedzenie dostaje od mieszkańców, którzy widzą w nim kogoś na kształt rosyjskiego „jurodiwego” – boskiego szaleńca. Często korzystają z jego usług, wierzą bowiem, że obcy potrafi przeprowadzać egzorcyzmy, odpędzać zło. Mimo to starają się trzymać od niego z daleka; jedynie młodziutka i niedoświadczona Elle (w tej roli debiutująca na ekranie Alexandra Lemâtre) spędza z nim więcej czasu; przy okazji zwierza mu się ze swoich problemów z ojczymem i innymi mężczyznami. Włóczą się razem po okolicy, aż w pewnym momencie – czy to z nudów, czy też pod wpływem niezgłębionej natury mężczyzny – przekraczają granicę, biorąc w swoje ręce egzekwowanie sprawiedliwości. Dumont co rusz zwodzi widzów, każąc w nieznajomym dostrzegać raz wysłannika Boga, to znów Szatana. Problem w tym, że niewiele z tej dwoistości wynika, żadna głębsza refleksja natury moralnej. Na dodatek z ekranu przez długie minuty zwyczajnie wiele nudą; żaden z bohaterów nie jest bowiem skłonny do rozmów, a z łażenia bez celu w te i we wte niezbyt dużo da się wycisnąć dla fabuły (chyba że jest się Aleksiejem Bałabanowem). I choć „Poza szatanem” nie jest wcale najsłabszym filmem Dumonta, przejście do historii kina francuskiego na pewno mu nie grozi. 
|
Hmm - co do par było wyraźnie pokazane, że tym razem spośród poprzednich uczestników losowali jednego mężczyznę i jedną kobietę (w przypadku dystryktu 12go była tylko Katniss, a z mężczyzn Peeta ich "nauczyciel")