„Borgman” to przykład filmu niezwykle świadomego: zakorzenionego w historii kina, ale jednocześnie odważnego i poszukującego. Jego reżyser, Alex van Warmerdam, łączy tu kinofilską erudycję z własnym, oryginalnym językiem.
Przemoc w czasach dobrobytu
[Alex van Warmerdam „Borgman” - recenzja]
„Borgman” to przykład filmu niezwykle świadomego: zakorzenionego w historii kina, ale jednocześnie odważnego i poszukującego. Jego reżyser, Alex van Warmerdam, łączy tu kinofilską erudycję z własnym, oryginalnym językiem.
Tekst nadesłany na konkurs Esensji.
Alex van Warmerdam
‹Borgman›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 %  |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Borgman |
Dystrybutor | Film Point Group |
Data premiery | 28 lutego 2014 |
Reżyseria | Alex van Warmerdam |
Zdjęcia | Tom Erisman |
Scenariusz | Alex van Warmerdam |
Obsada | Jan Bijvoet, Hadewych Minis, Jeroen Perceval, Alex van Warmerdam, Tom Dewispelaere, Sara Hjort Ditlevsen, Elve Lijbaart, Dirkje van der Pijl, Pieter-Bas de Waard |
Muzyka | Vincent van Warmerdam |
Rok produkcji | 2013 |
Kraj produkcji | Holandia |
Czas trwania | 113 min |
Gatunek | dramat, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Lista filmowych skojarzeń, jakie mogą przyjść na myśl podczas seansu „Borgmana” jest imponująca i sama w sobie mogłaby posłużyć jako materiał do solidnej analizy. Pod tym względem najnowszy obraz holenderskiego reżysera słusznie przywodzi na myśl ostatnie dzieło Leosa Caraxa (choć w przeciwieństwie do niego nie jest hołdem dla kina jako takiego). Podobieństwo do „Holy Motors” przejawia się również w konstrukcji bohatera: tak jak postać kreowana przez Denisa Lavanta, tak tytułowy Borgman, w którego wcielił się Jan Bijvoet, nie ma jednoznacznie ustalonej tożsamości. Zamiast tego odgrywa on kolejne role – włóczęgi czy ogrodnika – co pozostawia widza w ciągłej niewiedzy dotyczącej jego celu czy motywacji.
Zawiązaniem akcji jest scena, w której Borgman puka do napotkanego domu, podając się za dawnego znajomego mieszkającej w nim kobiety. Jej mąż, Richard (Jeroen Perceval), widzi w przybyszu zagrożenie dla bezpieczeństwa rodziny i intuicyjnie reaguje przemocą. Wywołuje to w Marinie (Hadewych Minis) sprzeciw i przypływ litości dla bezbronnego gościa. Małżonkowie niemal odruchowo wchodzą więc w stereotypowe, przypisanej każdej z płci role – wprowadza to między nimi konflikt, który nie zgaśnie niemal do ostatnich ujęć. Co więcej, nabierze on intensywności, gdy Marina zgodzi się na to, by nieznajomy zamieszkał – bez wiedzy męża – w położonej nieopodal domu komórce. W pewnym momencie Borgman posłuży się fortelem, który wprowadzi go (a wraz z nim kilku jego współpracowników) jeszcze bliżej w zycie rodziny, a jednocześnie uruchomi spiralę wydarzeń, z której uwolnienie okaże się niemożliwe. Za pomocą różnorakich technik manipulacyjnych powoli przejmie on kontrolę nad życiem rodziny, uderzając stopniowo w jej kolejne ogniwa.
I właśnie ta część filmu – pokazująca wkraczanie intruzów w pozornie bezpieczny świat dobrze sytuowanej rodziny – jest najciekawsza i najmocniej skłania do refleksji nad kształtem dzisiejszego społeczeństwa. Tym bardziej nie wypada zdradzać wszystkich szczegółów – dość powiedzieć, że reżyser uderza tu w różne, czasem zupełnie odległe struny. W jednej chwili niczym David Lynch w „Zagubionej autostradzie” obnaża mieszczańskie obawy przed naruszeniem bezpiecznej strefy, jaką stanowi dom rodzinny. W innej punktuje bezradność człowieka wobec autorytetów – lekarz stawiający absurdalną diagnozę czy ogrodnicy dewastujący działkę nie budzą żadnych podejrzeń ze strony bohaterów. Jeszcze innym razem stawia ważne pytania o edukację i socjalizację dzieci, które są tu nie tylko naiwne, ale też właściwie pozbawione indywidualnych cech. Ostatnim, najgłębszym poziomem filmu wydaje się być konflikt pomiędzy naturą a kulturą. Borgman w pierwszej scenie wychodzi przecież z ziemianki, a przed zamieszkaniem w domu obserwuje go z pobliskiego lasu – jest więc jakby uosobieniem nieujarzmionych sił przyrody. Sprzeciw wobec norm kulturowych wyłania się również z brutalnej i pozbawionej morału bajki, jaką opowiada na dobranoc trójce dzieci Mariny i Richarda.
Z kolei arbitralność i konwencjonalność pewnych zachowań społecznych nasuwa skojarzenia z twórczością Giorgiosa Lanthimosa. Grupka nieproszonych gości, wkraczająca w życie rodziny pod przykrywką prac ogrodniczych, jest jakby wypaczoną wersją bohaterów „Alp” – aktorów, którzy wcielali się w role zmarłych, by przez jakiś czas zająć ich miejsce i w ten sposób ulżyć rodzinie w cierpieniu. Natomiast gra z mitem domu jako twierdzy, która obroni rodzinę przed światem zewnętrznym, łączy „Borgmana” z „Kłem”. Holenderski reżyser wydaje się jednak mniej zainteresowany wyciąganiem uniwersalnych filozoficznych wniosków niż Grek – świat jego filmu, pomimo swojej umowności i absurdalności, jest głębiej zakorzeniony w rzeczywistości. Jest to więc wypowiedź podobna pod względem konstrukcji fabuły czy estetyki, ale mimo wszystko na nieco inny temat.
Dużo bardziej uprawnione wydają się skojarzenia ze słynnym „Teorematem” Pier Paolo Pasoliniego. Oba filmy łączy nie tylko postać przybysza, który zmienia diametralnie życie rodziny, ale też trafność diagnoz społecznych. O ile u Włocha bogaci mieszczanie żyli w odizolowanej od świata enklawie, to w „Borgmanie” zamiast bram i krat widzimy przeszklone elewacje nowoczesnego, położonego w lesie domu. Furtka jest otwarta, a drzwi do mieszkania, położone w poziomie trawnika, wręcz zachęcają do wkroczenia do środka. Świat burżuacji z lat 60. miał solidne zaplecze w postaci środków materialnych czy wręcz fizycznej siły – by go obalić (a przynajmniej głęboko przebudować), niezbędna była więc rewolucja. Dzisiejsze poczucie bezpieczeństwa, charakteryzujące bogate zachodnie społeczeństwa, zbudowane jest już na zupełnie innych podstawach – na powszechnym zaufaniu (również do obcych), otwarciu na inność czy przestrzeganiu ogólnie przyjętych zasad.
Reżyser filmu, Alex van Warmerdam, uświadamia zagrożenia wynikające z takiego myślenia: może jesteśmy bardziej cywilizowani, ale wobec pierwotnych instynktów i niepohamowanej (choć nie bezmyślnej, i niekoniecznie fizycznej) przemocy wciąż pozostajemy bezbronni. Ten na pozór banalny wniosek nabiera dodatkowej siły w kontekście ostatnich wydarzeń politycznych za naszą wschodnią granicą. Choć film powstał jeszcze przed zawirowaniami na Ukrainie (miał premierę na zeszłorocznym festiwalu w Cannes) i rzecz jasna nie ma z nimi zupełnie nic wspólnego, to pokazuje pułapkę, w jaką wpadła mamiona końcem historii bogata Europa: wyrzekamy się przemocy, ale przez to jesteśmy na nią jeszcze bardziej narażeni – w filmie zaproszenie gościa do domu jest przecież w pewnym sensie zadośćuczynieniem za wyrządzoną mu początkowo krzywdę. W tym świecie wszelkie przejawy siły są niepożądane – a jeśli nie obcujemy na co dzień ze złem, przestajemy zauważać i rozumieć jego symptomy. Agresja ze strony intruzów (tak fizyczna, jak psychiczna) zostaje tu zupełnie zbagatelizowana. Gdy mieszkańcy domu zauważają powagę sytuacji, na jej naprawę jest już po prostu za późno.
„Borgmana” trudno oczywiście odczytywać jako pochwałę przemocy czy nawoływanie do powszechnego chwycenia za broń. To raczej kubeł zimnej wody wylany na głowę społeczeństwa pławiącego się w swoim „małym luksusie”, niezainteresowanego zewnętrzną, brudną rzeczywistością. Reżyser udowadnia, że brak komunikacji między członkami rodziny (czy między ludźmi w ogóle) i nieumiejętność odczytywania psychologicznych manipulacji mogą doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Dzieło van Warmerdama nie jest więc wyłącznie błyskotliwą grą z filmową konwencją, ale przede wszystkim ważną i aktualną (choć wymagającą od widza niemałego wysiłku) wypowiedzią na temat bierności i naiwności zachodniego świata.
