W odświeżonych realiach niczym ze sztuk Tennessee Williamsa rozgrywa się przygnębiający rodzinny dramat, odsłaniający przed swoimi bohaterami coraz to nowe dylematy. Szkoda, że niekiedy giną one w gąszczu kolejnych kości wysypujących się z szaf. Przez to możemy wyjść z seansu z poczuciem obejrzenia porządnego kawałka kina, tyle tylko, że niespecjalnie przejęci losami bohaterów, na których zwaliły się bodaj wszystkie dostępne kataklizmy.
Wszędzie, czyli w Oklahomie
[John Wells „Sierpień w hrabstwie Osage” - recenzja]
W odświeżonych realiach niczym ze sztuk Tennessee Williamsa rozgrywa się przygnębiający rodzinny dramat, odsłaniający przed swoimi bohaterami coraz to nowe dylematy. Szkoda, że niekiedy giną one w gąszczu kolejnych kości wysypujących się z szaf. Przez to możemy wyjść z seansu z poczuciem obejrzenia porządnego kawałka kina, tyle tylko, że niespecjalnie przejęci losami bohaterów, na których zwaliły się bodaj wszystkie dostępne kataklizmy.
John Wells
‹Sierpień w hrabstwie Osage›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Sierpień w hrabstwie Osage |
Tytuł oryginalny | August: Osage County |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 24 stycznia 2014 |
Reżyseria | John Wells |
Zdjęcia | Adriano Goldman |
Scenariusz | Tracy Letts |
Obsada | Meryl Streep, Julia Roberts, Chris Cooper, Ewan McGregor, Margo Martindale, Sam Shepard, Dermot Mulroney, Julianne Nicholson |
Muzyka | Gustavo Santaolalla |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 121 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat, komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Kiedy ojciec rodziny – niespełniony poeta Beverly Weston (Sam Shepard) – ginie, do domu na środkowym Zachodzie Stanów, w środku Wielkich Równin, zjeżdżają się córki zaginionego. Najstarsza, Barbara (Julia Roberts), średnia Ivy (Julianne Nicholson) i najmłodsza Karen (Juliette Lewis). Barbara przyjeżdża z mężem (Ewan McGregor) i nastoletnią córką (Abigail Breslin), Karen przywozi aktualnego narzeczonego (Dermot Mulroney), a Ivy nikogo nie przyprowadza, bo mieszka w okolicy. Ukojenie zaniepokojonej żonie Beverly’ego, Violet (Meryl Streep), pragnie też nieść jej siostra Mattie Fae (Margo Martindale) wraz z mężem Charlesem (Chris Cooper), a w końcu zjawia się także ich syn, Mały Charles (Benedict Cumberbatch). Bohaterowie są w komplecie i wszyscy mogą sami podziwiać, jakie nazwiska udało się skompletować osobom od castingu (nieprzypadkowo to ich nazwiska wyświetlają się na ekranie jako pierwsze). Trzeba tu jednak wyraźnie powiedzieć, że ani ci, którzy po takiej wyliczance stwierdzą, że nic dobrego nie wyniknie z nagromadzenia sławnych nazwisk i nastawią się na klapę, ani ci, którzy z zachwytem odnotują obecność znanych aktorów i będą się rozkoszować ich grą, nie będą mieli racji. Bo „Sierpień w hrabstwie Osage” jest filmem dobrym, choć potykającym się o nierówności fabuły. Winą za to nie należy jednak obarczać aktorów, ale reżysera i przede wszystkim scenarzystę. Pierwszy nie udźwignął ciężkości poruszanych tematów, jego obecność w filmie jest niezauważalna, a reżyseria przezroczysta. Drugi chyba nie do końca dał się przekonać do przycięcia swojej nagrodzonej Pulitzerem sztuki i przełożenia jej na język filmu.
Film reklamowany jest przede wszystkim jako obraz z kolejną wielką rolą Meryl Streep. Aktorka gra rozhisteryzowaną żonę seniora rodu, zmagającą się z rakiem jamy ustnej. Oszpecona przez chorobę, podatna na huśtawki nastrojów, obarczona bagażem przeżyć z przeszłości i zmagająca się z niezaleczonym nałogiem Violet jest przez Meryl Streep grana najczęściej przy użyciu bardzo intensywnych środków wyrazu. Trzykrotna zdobywczyni Oscara nie unika w swojej grze manieryzmów, jest bardzo teatralna i szkicuje postać grubą kreską. Te zabiegi nie pomagają jednak w zrozumieniu postępowania Violet. Można odnieść wrażenie, że Streep już nie tyle gra w filmie, co cały film rozgrywa się wokół niej. Paradoksalnie najlepiej wypada tam, gdzie znacznie wycisza emocje targające jej bohaterką, w kameralnych monologach, gdzie nikt jej nie przeszkadza. Z drugiej strony jednak, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że Violet jest matką rzucającą bardzo długi cień na życie swoich córek, ta dominacja Streep na ekranie nie jest może wcale przypadkowa. Na szczęście Julia Roberts w roli córki – tej najbardziej podobnej do matki i przez to borykającej się z największymi problemami – pokazuje kawałek dobrego aktorstwa. Jej obecność na ekranie świetnie równoważy niekiedy przeszarżowane ujęcia z udziałem Streep. Przede wszystkim Roberts gra zwykłą kobietę, mniej więcej w swoim własnym wieku. Nie ma zatem szafowania firmowym uśmiechem, jest trauma, z którą trzeba się ostrożnie zmierzyć. To naprawdę dobra rola. Film niepostrzeżenie kradnie obu tym doskonałym przecież aktorkom Margo Martindale. Otyła i wścibska ciotka zagrana jest przez nią właściwie bezbłędnie – nie za krzykliwie, ale i nie nazbyt oszczędnie (świetna scena rozsuwania zasłon). Bardzo naturalnie i przekonująco wypada w scenach z niepasującym trochę do reszty rodziny mężem. Relacje na poziomie aktorskim są tu równomierne: bez szarżowania, z przemyślanym bagażem doświadczeń i zapleczem historii rodzinnej.
Jest w tym filmie jeszcze jedna rola bardzo teatralna, czy może teatralna w podobnym stopniu co rola Meryl Streep: Benedict Cumberbatch jako syn Mattie Fae i Charlesa, nieco zagubiony w krzykliwym środowisku rodzinnym. Znerwicowany bezrobotny Mały Charles w jego wykonaniu jest co prawda bardzo dopracowany: ma tiki nerwowe i garbi się tak, jakby nie chciał sobą zabierać miejsca. Ale z drugiej strony ma się podobne wrażenie co przy roli Meryl Streep – widzimy nie tyle rolę, co aktora ją grającego i środki, których używa. Smuci niewykorzystanie innych postaci: niewiele do zagrania ma Ewan McGregor. Chociaż tam, gdzie ma co zagrać, jego wyciszony, wyalienowany nauczyciel akademicki jest dokładnie taki, jak powinien być. McGregor używa oszczędnych środków, żeby przybliżyć swojego bohatera. Abigail Breslin pełni w zasadzie rolę zapychacza, potrzebnego w dwóch konkretnych scenach, by popchnąć akcję do przodu. Nie wiadomo, czy jej nastoletni bunt wynika z sytuacji rodzinnej, czy z powodu dorastania – postać prowadzona jest niekonsekwentnie i widać, że scenarzysta chciał mieć w historii przedstawicielkę młodszego pokolenia, tylko trochę nie starczyło czasu, by obdarzyć ją jakimś charakterem. Dwie młodsze siostry to też inna historia: Julianne Nicholson świetnie się sprawdza jako to mniej kochane dziecko mieszkające w okolicy, więc najwięcej czasu spędzające z toksycznymi rodzicami. Juliette Lewis robi ze swoją bohaterką co może, choć skutecznie przesłania ją wizerunek wypacykowanej lali – dopiero w ostatniej scenie z jej udziałem widać, że drzemie w tej postaci spory potencjał.
To, że mamy do czynienia ze sztuką teatralną przeniesioną na ekran, widać również w tym, że niemal wszystko rozgrywa się tu w dialogach. I o ile jest to pewna zaleta, bo daje szansę, by pokazać kunszt aktorski, to jest równocześnie wadą. Raz, że ci, którzy dialogów mają mało, skazani są na przebywanie w cieniu tych, którzy dialogów dostali dużo, a dwa, że nawet i ci drudzy starają się za wszelką cenę tak ubarwić swoje kwestie, by zapaść w pamięć widza. To z kolei sprawia, że dużo w tych gestach i tonach głosu środków rzadko używanych w filmie, za to często i chętnie eksploatowanych w teatrze.
Nadmiar odciska się na filmie także w innym aspekcie. Twórcy „Sierpnia…” opowiadają niezwykle wielowątkową historię. Oczywiście można to uznać za przesadę i za nieudaną próbę upieczenia kilku pieczeni przy jednym ogniu. Jednakże, może poza zaniedbanym wątkiem wnuczki Violet, wszystkie one składają się w spójną całość. Przeładowaną, to prawda, ale jednak zazębiającą się. Ciekawie potraktowano pojawiający się w fabule motyw postkolonialny. Rodzina Westonów mieszka w dużym domu pośrodku niczego, w budynku, który przypomina nieco urokliwe mieszkania południowych plantatorów, ale jest już zniszczony, widać wieloletnie zaniedbania. Przed swoim zniknięciem Beverly zatrudnia do pomocy Indiankę z plemienia Czejenów (Misty Upham), której Violet nie może znieść. Rozgrywa się tu cicha walka o bycie „stąd”, pojawia się pytanie, kto tu jest najbardziej rdzennym mieszkańcem, kto więcej na Równinach wycierpiał. Czy Violet z bagażem koszmarnego dzieciństwa, czy potomkini ludzi prześladowanych za bycie „innymi”? Te ślady obecności, czy raczej milczącej nieobecności Indian porusza reżyser przez całą opowieść: pojawia się obdrapane graffiti z wizerunkiem wodza Czejenów, co jakiś czas dostajemy panoramy pustego, dusznego krajobrazu, w którym nie poruszają się żadne ludzkie sylwetki. Przez to atmosfera filmu staje się jeszcze bardziej odrealniona. Doskonale podkreśla to muzyka Gustavo Santaolalli i odpowiednio dobrane piosenki z pogranicza folku i country.
Jednocześnie realizuje się tu pewien schemat opowiadania o współczesnej Ameryce: zobaczcie, jak wygląda ten kraj, popatrzcie na miejsca, w których tak właśnie żyją ludzie. Spójrzcie na to nie z perspektywy tych wszystkich dużych miast i sielskich przedmieść, która zdominowała opowiadanie o Stanach. Nie bez kozery przecież jedni z bohaterów „Sierpnia…” chcą uciec właśnie do Nowego Jorku. Te obrazy spokojne i piękne, ale jednocześnie pokazujące grozę uśpionego, przyczajonego krajobrazu zdają się być jedynymi miejscami, w których reżyser miał pełne prawo głosu. W innych momentach albo dominują nad nim aktorzy, albo przygniata scenariusz Tracy’ego Lettsa. Zderzenie tej pustki krajobrazu z nawałem nieszczęść miało zapewne pokazać kontrast: spokojny krajobraz – dzikie, przeładowane emocjami życie bohaterów. Dumna tragiczność krajobrazu zderza się z mnogością opowieści splecionych jak w operze mydlanej.
Ta obecna w narracji kombinacja telenoweli i antycznej tragedii przyćmiewa skądinąd interesujące rozważania na temat tego, co to znaczy być czyimś krewnym, czym jest rodzina jako taka i do czego nas zobowiązuje pokrewieństwo. Dużo lepiej wypadają kontrasty w samym sposobie budowy scenariusza: przeplatanie tego, co smutne, z tym, co zabawne, i tego, co należy traktować ze śmiertelną powagą z tym, co wywołuje mimowolny uśmiech (zapadająca w pamięć scena modlitwy przed posiłkiem).
Na ekrany polskich kin „Sierpień w hrabstwie Osage” wchodzi już jako film nominowany do Oscara w dwóch kategoriach, obu aktorskich. Meryl Streep ma szansę na statuetkę w kategorii „Najlepsza aktorka”, a Julia Roberts jako „Najlepsza aktorka drugoplanowa”. Taki rodzaj marketingu z pewnością determinuje percepcję i ukierunkowuje uwagę widza. Ale film ten zasługuje na zdecydowanie więcej niż tylko zaszufladkowanie jako przestrzeń dla kolejnej wielkiej roli Meryl Streep.
